W noc po podróży przyśniło mi się
Powstanie Warszawskie. Nie wiedzieć
czemu bo powrót pendolino przebiegał
nader gładko. A jednak we śnie osaczyły
mnie zmartwiałe fantasmagorie, niepodobne
ani do przejmującej czarno-białej wizji
„Miasta nieujarzmionego” sprzed lat,
ani do brawurowego filmu Komasy.
Jeśli idzie o rezultaty, śnione powstanie
okazało się podobnie przegrane jak jego
realny pierwowzór. Tyle że Niemcy
od Angeli Merkel zachowywali się dość
kulturalnie. Żadnych miotaczy ognia,
najwyżej piorunowali nas wzrokiem. Żadnej
agresji fizycznej, żadnej widocznej krwi.
Owszem, przemoc zdarzała się, ale wyłącznie
symboliczna. Zresztą całkiem skuteczna: polskie
obozy zagłady i naród sprawców w mediach,
RAŚ na Śląsku oraz mniejszość niemiecka
w Opolskiem, wreszcie jugendamty
odbierające dzieci także polskiej mniejszości
w Bundesrepublik Deutschland.
Siedzę teraz nad dużym kubkiem
kawy. Wspominam polatujące walkirie
Wagnera z opowieści mamy o „Pierścieniu
Nibelungów” w przedwojennym Lwowie.
Zimny początek maja. Powietrze wlewa się
przez rozwarte okno. Wprawdzie nie słychać
tradycyjnego pochodu, ale pomruk berlińskiego
dyktatu przybiera kształt czarnoskórych
muzułmanów ze zrewoltowanej Afryki.
Sigrun, Thruda, Brunhilda, tenorem Nietzschego,
który polskość cenił, przekonują rozgłośnie
w śpiewną mroczną noc: Polsko, straciłaś
Kresy, oddałaś Lwów, Wilno! Poświęciłaś
Niezłomnych! Powiedz wreszcie dość: żadnych
uchodźców. Powstań z kolan…
Nad bohaterami
bitne córy Odyna roztoczą swą moc.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/243004-noc-walpurgi-spiew-walkirii