Za nami ostatni „podstawowy” odcinek czwartej edycji "Must Be The Music. Tylko Muzyka" – muzycznego talent show emitowanego w telewizji Polsat co niedziela o godz.20. Przed nami już tylko finał. Telewidzowie zadecydowali, że weszli do niego finału Iwona Kmiecik oraz żeński duet Bass. Rywalizacja wykonawców oceniana była także przez jury w którym zasiadają Kora, Elżbieta Zapendowska, Adam Sztaba i Wojtek "Łozo" Łozowski.
Dla mnie ta rywalizacja dobiegła końca, zanim jeszcze zdążyła się rozbujać. Szkoda mi wykonawców, którzy dobijają się do „nieba” bram. Show business ich nie kupi.
Bo program, który ma promować talenty, nie promuje ich. Co prawda muzycy występują w okazałej oprawie, ale to tylko telewizyjny cyrk. Bardzo dobrze prezentują się za to jurorzy. W miarę dobrze prezentują się wykonawcy, którzy mają własny repertuar. A najgorzej ci, którzy śpiewają do podkładów. Nie idzie więc o muzykę, lecz o sprzedawanie emocji – temu służą oceny i wypowiedzi jurorów, temu służy taki, a nie inny, wcale nieprzypadkowy, dobór uczestników.
Każdy ma tu swój cel, niektórzy jurorzy nawet wręcz ideologiczny. Kora w żądnych sukcesu dziewczynach z Bass widziała już polskie Pussy Riot. I co o z tego, że Bass śpiewały utwór Black Eyed Peas. Jurorka musiała przekazać swoje sympatie, które nijak się miały do muzycznej prezentacji.
Oczywiście swój cel mają też uczestnicy – chcieliby się wypromować. W tym celu gotowi są się poddać publicznemu ekshibicjonizmowi. Ale okazuje się, że poświęcenie uczestników służy głównie jurorom - bo to oni są na fali. To oni wy kreują się na gwiazdy. A uczestnicy w zamian za swój ekshibicjonizm zostają słupami zmuszonymi do roli słuchania różnej jakości uwag na swój temat.
Każdy, kto obserwował twarze muzyków Camero Cat widział, co się w nich dzieje. - Nie rozumiem, dlaczego śpiewasz po angielsku? - zapytała retorycznie Kora. Tylko, że co w tym takiego dziwnego? Kora Jackowska sama śpiewała w przeszłości po angielsku, afery nie było. Wyszło, ze ma receptę na sukces, a oni nic nie mają, nawet odporności na kąśliwość.
Paradoksalnie, idealnie zaprezentował się w tym towarzystwie zespół z Białorusi. Z Mińska - The toobes. Pewnie dlatego zostali przepuszczeni przez eliminacyjne sito, by być rodzynkiem. Wypadli bardzo dobrze, choć czuć było, że zostali przez producenta programu stonowani – na koncertach są bardziej żywiołowi. Autentyczność przekazu i profesjonalność stały się powodem, że… zespół odpadł, a wart był wygrania całego programu. Ta efemeryczność, na scenie telewizyjnej autentycznie ( tak się zdaje ) zachwyciła nawet jurorów. Zagrali w stylu zespołowości Woolfmother, riffu Kravitza i prostoty wczesnego The Who. Niestety nie byli w stanie wzruszyć niereprezentatywnej części widzów, tej która wysyłała sms'y. Tej która pokazuje kciuk w dół lub w górę. To co się sprzedaje na estradzie, nie sprzeda się w TV. Oni nie będą żalić się, mazgaić, cierpieć katusze – nie nadają się na arenę. Obserwując jednak ich rozwój, nie wiem na ile za przyzwoleniem białoruskiego reżimu, na ile z własnej przedsiębiorczości, widzę, że mają talent i to na dużą estradę.
Jeszcze nie wyemitowano finału czwartej edycji „Must Be The Music”, a już ruszyła promocja castingów do edycji piątej. Start - w listopadzie. Nie wiemy jeszcze, kto zaśpiewa, ale wiemy, kto będzie oceniał. I o to w tym wszystkim chodzi.
Grzegorz Kasjaniuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246436-must-be-the-music-iv-nie-o-muzyke-tutaj-chodzi-nasza-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.