EUGENIUSZ BODO poznaj najlepszą książkę historyczną roku CZYTAJ FRAGMENT

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W kategorii "Najlepsza książka popularnonaukowa poświęcona historii Polski w XX wieku" w konkursie im. Oskara Haleckiego zwyciężyła praca Ryszarda Wolańskiego "Eugeniusz Bodo: Już taki jestem zimny drań". REBIS wydał ją w maju tego roku.

"Książki Historyczne Roku" zostały wybrane przez jury w składzie: prof. dr hab. Piotr Franaszek (przewodniczący), prof. dr hab. Tomasz Gąsowski, dr hab. Andrzej Nowak, prof. dr hab. Wojciech Roszkowski, prof. dr hab. Andrzej Chwalba oraz prof. dr hab. Wiesław Wysocki.

„Sądziłam, że będzie to jeszcze jedna biografia w dorobku Ryszarda Wolańskiego. Nie miałam wątpliwości, że będzie świetna i bardzo rzetelna, bo autor słynie z dokładności, skrupulatności i umiłowania archiwaliów. Jednak to jest coś więcej niż doskonała biografia Eugeniusza Bodo, to książka, która ujawnia fakty zupełnie nieznane. Rozdział o wojennych losach Bodo jest wstrząsający. Protokoły z przesłuchań aktora przez NKWD obnażają całą podłość sowieckiego systemu. Nie chce się wierzyć, że to mogło się zdarzyć. >Moja babcia była zafascynowana międzywojenną Warszawą, nazywała ją »Paryżem północy«. Czytając książkę Wolańskiego, wierzy się, że tak rzeczywiście było. Udało mu się uchwycić atmosferę i czar tamtego miasta, którego Bodo był królem. Już nic więcej Państwu nie powiem. Trzeba to koniecznie przeczytać. Gratulacje, Rysiu!”. (Maria Szabłowska)

O autorze:

Ryszard Wolański – dziennikarz muzyczny, absolwent warszawskiej PWSM, przez wiele lat związany z polskim radiem i telewizją. Autor licznych reportaży i relacji z najważniejszych imprez i festiwali muzycznych. Pomysłodawca i autor edycji radiowej, cyklu telewizyjnego, pierwszego w kraju wydawnictwa multimedialnego oraz książki pod wspólnym tytułem Leksykon Polskiej Muzyki Rozrywkowej. Autor książek o tematyce muzycznej, stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz STOART-u, laureat licznych nagród za całokształt działań na rzecz popularyzacji polskiej muzyki rozrywkowej i jazzowej, m.in. nagrody TVP, ZAiKS-u, Gloria Artis oraz Klio 2010 za "Już nie zapomnisz mnie. Opowieść o Henryku Warsie".

Dzięki uprzejmości wydawnictwa REBIS portal wNas.pl ma przyjemność zaprezentować fragmenty najlepszej popularnonaukowej książki historycznej roku: "Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań".

"BOHATEROWIE SYBIRU"

Fakt, że „komedyj” było za dużo w dotychczasowym dorobku polskiej kinematografii, nikogo specjalnie nie martwił. Ci, co dawali pieniądze na produkcję filmów, wręcz domagali się, aby wesołość lała się z ekranu strumieniami. Byli nawet do tego stopnia rozzuchwaleni, że finansowanie produkcji uzależniali nie tylko od gatunku filmu, ale nawet obsady. No, chyba że było się Eugeniuszem Bodo.

Był nie tylko znanym aktorem, ale pierwszym i jedynym dotychczas producentem swoich filmów. Pozwalał więc sobie na niezależność, chociaż jak wiadomo, nie do końca bywał samodzielny. Wprawdzie chybionym pomysłem była firma B-W-B, ale Urania radziła sobie nadzwyczaj sprawnie. Był przed nią szósty już film. „To jest wcale trudna sprawa, kiedy jest się aktorem i producentem zarazem – mówił Bodo w wywiadzie dla «Kina». – Kiedy gram do filmu, chciałbym włożyć w obraz jaknajwięcej artyzmu i stworzyć coś naprawdę oryginalnego, nie bacząc wcale na koszta. I wtedy często właśnie dochodzi do głosu producent. W naszych warunkach przy przysłowiowem ubóstwie środków nierzadko aktor musi ustępować producentowi”.

Czy w podobnej sytuacji znalazł się Bodo, gdy postanowił nakręcić "Bohaterów Sybiru"? „Ten obraz nie będzie rewelacją, nie będzie szczytem sztuki filmowej, nie będzie arcydziełem. Mam zupełnie inne aspiracje – mówił dalej Bodo. – Chcę stworzyć film dobry i uczciwy, film, który będzie miał ręce, nogi i głowę. Film, który będzie zrealizowany z sensem, a nie przypadkowo i chaotycznie. Mam na myśli zarówno plan finansowy jak i artystyczny. Postarałem się uniknąć wszelkich sytuacyj przypadkowych. Zarówno scenarzysta, dekorator, muzyk jak i każdy z aktorów został zaangażowany przeze mnie po długim namyśle, jedynie na podstawie względów artystycznych, niezależnie od kosztów”.

Jak się miała deklaracja producenta i aktora w jednej sobie do czynów, pokazał wkrótce czas. Pierwszym kłopotem okazał się scenariusz. Pomysł był genialnie prosty. Gorzej, a nawet źle, przedstawiał się problem zamiany go w filmową narrację. Gdy kilkanaście nadesłanych propozycji okazało się zupełnie do niczego, sam zasiadł Bodo do napisania scenariusza. Wspomagał go Jerzy Walden, także autor tekstów piosenek wykorzystanych w filmie. Ale największą pomoc uzyskał Bodo ze strony rotmistrza W. Olszowskiego. Zawodowy żołnierz i historyk objął kierownictwo historyczne i doradztwo wojskowe. „Będzie to bohaterski epos osnuty na tle przeżyć ludzi silnych, o żelaznej woli – zachwalał swój nowy film Bodo. – Moja opowieść ukazuje dzieje garstki jeńców austriackich, którzy nie bacząc na niebezpieczeństwo i grożącą na każdym kroku śmierć, przedzierają się z dalekich tajg Sybiru do ojczyzny. Ludzie w moim ostatnim obrazie to istoty żywe i pełne prawdy życiowej, nie zaś kukły papierowych bohaterów, kwękające na minorowe tony źle pojętego patriotyzmu”.

Kolejny problem wyłonił się, gdy postanowiono zrealizować zdjęcia plenerowe. Zaplanowano je zaraz po gwiazdce 1935 roku. Ale jak na złość zima była zupełnie bez śniegu. Po bezskutecznym czekaniu na śnieżną aurę kilkadziesiąt plenerów obrazujących prawdziwą Syberię zdecydowano się kręcić w atelier. Zbudowano całą syberyjską wioskę. Kilkaset ton soli i naftaliny z powodzeniem imitowało śnieżny puch.

„Rezultat przeszedł wszelkie oczekiwania. Wczoraj oglądałem próbne zdjęcia szarży kozaków – mówił zadowolony Bodo. – Jestem dumny, że udało się nam uzyskać takie wspaniałe efekty”. W trakcie zdjęć dotarła do atelier wiadomość, że pośnieżyło w okolicach Brześcia. Natychmiast ruszyła w tamte strony ekipa filmowa pod wodzą Michała Waszyńskiego. Gdy się rozjaśniło, wokół było błoto i topniejące kałuże. „Trzeba było puścić w ruch szczotki i zasmarować białem wapnem świeże, zielone kępki trawy, wyglądające kokieteryjnie spod cienkiej warstwy śniegu – mówił dla «Kurjera Codziennego» Stefan Norris. – Nie obeszło się również bez niebezpiecznych momentów w czasie filmowania przeprawy przez «ściętą lodem» rzekę. Cieniutka powłoka lodowa z trudem utrzymywała grupę aktorów. W pewnym momencie po paru ostrzegawczych trzaskach lód zaczął pękać pod nami. Skończyło się tylko na paru przymusowych kąpielach”.

Zdjęcia przerwano. Oficer gwardii carskiej Junosza-Stępowski usiłował rozniecić ognisko. Porucznik Brodzisz oraz Krystyna Ankwicz, wnuczka powstańca polskiego, jedyna kobieta w tym filmie, owinięci w wojskowe koce pojechali do hotelu. „Moim największym marzeniem – mówił Bodo dla «Kina dla Wszystkich» – jest przełamanie zwyczajów widza. Na polskim filmie nie poddaje się wzruszeniu, uważa to dla siebie za ujmę. Woli rozważać inne problemy. «Jak on zdążył się przebrać, kiedy tamten zjadł obiad (…), ile dni upłynęło, żeby mi taka broda wyrosła, kiedy miałem czas się ogolić?» Ten nadmiar pytań, zresztą najzupełniej logicznych, ale odbierających całości polot i swobodę, jest największym ciężarem polskiego filmu. I moim największym zmartwieniem”. Tu Bodo zamyślił się głęboko, ale po chwili znowu pobiegł na plan. Sprawdził światła, skrupulatnie obejrzał kostiumy aktorów i statystów, wreszcie sam stanął przed kamerą i mikrofonem.

Po przedpremierowym pokazie i uroczystej projekcji w Capitolu z udziałem „wojskowej świty” i statystów – żyjącej jeszcze garstki autentycznych żołnierzy z czasów tych wojennych zmagań – film otrzymał nominację do Złotej Kaczki. Chwytała za serce muzyka Henryka Warsa, nawiązująca w cytatach do polskich legionowych pieśni i polskiego folkloru, oraz napisane wspólnie z Waldenem przyśpiewki, kujawiak Płyń, Wisełko oraz refren Żołnierskiej piosenki, z głęboko patriotycznym tekstem. Wykonał je na ekranie Bodo (wraz z innymi), a na płyty nagrał Chór Juranda.

Wisła, Wisła, Ob czy San / Polski żołnierz wszędzie pan. / Co? Jak? Gdzie? Dobrze mu czy nie? / Z niebezpieczeństw sobie drwi, / Bo ze śmiercią jest na ty. / Co? Jak? Gdzie? Żołnierz, co się zwie!

Oba filmy, "Bohaterowie Sybiru" i wcześniejszy "Na Sybir", oprócz wątków sensacyjnych reprezentowały w filmografii Bodo nurt historyczno-patriotyczny. Ich wymowa i zawarte w nim elementy propagandowe nabrały szczególnej wartości po śmierci Józefa Piłsudskiego. Trudno też nie zauważyć ironii losu, który Eugeniuszowi Bodo postanowił wpisać później oba te obrazy jeszcze raz do życiorysu.

W POLSKIEJ FABRYCE SNÓW

Na wzór amerykańskiej „fabryki snów” w Hollywood powojenna kinematografia polska długo szczyciła się swoją łódzką wytwórnią, zwaną żartobliwie Hollyłódź. Miała też swój „kombinat filmowy” przedwojenna Warszawa. Jedną z największych hal zdjęciowych odwiedziło kiedyś „Kino”, opisując później, co się działo w filmowym atelier, zanim gotowy obraz trafił na ekran.

„Stop. Zdjęcia dźwiękowe, wejść tylko wtedy, gdy światło zgaśnie” – głosił odręczny napis nad niepozornymi drzwiami jednej z czynszowych kamienic na warszawskiej Woli. „Mamy szczęście – pisze J. St. – wygaszone światło oznacza wstęp wolny. Po chwili znajdujemy się już w dużej, przestronnej hali, napełnionej aż po sufit (szczelnie obitej wojłokiem) różnorodnym konglomeratem dźwięków. (…) Legjon szarych, nikomu nie znanych współtwórców filmu jest ciągle w ruchu. Charakteryzator, elektrotechnicy, maszyniści, rekwizytorzy, kierownik świateł – oto ludzie, których nazwiska nie zabłysną nigdy na ekranie w dniu premiery filmu. Nasza «Leica» pracuje jak opętana. Robimy zdjęcia ze wszystkich możliwych i niemożliwych pozycyj, chcąc pokazać czytelnikom kulisy atelier filmowego”.

Największą troską międzywojennego kina polskiego był dźwięk. Od jego pojawienia się minęło zaledwie siedem lat. To dużo, jeśli weźmie się pod uwagę osiągnięcia kina amerykańskiego, niewiele z kolei, zważywszy na dokonania w obrazach polskich. Podstawowym problemem były zbyt skromne fundusze. Nie przyspieszyło marszu ku przyszłości wsparcie prezydenta Mościckiego, podglądanie obcych, zagraniczne inwestycje, współpraca z Universalem ani zatrudnianie przeróżnych firm do rejestracji dźwięku. Dominowali na tym rynku potentaci, Tobis Klangfilm, British Acoustic oraz kilku sprawdzonych i niemiłosiernie eksploatowanych inżynierów dźwięku. A najlepsze możliwości nagrywania dźwięku równocześnie z obrazem gwarantowało nadal studio Syreny Record.

„Jesteśmy obecnie na t. zw. planie. Przed nami stoi wysoki dryblas o rozwichrzonych włosach, twarzy silnie zarośniętej, ubrany w jakiś podniszczony mundur austriackiego sierżanta, rozdarty na plecach. (…) To Bodo gra w nowym filmie uciekiniera, który z tajg Sybiru śpieszy ku odrodzonej Polsce. Dekoracja przedstawia jakiś barak. Oglądamy szereg nędznych prycz, wyścielonych słomą. W tej chwili właśnie reżyser ryknął tubalnym głosem «jeszcze raz zwracam panom uwagę, proszę nie palić papierosów. Ta słoma może nas kosztować dużo»”.

Tydzień trwała budowa scenografii do "Bohaterów Sybiru". Obok siebie ustawiano blisko różne wnętrza, tak aby można było bez kłopotu nagrać każdy dźwięk, kwestie mówione, muzykę i efekty. Z jednej strony stanął wspomniany już barak z pryczami. Tyłem do niego ustawiono schludną, ale ubogo wyglądającą izdebkę rosyjskiego chłopa, w której sam scenograf Norris głowił się nad zainstalowaniem lampki migającej przed ikoną. Do ustawionych tak dekoracji podjechała kabina ruchomego miksera, a jego operator, inżynier dźwięku, sprawdził zasięg „żyrafy”, na której zamocowany był obracający się we wszystkie strony mikrofon.

Powietrze rozdarły nagle dwa przeraźliwe gwizdy. To były sygnały. W czasie pracy w atelier wszelkie rozkazy reżysera były regulowane za pomocą sygnałów dźwiękowych. Wreszcie padała wojskowo brzmiąca komenda Waszyńskiego: Na miejsca, zaczynamy! „Skrzypce poczęły łkać tęsknie motywem «wien, wien nur du allein». Wyrwicz, owinięty dziwaczną chustą, opowiada jakąś wesołą dykteryjkę towarzyszom niedoli. Suchy trzask klapsa – skończone. Powtarzają jeszcze raz od początku, snać reżyser nie był zadowolony. Mechanik skanduje jednostajnym głosem cyfry jupiterów, które rozbłyskują kaskadą jasnych, męczących potoków światła. Powtarza się całą scenę od nowa. «Wien, wien»… zawodzą skrzypce. Błysk słońca jupiterów, żyrafa mikrofonu na trójdzielnej podstawie czujnie pochyliła się nad nakręcaną sceną. Wszyscy zaparli dech w piersiach. Oto odbywa się misterium filmu dźwiękowego. Żegna nas czerwony, lśniący napis – groźba: Stop. Mikrofony czynne”.

Tymczasem w fachowej prasie trwała wymiana poglądów na temat dubbingu. Juliusz Gardan był zdecydowanie „przeciw”. „Od chwili, gdy film przemówił, drugą jego siłą stał się aktorski język. (…) Stwórzmy najpierw prawdziwie dobry film dla własnego użytku, a wówczas rynki zagraniczne same się otworzą, zaś złemu filmowi i dubbing nie pomoże”. Natomiast Michał Waszyński nieustannie obserwował z uwagą nowinki techniczne w tej dziedzinie. I całym sercem był „za”. Zresztą miał już na swoim koncie zdubbingowanych Bezimiennych bohaterów do kin francuskich. W Głosie pustyni zastosował zaś ciekawy zabieg formalny, zastępując konieczny, ale drogi dubbing. Rozmawiających między sobą w tym obrazie Arabów nie musiał ani tłumaczyć, ani dubbingować, gdyż sens wykrzykiwanych po arabsku kwestii wynikał jednoznacznie ze specjalnie wyreżyserowanych w tym celu scen. Nadarzyła się wkrótce kolejna okazja do filmowego dubbingu, ale już bez Eugeniusza Bodo. (...)

(Fragmenty książki Ryszarda Wolańskiego "Eugeniusz Bodo: Już taki jestem zimny drań" zamieszczamy dzięki uprzejmości wydawcy, Domu Wydawniczego Rebis)

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych