Kasa, libertyński seks, trawka, drogie samochody, modne ciuszki i infantylna fascynacja religiami wschodu to marzenie każdego postępowca. W nowym filmie Olivera Stone’a widzimy jako kończy się taka sielanka w spotkaniu z bezwzględnym światem meksykańskiego przemysłu narkotykowego.
Rajska kalifornijska laguna i szczęśliwy trójkącik młodych i pięknych Amerykanów. Ona- dziewczę z bogatego domu, która lubi narkotyki i seks z dwoma facetami na raz. On -geniusz po Berkley, który w specyficzny sposób zajmuje się botaniką. Drugi On- weteran wojny w Afganistanie, który nawet uprawiając seks jest pełen demonów. Oni- odnoszący sukcesy producenci trawki, którzy ilością THC wykopują konkurencję z rynku. Razem z armią najlepszych informatyków, ekonomistów i byłych komandosów tworzą więc odnoszące spektakularne sukcesy narkotyczne przedsiębiorstwo. I wtedy pojawia się Ona. Szefowa meksykańskiego kartelu narkotykowego, której podwładni obcinają głowy swoim ofiarom i przebijają brutalnością samego Hanibala Lectera. Sielanka zostaje brutalnie przerwana i zaczyna się koszmar. Hawajskie koszule zamieniają się w spocone meksykańskie ubrania, a zapach marihuany w odór rozkładających się zwłok. Nagle infantylny świat surferów Bena i Chona się kończy. Igranie z meksykańskim kartelem narkotykowym powoduje, że tracą oni to co kochają najbardziej. Świat bogatych i bezczelnych młodzieńców jest zresztą żywcem wyjęty z marzeń wszystkich lewaków. Kasa, libertyński seks, trawka, drogie samochody, modne ciuszki i infantylna fascynacja religiami wschodu to marzenie każdego postępowca. W nowym filmie Olivera Stone’a „Savages: ponad bezprawiem” widzimy jak kończy się taka sielanka w spotkaniu z bezwzględnym światem meksykańskiego przemysłu narkotykowego. Film Stone’a ma jeszcze jeden ważny walor. Pokazuje on, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczny świat narkotyków. Ten przemysł zawsze niesie za sobą ofiary. Za każdym wypalonym skrętem znajduje się dramat osób zaangażowanych by nam „zioło” dostarczyć. Nie zamierzam oczywiście bawić się w tym miejscu w antynarkotykowego moralistę. Film twórcy „Plutonu” nie ma siły „Traffic” czy kultowego „Trainspotting”.
„Savages: ponad bezprawiem” jest powrotem Olivera Stone’a do kina, w którym sprawdza się on najlepiej. Tym razem najsłynniejszy socjalista w Hollywood nie bawi się w wychwalanie Fidela Castro, plucie na prawicę i snucie fantastycznych teorii spiskowych na temat śmierci JFK. Stone daje nam to co pokazał w scenariuszu do arcydzieła „Człowiek z blizną”, „Urodzonych mordercach” czy w „Drodze przez piekło”. Dostajemy czystą, męską rozrywkę opartą na bestsellerowym utworze literackim ( co najczęściej gwarantuje uniknięcie błędów tanich filmideł z Seagalem).
Oparta na powieści Dona Wilsona historia mogłaby śmiało wyjść spod ręki Sama Packinpaha albo zmarłego niedawno tragicznie mistrza filmów akcji Tonego Scotta. Niektóre sceny filmu Stone’a nawiązują nawet do twórczości Roberta Rodrigueza, choć nie przekraczają granicy autoparodii, z której znany jest kultowy meksykańsko-amerykański twórca „Desperado”. Ultra brutalny ( scena tortur przypomina „Pasję” Gibsona) styl jaki przyjął Stone powoduje, że jego film może drażnić i szokować. Ba, nie bez racji jest zarzucanie obrazowi epatowania przemocą. I nawet jeżeli reżyser smakowicie się bawi z widzem ( finał jest połączeniem Scotta z elementem, który widziałem do tej pory jedynie u Heneke), to momentami zbliża się on do cienkiej granicy kina klasy B. Nie mając wdzięku Tarantino może to być zabieg bardzo groźny. Na szczęście Stone’a w słabszych momentach filmu ratują fenomenalne drugoplanowe role. Zmysłowa, groźna oraz zaskakująco wrażliwa Salma Hayek w roli szefowej kartelu ( kobiety na czele grup przestępczych to wcale nie wymysł feministek- coraz częściej przejmują one schedę po swoich mężach) powoduje, że nie miałbym nic przeciwko temu by być jej chłopcem na posyłki. Bohaterka Hayek jest niemal rozwinięciem jednej z kobiecych postaci „Traffic”, która wchodzi z przemysł narkotykowy po aresztowaniu jej męża. Zachwyca również Benicio Del Toro ( jak zwykle zresztą), który wciela się w barbarzyńskiego i totalnie amoralnego gangstera. Nie można również zapominać o świetnym Johnie Travolcie, który…jest po prostu Johnem Travoltą i tworzy skorumpowaną wersję Raya Nicoleta z powieści Elmora Leonarda. Jego współpracujący z gangsterami gliniarz potrafi jednak momentami wzbudzić sympatię. Trudno się temu dziwić. W końcu wszyscy kochamy Vincenta Vegę z „Pulp Fiction”.
Warto się więc zanurzyć w świat Stone’a. Dlaczego? Bo Stone jest najlepszy, gdy nie bawi się w publicystę i moralizatora. A jego nowy film jest od tego wolny. I właśnie dlatego tak przyjemnie się go ogląda. Następnym filmem Stone’a ma być opowieść o masakrze ( tej jednej, jedynej masakrze Amerykanów na tle setek przykładów ludobójstwa Vietcongu) jaką Amerykanie dokonali w jednej z wiosek podczas wojny w Wietnamie. Znów więc szykuje się nam ( zapewnie bardzo atrakcyjna filmowo) lewicowa agitka. Na szczęście Stone potrafi być jeszcze nie zacietrzewioną.
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/246282-stone-znow-jest-dziki-i-wraca-do-zrodel-brutalna-bajka-naprawde-wciaga
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.