W kinach SILENT HILL: APOKALIPSA 3D ale korzyści z tego niewiele RECENZJA

Pierwszy „Silent Hill” na język filmu spróbował przetłumaczyć w 2006 roku francuski reżyser – wizjoner, Christophe Gans („Braterstwo wilków”). Jego ekranizacja zawierała sceny niemal żywcem wyjęte z ekranów monitorów/telewizorów, co w połączeniu ze znakomitym odwzorowaniem wizualnym i „ukradzioną” z gry ścieżką dźwiękową pozwoliły na stworzenie jednego z ciekawszych horrorów ostatnich lat. Niestety, konsekwencji zabrakło Gansowi przy importowaniu fabuły, będącej mieszanką historii z dwóch pierwszych części gry – jej odautorskie fragmenty były jednymi ze słabszych elementów filmu.

Ale dziś krytykować efekt pracy Gansa jest mi jednak trochę niezręcznie, gdy na jego dzieło spojrzę przez pryzmat nowego filmu - „Silent Hill: Apokalipsy 3D” w reżyserii Michaela J. Bassetta. Znajduję tylko jedno słowo, mogące fanom gry opisać to, co uczynił z nią brytyjski twórca: zbrodnia.

„Silent Hill” jako gra – i horror w ogóle – była przełomem w dziedzinie straszenia z monitora. Nikt tutaj nie niepokoił gracza trupami wyskakującymi z szafy. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj doskonale wiedziało się, że w oddali ktoś - lub coś - się kryje. Jednak wszechogarniająca mgła pozostawiała pole do popisu dla wyobraźni – podpowiadającej często obrazy rodem z sennych koszmarów. Nie bez znaczenia pozostawała też wielowątkowa fabuła.

W filmie Bassetta historia jest zaczerpnięta przede wszystkim z trzeciej części gry. Osiemnastoletnia Heather (Adelaide Clemens) żyje „na walizkach”, co rusz przeprowadzając się w inne miejsce. Okazuje się, że z niewiadomego powodu ścigana jest przez wyznawców tajemniczego kultu, pochodzącego z miasteczka Silent Hill. By wyjaśnić całą sprawę i wyprowadzić swoje skołowane życie na prostą, Heather postanawia stawić czoła zagrożeniu, udając się do tytułowej mieściny.

Realizacja pomysłu zaczerpniętego z gry kuleje jednak niemiłosiernie. Głównie z powodu sprzecznej z oryginałem maniery Bassetta na straszenie widza poprzez zaskoczenie. Po kilkunastu minutach seansu można złapać się na tym, ze odlicza się sekundy do „niespodziewanego” wyskoczenia na ekran kolejnej szpetnej maszkary. W taki właśnie, makabryczno – teledyskowy sposób, zrealizowany jest cały film. Kolejni bohaterowie pełnią funkcję tylko i wyłącznie drogowskazów, od których Heather, po odbyciu uprzednio sztywnego niczym zombie dialogu, odbija się niczym piłeczka pingpongowa, zmierzając do zupełnie niesatysfakcjonującej finałowej konfrontacji.

Nieco lepiej wygląda sytuacja od strony wizualno – dźwiękowej. Obrazy przemieniającego się miasta, które posiada dwa oblicza (złe i gorsze), mogą się podobać, podobnie jak fragmenty klimatycznej ścieżki dźwiękowej. Cóż jednak z tego, skoro film okazuje się dziełem tyleż krwawym, co niepotrzebnym i monotonnym?

Fani gry powinni trzymać się od „Apokalipsy” z daleka. Powód jest prosty – to nie jest „Silent Hill” jakie znacie i chcecie zobaczyć. A pozostali fani horroru? Może z ciekawości zajrzą do kina, być może w którejś ze scen ich uwagę przykuje jakiś strzępek klimatu oryginalnego „Silent Hill”. I może zauroczy ich na tyle, by sięgnąć po grę albo chociaż ekranizację Gansa. Tyle z tego wszystkiego korzyści – czyli niewiele.

Łukasz Hałajda

"Silent Hill: Apokalipsa 3D" ( Silent Hill: Revelation 3D), reż. Michael J. Bassett, wyst. Adelaide Clemens, Kit Harington, Carrie-Anne Moss, Sean Bean, prod. Francja, Kanada,USA 2012, polska premiera 2 listopada 2012.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych