PREMIERA DVD Sarah Palin czyli ZMIANA W GRZE recenzuje PIOTR ZAREMBA

Film „Zmiana w grze” Jaya Roacha będzie niemiłym doświadczeniem dla tych wszystkich, którzy przenoszą podziały polskie na amerykańskie i uważają się za równie dobrych republikanów jak wyznawców tej czy innej naszej rodzimej opcji politycznej.

Przeczytałem niedawno w felietonie Ryszarda Czarneckiego, że Sarah Palin, kandydatka na wiceprezydenta z 2008 roku. to wciąż jedna z najwybitniejszych przedstawicielek konserwatywnego obozu w USA. Tymczasem ten film, będący prostą opowiastką o tamtej kampanii, pokazanej przez pryzmat eksperymentu z Palin, charakteryzuje ją jako osobę ograniczoną, niekompetentną, a przy tym charakteropatkę. A dla niektórych środowisk amerykańskich to nieomal święta.

Na dokładkę film nakręcony został na podstawie książki „Zmiany w grze” Marka Helperina i Johna Heilemanna, dziennikarzy o sympatiach liberalnych (w amerykańskim tego słowa znaczeniu, czyli lewicowych). Wybrano z niej zresztą, jak rozumiem (książki nie czytałem) tylko jeden wątek. W miejsce panoramy kampanii, w której wygrał Barack Obama, mamy przypowiastkę o wykreowaniu nowej postaci polityki ogólnonarodowej z niebytu i szybkim jej strąceniu na powrót w ten niebyt. Amerykanie nie mają powodu znać wszystkich swoich gubernatorów, a Alaska to koniec świata.

Tym, którzy się oburzą na „oczernianie” Palin, przypomnę: jej niewiedza na podstawowe tematy, zwłaszcza z dziedziny polityki zagranicznej to fakt niezbity, potwierdzony przez starcia w telewizyjnych audycjach na oczach wszystkich. Za to co do jej charakteru, owych wszystkich, przedstawionych malowniczo w filmie ataków zimnej furii, trudniej orzec, czy wizja jest prawdziwa.

Scenarzysta powołuje się na wypowiedzi Steve’a Schmidta, granego przez Woody’ego Harrelsona. Architekta republikańskiej kampanii, który wymyślił Palin jako receptę na zrównoważenie bardziej centrowego Johna McCaina, a potem gorzko tego żałował. Czy Schmidt wściekły na Palin przyczernił jej obraz? Możliwe. Takich drobnych sytuacji, ujawniających czyjeś cechy charakteru, nie sposób do końca zweryfikować, nawet gdy historia działa się ledwie wczoraj.

Zwrócę jednak wagę, że Sarah Palin w wykonaniu świetnej jak zawsze Jullianne Moore nie jest potworem. Jest na początku promienną ciepłą matką, żoną i działaczką lokalnego szczebla, którą po prostu przerastają zdarzenia. Autorzy scenariusza i aktorka nie odmawiają jej nawet pewnych talentów. Rzucona na głęboką wodę, radzi sobie raczej intuicyjnymi zdolnościami oratorskimi niż intelektem, ale wcale, jak na dziwaczne okoliczności, nienajgorzej.

Film ogląda się dobrze, akcja płynie wartko, i nawet nas momentami zaskakuje, choć przecież finał dobrze znany. To jedna z tych opowiastek o mechanizmach politycznych decyzji, kiedy wytwarza się w nas poczucie, że zajrzeliśmy za kulisy. Czy chodzi w tym o coś więcej?

Niewątpliwie ciekawa jest konstatacja, że w okolicznościach, gdy za grę wyborczą odpowiada wielka machina, sztab ludzi, wpadki też są możliwe. Więcej nawet, polityka będąca domeną PR-owców nie tylko od nich nie chroni, wręcz na nie skazuje.

McCain, traktujący kampanię serio, jako debatę o państwie, chciał na wiceprezydenta kogoś innego: skłóconego z własną partią żydowskiego demokratę , senatora Josepha Liebermanna, ale mu wytłumaczono, że to się nie składa. Tyle że próba wykreowania kandydatów jako idealnego produktu skazuje na awarie. I na wypuszczenie towaru wybrakowanego.

Ciekawa jest obserwacja dotycząca samego McCaina (gra go Ed Harris). Z jednej strony sprawia on chwilami wrażenie wypalonego starszego pana, przymykającego oczy na niewygodną rzeczywistość. Z drugiej, broni koncepcji kampanii jako gry fair. Scena, kiedy próbuje wyjaśnić rozpalonej republikance na wiecu, że walka wyborcza nie musi oznaczać dążenia do zniszczenia konkurenta, robi wrażenie. I odnosi się do polityki nie tylko amerykańskiej.

Pozostaje zasadnicza wątpliwość. Kiedy Palin radzi sobie w kolejnym starciu nie rozumiejąc naprawdę, o czym dyskutuje (co w przypadku kogoś, kto może trafić do Białego Domu i decydować o losach milionów ludzi, budzi uzasadniony niepokój) chwali ją nawet zdegustowany Schmidt. I przypomina, że podobnie poradził sobie kiedyś Ronald Reagan zbywając debatę o ekologii zręcznym grepsem. Najwyraźniej autorzy filmu (a być może i książki) łączą takie, skądinąd ciążące nawet nad najlepszą demokracją, zjawisko tylko z konserwatywnymi republikanami.

Problem jest jednak szerszy. Kto pamięta choćby „Barwy kampanii” Mike’a Nicholsa, wie, że „grepsują” także liberalni demokraci. Tyle że pokazany w tamtym obrazie sugestywnie, choć ukryty pod innym nazwiskiem Bill Clinton w ujęciu Johna Travolty przerastał jednak o głowę Palin.

Czy kiedyś doczekamy się rzeczywistej demaskacji mechanizmów za kulisami obozu bardziej lubianego przez świat amerykańskiego filmu? Albo jeszcze lepiej: filmu pokazującego serio dylematy tamtejszych konserwatystów? W to można niestety wątpić. Ale i tak na tle takich karykatur jak sławetna „Ukryta prawda” Roda Lurie, mogąca konkurować w jednostronnej żółci zwróconej przeciw ludziom o konserwatywnych poglądach, z komunistycznymi agitkami, „Zmiana w grze” to solidne kino.

Solidne, nawet jeśli nieco jednostronne. Ta jednostronność wynika z kontekstu, a nie z ewidentnych fałszów, ale warto o nim pamiętać.

Piotr Zaremba

"Zmiana w grze" (Game Change), reż. Jay Roach, wyst. Ed Harris, Julianne Moore, Woody Harrelson i inni. USA 2012. Premiera DVD 16 listopada, dystr. Galapagos.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych