Prawdziwa historia polskiego zamachu na Chruszczowa ALEŻ TO MIAŁ BYĆ FILM!

Stanisław Jaros - polski górnik który przeprowadził zamachy na Chruszczowa i Gomułkę (.fot. archiwum)
Stanisław Jaros - polski górnik który przeprowadził zamachy na Chruszczowa i Gomułkę (.fot. archiwum)

To mógł być film, którego realizacja zmieniłaby nasze spojrzenie na to, jak polscy filmowcy rozliczają się z PRL-em. Tadeusz Chmielewski, znakomity reżyser, twórca ”Jak rozpętałem drugą wojnę światową” i „Wiernej rzeki” opowiada o najważniejszym, ze swoich niezrealizowanych projektów – planowanym na początku lat 90. filmie opartym na autentycznej historii - o górniku Stanisławie Jarosie, który przygotował i przeprowadził dwa zamachy: na Nikitę Chruszczowa oraz na Władysława Gomułkę. Ta opowieść to fragment znakomitego wywiadu-rzeki, jaki z Tadeuszem Chmielewskim przeprowadził Piotr Śmiałowski. Całość zatytułowana „Jak rozpętałem polską komedię filmową” ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Trio, któremu dziękujemy za udostępnienie tekstu.

Tadeusz Chmielewski: Po zniesieniu cenzury pojawiło się w różnych gazetach kilka artykułów, w dość ogólny sposób opisujących sprawę nieudanego zamachu na Nikitę Chruszczowa w Polsce, w lipcu 1959 roku. Zacząłem to drążyć. Historia wyglądała tak: Chruszow przybył do Polski z oficjalną wizytą i miał wraz z Gomułką, na zaproszenie Gierka (wtedy I sekretarza w Katowicach), pojechać do Zagłębia. Jednym z punktów miało być oglądanie Zagórza, jednej z dzielnic Sosnowca.

Tam, w konarze drzewa – zaledwie kilkadziesiąt metrów od komisariatu milicji – górnik Stanisław Jaros umieścił bombę. Tyle wiadomo na pewno. Dalej są różne wersje zdarzeń. Do mnie najbardziej przemawia ta, że Chruszczowa na jakimś wcześniejszym odcinku trasy coś zainteresowało, w związku z czym cała kolumna zboczyła i na krótko stanęła. Bomba w Sosnowcu wybuchła więc, zanim Chruszczow tam się zjawił. Podobno Gomułce udało się ukryć przed nim fakt samego wybuchu i obaj partyjni bonzowie przejechali przez Zagórze jak gdyby nigdy nic. A SB rozpętała piekło. Aresztowała wszystkich, na których padł choćby cień podejrzenia. Jedną panią zgarnęli tylko za to, że przestraszyła się milicyjnego psa i zaczęła uciekać. Znaleźli u niej drut do rozwieszania prania czy coś takiego, a że pracowała w kopalni, od razu stwierdzili, że mógł służyć do skonstruowania bomby. Zaczęło się bicie wszystkich aresztowanych, wielogodzinne przesłuchania. Ale mija tydzień, drugi, trzeci, a SB nic nie ma – nawet najmniejszego punktu zaczepienia. Jarosa jeszcze wtedy nikt nie podejrzewał. Zresztą oni szukali członków jakiejś organizacji wywrotowej, nikt nie myślał, że zrobił to jeden człowiek. To, że SB nie ujęła sprawcy, było dla niej kompromitacją.

Piotr Śmiałowski: Gdy w lipcu 2009 roku mijało pół wieku od tego nieudanego zamachu na Chruszczowa, media przypomniały kilka kolejnych faktów. Przy resztkach bomby SB znalazła zegarek, co wskazywałoby na to, że był to mechanizm zegarowy i dlatego eksplodował w złym momencie. Ale później okazało się, że Jaros podłożył ten zegarek dla zmyły – detonator trzymał w ręce i obserwował okolicę z pewnego oddalenia. Do dziś nie wiadomo właściwie, dlaczego odpalił ładunek w złym momencie.

Z tym zdalnym detonatorem to kolejna wersja zdarzeń. W późniejszym śledztwie Jaros zeznał podobno, że przestraszył się tłumu ludzi, którzy mogliby zginąć lub zostać ranni, i dlatego spowodował wybuch w innym momencie, gdy było tam mniej osób – dla samej demonstracji. Ale to jest wszystko „podobno”. O samym Jarosie też niewiele wiadomo. Najdziwniejsze jest to, że był wcześniej karany: za wysadzenie jakiegoś słupa wysokiego napięcia i transformatora w kopalni im. Stalina, a mimo to w 1959 roku nie znalazł się w kręgu podejrzanych. Stąd pewnie plotki, że działał w porozumieniu z kimś z SB. Ale to też tylko plotki. Na pewno wiadomo jeszcze, że w 1961 roku zorganizował kolejny zamach – tym razem na samego Gomułkę, jadącego w odwiedziny do Gierka. SB ostrzegała wcześniej, że zamachowca nie ujęto i że takie oficjalne spotkanie jest dość lekkomyślne, ale Gierek machnął na to ręką. Jaros ukrył ładunek w atrapie przydrożnego słupka z wypisanymi odległościami. Gomułkę uratowało to, że jego ochrona zorganizowała ślepą kolumnę, tzn. identyczne samochody jak te, jakimi podróżował I sekretarz i nikt nie wiedział, która kolumna jest prawdziwa. Po tym zdarzeniu Gomułka wpadł w szał. Zaczął nawet podejrzewać Gierka i Franciszka Szlachcica, ówczesnego komendanta tamtejszej milicji. SB zaczęła nowe śledztwo. Miała konkretny ślad: kabel od bomby, który po pięćdziesięciu metrach urywał się w altance na jednej z pobliskich działek. Capnęli wszystkich działkowiczów, znowu bicie, przesłuchania i ni cholery – żadnych konkretnych wyników. Wtedy Szlachcic, czując, że zaciska mu się na szyi pętla, przejął śledztwo – esbecy się w tym gubili, tu były potrzebne stare milicyjne wygi z sekcji kryminalnej. I to milicjanci złapali zamachowca, sąd skazał go później na karę śmierci.

Kluczem do jego schwytania był podobno właśnie ten kabel.

Milicjanci nie przeoczyli po prostu tego, co esbecy. Wzięli kabel pod mikroskop i centymetr po centymetrze przejrzeli. Stwierdzili, że cięcie na kablu zostało wykonane specjalnymi cążkami, które na dodatek miały trochę krzywe ostrze. To był szczegół dający zaledwie cień szansy, ale łazili od mieszkania do mieszkania, robili rewizje i w końcu znaleźli te kombinerki u Jarosa. Słyszałem różne wersje tego, co powiedział, gdy go pytano, dlaczego to zrobił – chodzi mi o ten pierwszy zamach na Chruszczowa. Ale jedna wydaje mi się warta szczególnej uwagi. Jaros miał zeznać coś w stylu: W Polsce nie dzieje się dobrze, nie podoba mi się to. I pomyślałem, że skoro w takiej sytuacji znaleźliśmy się przez Rosjan, to najlepiej zabić ich przywódcę, Chruszczowa. To było proste rozumowanie, nie można mu odmówić logiki. I od razu pomyślałem, że ewentualny film powinien rozgrywać się dwutorowo: z jednej strony nieudolne działania SB (ujęte dość skrótowo, bo nie chciałem, żeby była to historia śledztwa), a z drugiej – historia małego człowieka, który chciał dokonać wielkiej rzeczy, kierując się poczuciem sprawiedliwości. To była forma protestu i pomimo wielu zastrzeżeń kojarzyła mi się w jakiś sposób z dramatycznymi aktami samospaleń. A przy tym na początku lat dziewięćdziesiątych o tamtych zdarzeniach dopiero zaczynano mówić, w PRL-u były otoczone ścisłą tajemnicą. Stanowiły więc temat na film o czymś absolutnie niezwykłym, o czym przez całe lata milczano.

Ale sam pan powiedział, że o Jarosie niewiele wiadomo, opowiedzenie o zamachach z jego perspektywy byłoby więc jeśli nie niemożliwe, to szalenie trudne.

Uderzyłem w tej sprawie do Szlachcica, bo on najwięcej wiedział. Tamto śledztwo było newralgicznym punktem jego kariery politycznej – niewykrycie sprawcy mogłoby go pogrzebać na zawsze, a sukces doprowadził go potem aż na fotel ministra. W 1990 roku był już na emeryturze, ale obiecał mi pomóc i wydobyć z archiwum wszystkie dokumenty dotyczące Jarosa. Wiedziałbym więc, co Jaros naprawdę powiedział w czasie śledztwa (jeśli przyjmiemy, że się przyznał i że go nie bito), miałbym wyniki jego badań psychologicznych, znałbym wszystkie szczegóły, które udało się wtedy ustalić. No i umówiłbym się potem na rozmowę ze Szlachcicem, żeby mieć relację z pierwszej ręki i móc zweryfikować wszelkie informacje. Tylko że ja zamiast kuć żelazo póki gorące, powiedziałem Szlachcicowi, że jadę na spóźniony urlop do Jugosławii i że zadzwonię do niego po powrocie. Przyjechałem, dzwonię, a jego żona mi mówi, że on właśnie umarł… Dobijałem się potem po te akta do UOP-u, ale dostałem pismo od Ireny Popow, ich rzeczniczki, że są ściśle tajne. Na nic zdały się wyjaśnienia, że wszystko miałem już dogadane ze Szlachcicem. Pech. Projekt tego filmu skończył się, zanim na dobre się zaczął. A muszę się panu przyznać, że gdybym miał robić ranking niezrealizowanych filmów, których mi najbardziej żal, ten znalazłby się gdzieś na samej górze.

Nie poradziłby pan sobie bez tych akt? Szlachcic zostawił przecież zapiski, które nawet wydano. Pisał tam trochę o tej sprawie. Nie musiał to być przecież film opowiedziany z punktu widzenia Jarosa.

Ale na tym mi jednak najbardziej zależało. Poza tym musiałbym pisać scenariusz pod te szczątkowe informacje z notatek Szlachcica, a ja potrzebowałem prawdziwego konsultanta, milicyjnych źródeł, dzięki którym mógłbym poprowadzić tę historię tak, jak chciałem, pozostając przy tym w zgodzie z faktami. Bez pomocy Szlachcica pozostało mi wymyślanie. Zrobiłem to już kiedyś przy „Dwóch panach N” i na dobre mi to nie wyszło. Zresztą bez wiarygodnych informacji rodziło się za dużo pytań o kulisy całego śledztwa. Każda z wersji tego zdarzenia jest na tyle różna, że można właściwie zaryzykować każdą tezę i próbować ją udowodnić. Bo w żadnym przypadku nie będzie można powiedzieć z całą pewnością: tak nie było. Komuś mogło zależeć na tym, żeby Jarosa po pierwszym zamachu nie złapano. Może komuś z góry? Niewykluczone, że to jedna z przyczyn, dlaczego UOP nie chciał mi tych dokumentów udostępnić.

Część akt tej sprawy – 22 tomy – w 1996 roku wydobył z archiwum jeden z senatorów AWS, zaprzyjaźniony z synem kobiety, o której pan wspomniał: tuż po zamachu przestraszyła się psa, zaczęła uciekać i padło na nią podejrzenie. Podobno akta są niekompletne, ale mimo wszystko wiele mówią. Jeśli nie o samym Jarosie, to o przebiegu zamachów i śledztwa.

O! Nawet nie wiedziałem, że ktoś wyniósł te akta. 22 tomy… to nie byle co. Gdybym był z dziesięć lat młodszy, pewnie bym się na to porwał.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych