Ziarno Prawdy. Żydzi, maca i Szacki prawie jak Bogart. PRZECZYTAJ RECENZJĘ

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
mat. dystrybutora Next Film
mat. dystrybutora Next Film

„Ziarno prawdy” to dobre kino gatunkowe z ciekawie poprowadzoną intrygą i trzymającą w napięciu akcją. Niemniej jednak Lankosz z Miłoszewskim nie wychodzą ponad solidny kryminał ze schematycznymi rolami i bezpiecznymi twistami akcji. Twórcy eksploatują też wątek „demonów polskiego antysemityzmu”, co jest już cholernie męczące. To już trzeci z rzędu głośny „rozliczeniowy” film w… ciągu trzech lat.

Borys Lankosz wysoko postawił sobie poprzeczkę kręcąc kilka lat temu błyskotliwy „Rewers”. Nic dziwnego, że jego nowy film wzbudza od dawna taką ciekawość. Szczególnie, że będący na topie Zygmunt Miłoszewski, przerażony tym co z jego poprzednią książką zrobił Jacek Bromski w słabiutkim „Uwikłaniu”, tym razem sygnuje ekranizację jako współscenarzysta. I choć ich wspólne dzieło można nazwać więcej niż udanym, to zarówno fani powieści Miłoszewskiego, jak i miłośnicy poprzedniego filmu Lankosza mogą czuć pewien niedosyt. „Ziarno Prawdy” jest pozbawione błysku i oryginalności „Rewersu”, i bazuje na sprawdzonych rozwiązaniach kina gatunkowego. Nie jest to szczególny zarzut do filmu, choć mam przeświadczenie, że można było z tej historii coś jeszcze wycisnąć.

Prokurator Teodor Szacki w wykonaniu Roberta Więckiewicza przypomina trochę Sherlocka Holmesa z serialu BBC w skrzyżowani z Harry Callahanem. Teo to zblazowany, bezczelny i błyskotliwy mizantrop, którego intelekt dorównuje arogancji. Po rozpadzie małżeństwa ( w końcu prokurator to prawie gliniarz ,więc motyw ten jest nieunikniony) Szacki przenosi się z Warszawy do Sandomierza. Na prowincji nie czeka go jednak sielankowe życie. Gdy zamordowana zostaje znana wszystkim mieszkańcom kobieta, Szacki szybko wpada na trop kogoś, kto może chcieć obudzić ukryte w historii miasta demony**. Kobieta jest bowiem zamordowana zgodnie z zasadami uboju rytualnego. Czy zginęła z rąk fanatycznego Żyda, czy może kogoś, kto chce znów na Żydów sprowadzić gniew lokalnej społeczności wciąż podświadomie wierzących w mity o robieniu macy z katolickich dzieci? Nieznającemu lokalnej specyfiki Szackiemu pomaga w śledztwie lokalna prokurator Barbawa Sobieraj (Magdalena Walach) oraz inspektor Leon Wilczur (Jerzy Trela). 

Trudno mieć większe zarzuty do powolnego i satysfakcjonująco poprawnego rozwikływania kryminalnej zagadki. Lankosz bazuje na sprawdzonych schematach policyjnego kina, czerpiąc zarówno z brutalnego kina w stylu  „Siedem” Finchera, jak i amerykańskiego kina noir, co widać szczególnie w skąpanych w mgle i mroku ujęciach W świetle ostatnich wielkich ról Więckiewicza u Wajdy czy Smarzowskiego, tym razem aktor gra na jednym oddechu, tworząc momentami rolę lekko komiksową. W relacji ze swoją kochanką ( Aleksandra Hamkało) przypomina wręcz Humphreya Bogarta bez kapelusza. Kto wie czy głębsze zarysowanie Szackiego, nie wyrwałoby tej historii z sideł schematycznego kina policyjnego, które jest świeże w polskiej kinematografii, ale nie różni się znacząco od średniej półki ze Skandynawii czy USA. Świetny jest natomiast Jerzy Trela, który zamyka swoją postać w półsłówkach, spojrzeniach i gestach. Z uwagi na to, że nie chcę spoilerować historii, nie będę oceniał jeszcze jednego dobrego epizodu. Sami zgadniecie o kogo chodzi.

Jak można się spodziewać po historii z mordem rytualnym w tle, twórcy wchodzą też w historię stosunków polsko-żydowskich. Nie są łopatologiczni i prostacy jak Pasikowski w „Pokłosiu”. Daleko im też do subtelności „Idy” Pawlikowskiego. Choć ukryty w katedrze za portretem Jana Pawła II antysemicki obraz ( bo przecież polscy biskupi nie są oświeceni jak papież!) odsłania przenośnię niezbyt wysokich lotów, to  widać, że Miłoszewski stara się niuansować drażliwą tematykę. Niejednokrotnie opakowuje ją w udany sarkazm. Wyraziste postacie wymykają się też szablonom rodem z „Gazety Wyborczej”. Mamy więc narodowca, który pluje na Kościół z nie mniejszym fanatyzmem niż skrajni lewacy, Żyda zauważającego problem kolaboracji jego braci w wierze ze stalinizmem, i w końcu księdza rozbrajającego politopoprawną propagandę autoironią. Niemniej jednak nawet ta zdystansowana forma narracji nie przykrywa faktu, że znów dostajemy między oczy opowieść o „polskim antysemityźmie wyssanym z mlekiem matki”.

Ja również cieszę się, że polscy filmowcy potrafią w kino gatunkowe zaprzęgnąć głębsze przesłanie i coraz gładziej opowiadają o elementach polskiej historii w lekkim gatunkowo kinie. Nie jestem też wielkim oponentem odkrywania przez artystów mrocznych kart naszej historii. Są jednak jakieś granice „pedagogiki wstydu” nawet dla osoby tak tolerancyjnej dla lewicowych fobii jak autor tego tekstu. Możliwe, że twórcy „Ziarna Prawdy” padli po prostu ofiarą okresu, w jakim film nakręcili. W przeciągu niespełna trzech lat powstały trzy istotne filmy piętnujące w najróżniejszy sposób problem z polskim antysemityzmem, który doprawdy nie różni się od niechęci do Żydów w innych krajach. Zabawne są więc opinie części krytyków, że Lankosz „odważnie uderza w mity narodowe”. Naprawdę uważacie, że po „Pokłosiu”, „Idzie” i słabym, ale głośnym „W Ukryciu” lustrowanie antysemityzmu Polaków jest ożywcze i odważne?

OCENA: 4-/6

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych