"Mój słownik PRL-u" to najnowsza książka Marka Nowakowskiego - zbiór kilkudziesięciu miniatur literackich zilustrowanych rysunkami Andrzeja Krauzego. Tom ukazał się właśnie nakładem Instytutu Pamięci Narodowej.
Jak pisze wydawca:
Wyrosło już całe pokolenie Polaków, którzy urodzili się po 1989 roku. Słownik Marka Nowakowskiego może pomóc im poznać i zrozumieć odmienne warunki, w jakich żyli ich rodzice. Natomiast starszym, którzy mają własne doświadczenie peerelu, książka ta przypomni o tym, z czym stykali się na co dzień.
„Mój słownik PRL-u” to nie jest zbiór ułożonych alfabetycznie haseł-definicji. Każde przywoływane na tych kartach hasło to małe opowiadanie; obrazek z życia. Część z nich przypomina grozę tamtego ustroju, część – zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy – budzi już tylko śmiech. Ale wszystkie zadają kłam powtarzanemu czasem sloganowi „za komuny było lepiej”.
Zapraszamy na uroczystą premierę książki w najbliższy wtorek, 23 października. o godz. 18 w Centrum Edukacyjnym IPN „Przystanek Historia” im. Janusza Kurtyki (ul. Marszałkowska 21/25, Warszawa). Na promocji obecni będą zarówno Marek Nowakowski, jak i Andrzej Krauze, który przylatuje specjalnie z Londynu. Rozmowę z autorami tekstów i ilustracji poprowadzi Jan M. Ruman, redaktor książki.
Poniżej jedno z haseł-opowiadań z "Mojego słownika PRL-u",które zamieszczamy dzięki uprzejmości wydawcy
Marek Nowakowski Agitatorzy
Byli awangardą przemian. Szli w pierwszej linii. W naszym szkolnym ZMP dwaj koledzy rywalizowali o pałeczkę pierwszeństwa w sztuce agitacji. Najlepiej nadawali się do tego uczniowie obdarzeni zdolnościami humanistycznymi, zbierający piątki z polskiego i historii. Erudycja, oczytanie, pamięć były istotnymi walorami niezbędnymi w pracy agitatora. Jeszcze elokwencja, swoboda występowania wśród ludzi. Ci dwaj koledzy działający na niwie agitacyjno-propogandowej spełniali owe wymogi. Jurek z ósmej b był znawcą dzieł klasyków marksizmu-leninizmu, mógł cytować obficie Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina nawet z rozprawy o językoznawstwie. Miał całą teorię w jednym palcu. Baza, nadbudowa, prawa dialektyki, najsłabsze ogniwo w łańcuchu państw imperialistycznych, pochodzenie człowieka od małpy, krok naprzód, dwa kroki wstecz, polemika Lenina z Plechanowem. Tyle się naczytał i zapamiętał!
Natomiast Wacek, kolega z dziewiątej a, choć miał równie głębokie przygotowanie teoretyczne, był przede wszystkim płomiennym mowcą. Przemawiać potrafi ł na każdy temat do ludzi z rożnych środowisk. Miał już zresztą bogatą praktykę; jeździł do murarzy w hotelach robotniczych i zagrzewał ich do współzawodnictwa pracy, wygłaszał pogadanki do chłopów na Kurpiach i wykazywał im wyższość gospodarki kolektywnej nad indywidualną. A jak porywająco przemawiał w naszej szkole podczas akademii i uroczystości poświęconych rocznicy Rewolucji Październikowej, rocznicy rozgromienia faszyzmu niemieckiego, Komuny Paryskiej czy Manifestu Lipcowego.
Ci dwaj siłą rzeczy rywalizowali ze sobą. Jurek z ósmej b, ze względu na przygotowanie teoretyczne, został wybrany do zarządu szkolnego ZMP jako kierownik wydziału agit.-prop.; założył od razu kółko studiowania klasyków. Jego rywal, Wacek, został odkryty przez zarząd dzielnicowy ZMP i powołano go tam na instruktora wydziału agit.-prop. Chodziły słuchy, że wkrótce ma dostać etat. Obaj ci koledzy mieli pełne ręce roboty politycznej i nieraz zostawali po lekcjach, by prowadzić szkolenia, narady aktywu, często też ruszali na akcję w teren. Wzywano ich również na konferencje na dzielnicę i patrzyliśmy z zazdrością, jak podjeżdżał po nich pod szkołę zielony, wojskowy willys z demobilu. To były osobistości! Nie tylko po lekcjach czas mieli zajęty. Często woźny Walczak wywoływał ich z lekcji i gdzieś znikali. Nauczyciele przyzwyczaili się do tego, że ci dwaj aktywiści opuszczają zajęcia, i nawet całodzienna ich nieobecność w szkole nikogo nie dziwiła. – Pewnie są na jakiejś akcji – mawiał dyrektor szkoły, przezywany Globusem, i coś jeszcze mamrotał niezrozumiale.
Ci dwaj koledzy przysparzali chwały naszej szkole i kiedyś zadzwonił telefon do dyrektora z partyjnej dzielnicy. Towarzysze prosili o usprawiedliwienie nieobecności Wacka, który organizował wtedy szkolenie z historii WKP(b) w fabryce żniwiarek. Dziękowali bardzo ważni towarzysze dyrektorowi, że wychowuje ucznia o takim talencie, tak oddanego sprawie.
Wacek z dziewiątej a był dobrym uczniem, z łatwością zdobywał piątki z polskiego, historii, geografii i, biologii; nie przepadał natomiast za matematyką i fizyką. Dość szybko zauważyliśmy, że w dnie, kiedy były klasówki z tych przedmiotów, Wacek zwalniał się z lekcji, uzasadniając konieczność opuszczenia klasy niecierpiącymi zwłoki zadaniami organizacyjnymi – zdarzało się to, nawiasem mówiąc, dość regularnie. Wybiegał z klasy z wyraźną ulgą, już na korytarzu wesoło pogwizdywał i szybko opuszczał budynek szkolny. Przypadkiem odkryliśmy, że często przeczekiwał godziny fizyki czy matmy w zaciszu krzewów jaśminu zarastających tyły dziedzińca szkolnego lub zachodził do pobliskiej sodowiarni, popijał oranżadę, palił papierosy.
Niejeden z nas miał kłopoty z naukami ścisłymi. Toteż podjęliśmy próby dogadania się z nim. Byłem bliskim kolegą Wacka, mieszkaliśmy na tym samym piętrze czerwonej kamienicy na Zacisznej, więc udzielił mi swojej protekcji i nieraz, opuszczając klasę, zabierał mnie ze sobą, wyjaśniając szeptem nauczycielowi niezbędność mego udziału w ważnych zadaniach organizacyjnych. Nasz belfer od matmy, bezlitosny kat, krzywił się, jakby rozbolał go ząb, ale zwalniał bez sprzeciwu. Z koleżeńskiego serca Wacka korzystało jeszcze kilku kolegów i bardzo sobie ten przywilej ceniliśmy. Uciekaliśmy przed pogromem z fizyki czy matmy i tak przyjemnie było cieszyć się sukcesem w zaciszu jaśminów czy sodowiarni pana Gałka.
Jurek z ósmej b nie był w ogóle przydatny. Nigdy nie zwalniał się ani z matematyki, ani z fizyki – radził sobie z tymi przedmiotami równie dobrze jak z polskim i historią.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246411-nowosc-marek-nowakowski-moj-slownik-prl-u-z-ilustracjami-andrzeja-krauze-fragment