ZOBACZ CO DZISIAJ W TV - poleca Piotr Gociek

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
"Kocha,lubi, szanuje" - Steve Carrell i Ryan Gosling (mat.prasowe)
"Kocha,lubi, szanuje" - Steve Carrell i Ryan Gosling (mat.prasowe)

„Kocha, lubi, szanuje” (Crazy, Stupid, Love) - emisja w HBO o 20:10 - to sympatyczna komedia dla starszych par średnim wieku, więc zamiast epatować życiem nocnym akademika oferuje dobre dialogi, bardzo dobre aktorstwo i kilka prześmiesznych epizodów (mój ulubiony to sceny z Marisą Tomei). Małżeństwo z 25-letnim stażem siedzi zastanawia się nad wyborem deseru w restauracji. „Chcę creme brulee” mówi Steve Carrell, „Chcę rozwodu” mówi Julianne Moore. Ona ma innego (kolega z pracy – Kevin Bacon), on wyprowadza się i postanawia żyć pełnią nocnego życia – w które wprowadzać go zacznie Ryan Gosling, seryjny łowca niewieścich serc (i nie tylko serc). Do tego jeszcze trójka dzieci, które próbują jakoś poradzić sobie z sytuacją (jedno z nich, 13-letni chłopak, jest na zabój zakochane w 17-letniej opiekunce).

Kto widział jedną dobrą komedię romantyczna, ten widział je wszystkie – film ukręcony jest z dobrze znanych elementów: „jest na świecie ta jedna jedyna”, „cyniczny kobieciarz w głębi duszy pragnie tylko prawdziwej miłości”, „przemądrzałe dzieciaki też mają serca”, „razem poradzimy sobie ze wszystkim”. Bardzo łatwo zrobić z nich komedię nudną i niestrawną – ale scenariusz Dana Fogelmana to robota pierwszorzędna, podobnie jak to, w jaki sposób radzi sobie z nim obsada. Wyszła z tego zabawna normalna opowieść o normalnych ludziach – duża rzadkość w Hollywood ostatnich lat.

Po seansie warto porównać, jak charyzma dzisiejszego idola – Ryana Gosslinga - wypada w porównaniu z charyzmą gwiazdora sprzed lat. Nakręcony w 1968 roku ”Bullitt” (TCM, 23:35) wabił urokiem Steve’ McQueena i niezwykłą wielominutową sceną samochodowego pościgu na ulicach San Francisco. Złośliwi mówią, że niewiele poza nią da się dziś z tego filmu oglądać. Przesadzają. Fakt, kryminał to dość prosty, ale i tak przetrwał próbę czasu lepiej niż np. „McQ” z Johnem Wayne. Bez „Bullitta” nie byłoby zarówno filmów o Brudnym Harrym, jak i wszystkich rozrywkowych produkcji końca lat 70 i lat 80. w których główną rolę odgrywały malownicze samochodowe kraksy i gonitwy. Steve McQueen jest urokliwy jak zawsze, a i oglądanie filmu jest pouczające – oto jak wiele rozrywki można wycisnąć z ekranu nie zatrudniając ani jednego gościa od efektów specjalnych (no, chyba że do malowania pasów na jezdni).

„Gladiator” po raz setny? Czemu nie – emisja w Cinemaxie o 23:10. Buczcie ile chcecie, że wysokobudżetowo, ale ahistorycznie i mega-komercyjnie. Cóż, Hollywood zawsze stał wielkimi blockbusterami i to jeden z powodów dla których kochamy Fabrykę Snów. A w tym gatunku film Ridleya Scotta jest niezrównany. Wizualnie olśniewający, wywiedziony z XIX malarstwa, świetnie opowiedziany i dobrze zagrany: szlachetny Russel Crowe jest szlachetny jak należy, niedobry Joaquine Phoenix – wyjątkowo niedobry, a piękna Connie Nielsen – bardzo piękna. Czyż nie po to oglądamy bajki? To obrazkowy majstersztyk. I pożegnanie Olivera Reeda, świetnego aktora, dla którego rola Proximo – wyzwoleńca i właściciela gladiatorów - okazała się ostatnią. Zmarł podczas zdjęć – ostatnie ujęcia z jego udziałem kończono z udziałem dublera.

Piotr Gociek

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych