Być może tytuł mnie zasugerował, a może w tej płycie faktycznie jest coś takiego, że mamy wrażenie, że słuchamy ścieżki dźwiękowej do dobrego obrazu. Przede wszystkim dlatego, że „Soundtrack” jest niezwykle różnorodny.
Płocka grupa sięga do niejednej szuflady i co chwila wyciąga z niej zaskakujące dźwięki. Funk? Jest w kapitalnym „Już jutro”. Hip hop? Proszę bardzo, Spięty przypomina sobie czasy Koli (zespołu, od którego Lao Che się zaczęło – warto sprawdzić!) i w „Jestem psem” niemalże rapuje, a towarzyszą temu elektroniczne bity. I właściwie przy każdym utworze moglibyśmy tak wymieniać gatunki, które muzycy wykorzystują, bo w trakcie niecałej godziny ciągle dostajemy coś innego i zaskakującego. Nie zmienia się jedno: sample, czyli cytaty, szmery i tym podobne dźwięki, które przygrywają nam w tle i które stały się już cechą charakterystyczną Lao Che.
Najmniej tu jednak grania gitarowego – Lao Che na „Soundtracku” to jednak inna grupa niż np. z „Gospel”, a już zupełnie daleka od tego, co prezentowała na „Powstaniu Warszawskim”. Muzycy bardzo chętnie czerpią z muzyki elektronicznej i szeroko rozumianej alternatywy, dlatego też najnowsza płyta może budzić skojarzenie z „Prąd stały/prąd zmienny”, ale na pewno nie jest to powtórka z rozrywki. „Soundtrack” jest zbyt urozmaicony, by móc go wsadzić do jakiejkolwiek szuflady. I dlatego też nie jest to album, który „kupujemy” od początku. Trzeba się w niego wgryźć, osłuchać się z nim, powyciągać wszystkie dźwięki, które pojawiają się w tle, by w całości go docenić. Nie, to nie wada, wręcz przeciwnie - „Soundtrack” intryguje, chce się go poznawać i odkrywać sekrety.
„Soundtrack” udowadnia, że muzycznie Lao Che nie boi się eksperymentów i ciągle się rozwija. Najnowszy krążek jest też dowodem na to, że na dziś lepszego tekściarza od Spiętego w naszym kraju nie ma. Wokalista grupy bawi się słowem, a my bawimy się razem z nim, czerpiąc przyjemność z odgadywania metafor, nawiązań (których, jak zwykle u Spiętego, jest całe mnóstwo) i porównań. Pod płaszczykiem absurdalnych historii – jak np. we wspominanym „Jestem psem” - kryje się po prostu opowieść o życiu. Życiu, w którym człowiek chce być dobry, ale musi walczyć ze swoim ego i słabościami. Życiu, w którym człowiek oddala się od Boga, ale jednocześnie cały czas go szuka, potrzebuje. Świetne, ujmujące i mocno prawdziwe historie.
„Soundtrack” to płyta kompletna – nic w niej bym nie zmienił. Płyta nie porwie Was do tańca, ale zachwyci bogactwem dźwięków i zmusi do myślenia. Po prostu - mocny kandydat do miana polskiej płyty roku.
Adam Bednarek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246446-lao-che-soundtrack-mocny-kandydat-do-miana-plyty-roku-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.