Wszyscy, którzy zastanawiali się jak będzie nowa płyta Muse, mogli poczuć jej przedsmak podczas tegorocznych igrzysk olimpijskich. Pierwszy singiel nadchodzącego wtedy olbrzymimi krokami albumu "2nd Law" był hymnem olimpiady w Londynie. Survival uspokoił chyba wszystkich miłośników brytyjskiego tria – soczysty bas, wyniosłe wokale, dramaturgia połączona z fenomenalnymi gitarami pokazała, że będzie jak dotychczas – zaskakująco, eksperymentalnie, symfonicznie i melodyjnie, czyli po prostu „taj jak Muse”. Kolejny singiel – Madness - odkrył przed nami prawdę o płycie. Nie mam tu na myśli tego, że "2nd Law" już niczym miała nie zaskoczyć, wręcz przeciwnie, oba utwory, zapowiedziały płytę różnorodną zarówno stylistycznie jak i brzmieniowo.
Wszyscy fani ekranizacji serii przygód agenta 007 po przesłuchaniu, ba, po pierwszych dźwiękach, Supremacy powiedzą – dlaczego nie jest to utwór promujący "Skyfall"? Czyżby za ciężkie gitary? Mało komercyjna aranżacja? Mieliśmy już bowiem kiedyś Chrisa Cornella czy Jacka Whitea w fenomenalnym duecie z Alicią Keys jako tych którzy upiększali w sposób niekonwencjonalny muzycznie czołówkę filmu o Jamesie Bondzie. Szkoda. Trzeci singiel – Panic Station - wygląda jakby muzycy zaprosili do współpracy sekcję z Red Hot Chili Peppers albo Prince’a. Jest to bez wątpienia majstersztyk.
Follow me wydawało się tym utworem, który nie zaskoczy niczym, jednak do drugiego refrenu – skondensowany elektroniczny bas rozwiewa wszelkie wątpliwości o fenomenie grupy. Nie wypada, przy okazji podkreślenia brzmienia basu, pominąć dwóch przejmujących kompozycji basisty Christophera Wolstenholmea - Save Me i Liquid State odsłaniających intymne zwierzenia dotyczące jego walki z nałogiem.
Szósty album Muse można pokochać albo znienawidzić. Wszystko zależy od okoliczności przesłuchania czy też nastawienia. Ja tę płytę pokochałem od samego początku, bowiem słychać w niej szczerość i brak kompromisów. Cenię Muse za to, że każda kolejna płyta jest inna od poprzedniej i różnorodna. Oczywiście mógłbym napisać tu o podobieństwach do Queen oraz U2, ale po co? Byłoby to strasznie płytkie, bo niby dlaczego mieliby się wstydzić swoich inspiracji wyżej wymienionymi znakomitymi artystami? Muse to Muse. Niezastąpione, pozbawione kompromisów i idące za głosem serca oraz stawiające sobie poprzeczkę coraz wyżej. Warto sięgnąć również do materiałów dokumentujących powstanie płyty zarówno "2nd Law" jak i jej znakomitej poprzedniczki "The Resistance".
Już niedługo będziemy mieli przyjemność gościć Muse w Łodzi - będzie to 23 listopada. 30 września podczas koncertu online na iTunes Festiwal pokazali, że są w wysokiej formie. Znakomite wokale połączone z czytelnym brzmieniem - na koncertach Muse brzmi równie dobre, jak napłycie. Jest więc na co czekać.
Krzysztof Szczepański
Muse "The 2nd Law", Warner Music Poland 2012
Jak powstawał album:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246366-znakomita-plyta-muse-2nd-law-album-o-wielu-obliczach-nasza-recenzja