„Lockout” to kolejna produkcja ze stajni Luca Bessona, który jest chyba – obok Quentina Tarantino – najbardziej zakochanym w kinie twórcą, jakiego nosi dziś ziemia. Tyle że Tarantino szuka, burzy, buduje – składa ze znanych klocków filmy oryginalne i niepowtarzalne, a Besson (szczególnie jako producent) raczej zajmuje się doskonaleniem gotowych formuł, zabawą w film na coraz wyższym poziomie technicznym, ale jednocześnie bez jakichś rewolucyjnych czy nadmiernie szokujących dla odbiorcy pomysłów.
W „Lockoucie” Besson skrzyżował film SF z filmem więziennym i thrillerem w stylu „Lotu skazańców”, sięgając po koncept mocno wyeksploatowany: mamy oto krążący po orbicie zakład karny wypełniony setkami najohydniejszych przestępców, mamy córkę prezydenta USA którą po buncie więźniów z owego złego miejsca trzeba wydobyć i mamy bohatera, który podejmuje się owej misji - także po to, by rozwiązać przy okazji inną zagadkę, do której klucz może znajdować się na orbicie, a której nasz heros jest częścią (zagadki, nie orbity).
Herosa – agenta Snow - nieoczekiwanie gra Guy Pearce, stosownie przypakowany, upaćkany krwią, smarem i brudem, odpowiednio wyszczekany (ciężko zmusić go do wypowiedzenia zdania dłuższego niż kilka wyrazów) i bardzo, bardzo twardy. W roli pilnie potrzebującej ratunku blondynki obsadzono Maggie Grace (znaną m.in. z „Lost”), a wszystko to okraszono niezbędną dla formuły dozą niekompetentnych urzędników, dwulicowych tajniaków oraz dzielnych wojaków. Mamy więc w „Lockoucie” i mordobicia, i strzelaniny, i pościgi, i solidną bitwę w kosmosie, a fabuła opowiedziana jest w dobrym tempie, z odpowiednią liczbą punktów zwrotnych (co z tego, że czasem przewidywalnych). To bardzo dobrze zrobiony czysto rozrywkowy B-movie, coś na poziomie „Adrenaliny” z Jasonem Stathamem, choć mniej pastiszowy.
Czego potrzeba w dobrym B-movie, żeby zadziałał jak należy? Oprócz twardego głównego bohatera, ładnej dziewczyny i zrozumiałej historii którą da się opowiedzieć w bardzo filmowy sposób niezbędni są straszliwi złoczyńcy. W "Lockoucie" świetną robotę wykonują Vincent Regan jako przywódca zbuntowanych więźniów oraz kapitalnie szalejący Joseph Gilgun jako jego przyboczny (i nie tylko) - kompletnie ześwirowany Hydell. Ten ostatni zdecydowanie jest jednym z najbardziej przerażających psychopatów jakich gościł ostatnio ekran (niektórych dodatkowo przerazi jego straszliwy szkocki akcent).
„Lockout” sytuuje się gdzieś pomiędzy „Ucieczką z Nowego Jorku” (agent Snow zresztą jest ciut podobny do Snake’a Pilsskena), a „Fortecą” (pamięta ktoś jeszcze ten SF prison movie z Christopherem Lambertem?), opowiedziany komiksowym stylem rodem z dalekowschodniego kina akcji . Półtorej godziny dobrej, bezpretensjonalnej rozrywki, której nie ma co specjalnie analizować, bo służy tylko do oglądania.
Piotr Gociek
„Lockout”, reż. James Mather, Stephen St. Leger, wyst. Guy Pearce, Maggie Grace, Peter Stormare, Vincent Regan, Joseph Gilgun i inni. Francja 2012. Premiera DVD i Blu-ray 29 października 2012, dystr. Monolith Films.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246682-na-dvd-guy-pearce-lockout-czyli-luc-besson-i-snake-plissken-w-kosmosie-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.