„Odwet gliny. W imię sprawiedliwości” - nowa książka Aleksandra Majewskiego. Rozwalić grupę Saida - FRAGMENT

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
The Facto
The Facto

22 kwietnia ukazała się książka Aleksandra Majewskiego (współautora bestsellerowej „Spowiedzi psa”) i byłego policjanta kryminalnego Ryszarda Modelewskiego „Odwet gliny. W imię sprawiedliwości”.

Ściganie bandytów, pozyskiwanie informatorów, balansowanie na granicy prawa, a wszystko przy akompaniamencie języka towarzyszy zza wschodniej granicy. Tytułowy glina nigdy nie oczekiwał poklepywania po plecach ze strony przełożonych i często wbrew zwierzchnikom oraz procedurom uparcie dążył do celu. Momentem przełomowym w jego karierze była tajemnicza śmierć jednego z policjantów. Prywatne śledztwo bohatera książki pozwoliło odkryć wstrząsającą prawdę…

— opisuje książkę wydawca.

Poniżej publikujemy fragment książki pochodzący z rozdziału „Rozwalić grupę Saida”


Po całym zamieszaniu, z jakim mieliśmy do czynienia, stało się dla mnie jasne, że w pierwszej kolejności musimy wyeliminować Saida. Nie mogliśmy pozwolić na to, aby krew lała się na ulicy. Czuliśmy się odpowiedzialni za zwykłych ludzi, którzy mogli zostać przypadkowymi ofiarami porachunków gangsterskich. Dla Saida kogoś zabić, to jak splunąć… Wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia.

Wyznaczyliśmy sobie bardzo trudne zadanie. Ormiański bandzior był wówczas niezwykle mocny – opanował trasę od strony zachodniej i granicę w Terespolu z odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo służbami. Mogliśmy liczyć tylko na siebie. Każda próba uzyskania informacji od innych mundurowych niosła ze sobą ryzyko odkrycia się przed gangsterami. Jedyne, na czym mogliśmy polegać, to wiedza operacyjna – wszystko to, co wypracowaliśmy sobie na przestrzeni paru ładnych lat służby mogło mieć teraz kolosalne znaczenie. Każdy kontakt, ślad, zaległy kwit…

Zdecydowałem, że za sprawę wezmę się osobiście wraz z dwoma kolegami. Tylko my mieliśmy szczegółową wiedzę na temat poczynań tego skurwysyna i jego przydupasów. Moich działań nie konsultowałem z górą ani z prokuraturą. O wszystkim poinformowałem wyłącznie swojego komendanta rejonowego, któremu ufałem. Zaakceptował mój plan i udzielił nam wsparcia. Miałem do dyspozycji ludzi z prewencji, dodatkowe radiowozy i broń długą. To wszystko było potrzebne, ponieważ od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że bandyci mają broń palną i materiały wybuchowe. Liczyliśmy, że przy dobrze zorganizowanej akcji możemy ją przy nich znaleźć.

Było lato 1996 roku… Piękny, słoneczny dzień od samego rana atakował iście tropikalnym żarem. Każdy normalny człowiek myśli w takich momentach o wypoczynku, plaży, zimnym piwie. Każdy, oprócz psychopatów i… gliniarzy. Taka praca – zamiast rozmyślać o urokach życia, chłopaki, ubrani w kamizelki kuloodporne, gotowali się w samochodzie, obserwując hotel, w którym pomieszkiwał Said. Już na starcie wyznaczyłem kilku policjantów z długą bronią do obstawy budynku. My mieliśmy przy sobie pistolety P-64 i glocki.

Z takim sprzętem ruszyliśmy do hotelu. O akcji nie informowaliśmy jego włodarzy, bo doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że byli w dobrej komitywie z Saidem. Natychmiast skierowaliśmy się do dwóch pokoi zajmowanych przez gangstera. Drzwi były zamknięte, więc zaczęliśmy się dobijać, krzycząc standardową formułkę: „Policja, otwierać!”. Byliśmy gotowi na wyważenie, ale postanowiliśmy chwilę się wstrzymać. W tym momencie na korytarz wbiegł – blady jak ściana – właściciel hotelu. Był przestraszony, ale bynajmniej nie naszym widokiem, a ewentualną reakcją Saida. Wobec nas hotelarz był butny. Mieliśmy w dupie jego protesty. Po drugim wezwaniu drzwi zostały otworzone. W pokojach znajdowało się po dwóch rosyjskojęzycznych zaspanych gości. Byli zupełnie zdezorientowani. To działało na naszą korzyść. Na glebę, łeb do ziemi, łapy na kark… Krótka piłka!

W tym samym momencie pod hotel podjechało luksusowe audi na rosyjskich numerach. Nietrudno się domyślić, kto był w środku – Said we własnej osobie w otoczeniu swoich goryli. O sytuacji poinformowali nas policjanci robiący za obstawę na zewnątrz. Chłopcy wiedzieli, jak się zachować. Załoga luksusowej bryki podzieliła los swoich towarzyszy z pokoju hotelowego. Na ulicy zaczął zbierać się tłum gapiów, w końcu niecodziennie można oglądać na żywo sceny jak z filmów sensacyjnych. Musieliśmy się spieszyć, bo zbiegowiska nigdy nie ułatwiają roboty. Podczas przeszukania nie znaleźliśmy broni czy jakichkolwiek przedmiotów mogących mieć związek z przestępstwami. Dlatego od razu wysłałem chłopaków do posiadłości mężczyzny kontaktującego się z Saidem, który mieszkał pięć kilometrów od Białej Podlaskiej. To był dobry trop… W starym samochodzie znaleźli granat, a w stodole materiały wybuchowe (trotyl) i broń – tak zwaną samodziełkę. Chociaż już wcześniej ustaliliśmy, że facet ściśle współpracuje z Saidem, do niczego się nie przyznawał. Wszystko brał na klatę i w efekcie – decyzją prokuratora – został tymczasowo aresztowany.

Również ludzie Saida byli bardzo ostrożni w swoich wypowiedziach. Nie mogliśmy wydobyć z nich żadnych konkretów. Z kolei ich boss sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego, rozmownego, ba, wręcz kulturalnego! I pomyśleć, że ten sam Said miał na swoim koncie serię brutalnych napadów i nawet wśród zwykłych degeneratów siał postrach. Bandzior dużo rozprawiał o swojej rodzinie mieszkającej w Rosji, o nastoletniej córce, która jest chora, a on nie ma możliwości załatwienia jej u siebie odpowiedniego leczenia i dlatego planuje sprowadzić ją do Polski. Akurat stan zdrowia córki Saida obchodził mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Zacząłem od pytań o krwawe jatki przy granicy i zabójstwo matki Tulipana. W odpowiedzi usłyszałem tylko niewinne opowiastki o tym, jak to dobry Said handluje samochodami, sprowadza je z Zachodu i przewozi do matrioszki Rasiji. W swoich wypowiedziach był niezwykle pewny siebie, mówił o tym bez mrugnięcia okiem. Widać było, że ma władzę w środowisku przestępczym i nie obawia się żadnej wsypy czy „rozbieżności w zeznaniach”. Sam też nie sprawiał wrażenia gościa, który tworzy jakąś legendę – on po prostu twardo przedstawiał swoją wersję. Nawet nie rozpatrywał tego w kategorii kłamstwa. To psychika i specyficzna osobowość kameleona, a nie mięśnie, były siłą tego bandziora. Niestety, nie mogliśmy postawić mu żadnych zarzutów, więc niejako w zamian przygotowaliśmy papiery z wnioskiem o deportację samego Saida i jego ludzi jako osób niepożądanych. Poskutkowało. Już następnego dnia wojewoda wydał właściwą decyzję zakazującą wjazdu do naszego kraju na okres roku – gangsterzy zostali przekazani służbom białoruskim.

Po kilku miesiącach przekonałem się, że rosyjskojęzyczne organizacje przestępcze nie pozostawiają takich sytuacji bez ich własnego – do bólu skutecznego – rozwiązania. Najpierw solidnie sprawdzali, co się stało, co było przyczyną, że zostali skręceni przez policję. Za przecieki leciały głowy (bądź inne części ciała). Ku mojemu zaskoczeniu, pewnego dnia do oficera dyżurnego na komendzie zgłosił się jeden z byłych kurierów gangu Saida. Prosił, aby wydać mu poświadczenie, iż był zatrzymywany w areszcie, bo w przeciwnym razie zginie on lub ktoś z jego rodziny. Oficer skierował go do mnie, a on wręcz błagał mnie o taki papier. Pokazał zrośnięte już, ale mocno zniekształcone, sfatygowane wszystkie palce na obu dłoniach. Twierdził, że były łamane w czasie tortur, jakie stosowało szefostwo gangu na terenie Rosji. Szukali, kto mógł ich sprzedać policji. Bili i torturowali go tylko dlatego, że nie miał kwitu potwierdzającego, że siedział w areszcie.

To jednak nie był koniec. Już po roku Said powrócił. Zupełnie tak, jakby odmierzał miesiące, dni, godziny, minuty… Był punktualny. Spotkałem go przy granicy w Terespolu. Jak zwykle poruszał się po terenie w otoczeniu swoich goryli. Wspólnie z Markiem Nowakiem podjęliśmy próbę rozmowy. Said wcale jej nie unikał. Jak zwykle, sprawiał wrażenie miłego, otwartego człowieka. Takie spotkania niosą ze sobą duże ryzyko. Inteligentny bandzior w ciągu kilku godzin potrafi uśpić czujność, co może skutkować nieodwracalnymi błędami operacyjniaka. Wystarczy jedno niewłaściwe słowo… Niestety, bardzo często gliniarze wpadają w tę pułapkę, a później – czasami nawet po latach – są pomawiani przez bandziorów. Choć przestępcy często sprawiają wrażenie debili, doskonale rejestrują każde słowo wypowiadane przez glinę. Później szukają tylko okazji, aby się zemścić.

W przypadku Saida sprawa była o tyle złożona, że stwarzał pozy, był doskonałym aktorem. Przed swoimi kamratami odgrywał rolę nieustępliwego bandziora, w przypadku którego nie może być mowy o żadnych układach z psiarnią. Publicznie deklarował swoją niechęć wobec glin, często w obcesowy sposób. Z kolei w rozmowach z nami zdradzał chęć podjęcia dialogu. Trudno było ocenić, które jego oblicze jest prawdziwe. Po latach myślę, że ten facet kierował się po prostu doraźnymi korzyściami. Swoimi korzyściami. Pozorne zasady były tylko suplementem do wizerunku.

Postanowiłem jednak podjąć ryzyko i zdecydowałem się na spotkanie z Saidem. To on wyznaczył miejsce i porę – las w środku nocy. W takich sytuacjach nie możesz liczyć na żadne dobre rady. Jesteś zdany na siebie, to ty podejmujesz decyzję i tylko ty bierzesz jej ciężar na klatę. Narażasz swoje życie, a co gorsza – możesz być podejrzany o współpracę z bandytami. Gangsterzy mogą cię później szantażować… Ale to często jedyna droga, aby zdobyć potrzebną wiedzę operacyjną. Tylko w ten sposób masz możliwość rozbicia najniebezpieczniejszych grup przestępczych, a tym samym – zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. To jest najwyższa wartość, do tego zostaliśmy powołani. Starałem się kierować właśnie tymi zasadami.

Na spotkanie udałem się wraz z Markiem Nowakiem, jednym z tych gliniarzy, którzy dobrze wiedzieli, o co w tej robocie naprawdę chodzi. Byliśmy wyposażeni w glocka 17, a na wyznaczone miejsce udaliśmy się moim prywatnym samochodem. Nie informowałem o tym nikogo z przełożonych. Said już na nas czekał, nie był jednak sam, ale w towarzystwie dwumetrowego draba, z którym nawet największy twardziel nie chciałby się spotkać w ciemnym zaułku. Byliśmy ostrożni – najpierw sprawdziliśmy, czy nie mają ze sobą broni. Po pierwszej „weryfikacji” w dogodnym dla nas miejscu zaczęliśmy rozmawiać. Bez ogródek powiedziałem mu, że na tym terenie nie ma mowy o żadnym przymykaniu oka z naszej strony. Wiedział, że byliśmy zdeterminowani.

Zdawał sobie sprawę, że temat Tulipana ciągle wisi nad jego głową, a góra nie została poinformowana o każdym szczególe. Wszystko było w naszych rękach. Skurwiel okazał się wyjątkowo ostrożny, sprawdzał nas, badał, czego oczekujemy. Przekonał się jednak, że żaden nieczysty układ z naszej strony nie wchodzi w grę. Wiedzieliśmy, gdzie jest barykada. Ostatecznie zdecydował się nie wchodzić nam w paradę. My przymknęliśmy oko na całą resztę, on wycofał się z podległego nam terenu.

Kilkanaście miesięcy później został zatrzymany pod zarzutem zlecenia zabójstwa. Nie doczekał się jednak wyroku, ale na wolność już także nie wyszedł. Zmarł w areszcie śledczym. Danej nam obietnicy dotrzymał – nigdy więcej nie pojawił się w naszym mieście…

Aleksander Majewski, Ryszard Modelewski „Odwet gliny. W imię sprawiedliwości”, Warszawa 2015

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa The Facto

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych