Mimo wszystko to miłe, wiedzieć, że są miejsca, których po prostu nie da się podbić. Warunki naturalne w połączeniu z mentalnością mieszkańców okazują się tam bronią daleko silniejszą niż najliczniejsza i najbardziej zaawansowania technicznie armia. Takim miejscem jest posępna, skalista przestrzeń, chyba tylko dla geograficznej i politycznej formalności nazywana Afganistanem. W rzeczywistości zamieszkuje je trudne do ogarnięcia zbiorowisko plemion i rodów, które w żadnym wypadku nie tworzą ani zwartej etnicznie całości, ani czegoś co po europejsku określiłoby się narodem.
Niełatwo jest rządzić Afganistanem. W ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat silna władza centralna pojawiała się tam tylko jako zjawisko chwilowe, gdy plemiona uznawały zwierzchność jednego panującego, a jeszcze krócej trwały okresy czegoś na kształt jednolitego ustroju politycznego. Pod wieloma względami było to nie tyle państwo, ile kalejdoskop rywalizujących księstewek plemiennych pod władzą Malików lub Wakilów. W każdym z tych państewek wierność była kwestią czysto osobistą – czymś nieoczywistym, co należało wynegocjować albo zdobyć. Tradycje plemienne ceniły wolność i niezależność. Jeśli jakiś ród poddawał się czyjejś władzy, robił to wyłącznie na własnych warunkach. Wynagrodzeniem pieniężnym można było skłonić ludzi do współpracy, ale bez gwarancji lojalności. Żołnierz Afgański pozostawał wierny przede wszystkim lokalnemu wodzowi, który zapewniał mu awans i żołd, a dopiero potem szachom z rodu Durrani, mieszkającym w dalekim Kabulu czy Peszawarze
– pisze William Dalrymple w znakomitym reportażu historycznym „Powrót Króla”. Podtytuł książki brzmi „Bitwa o Afganistan 1839-42”, ale szkocki historyk nie ogranicza się tu bynajmniej do dość dziwacznego epizodu, kiedy Brytyjczycy bez większego problemu zajęli Afganistan, po czym afgańscy partyzanci dali im się tak mocno we znaki, że bez większych starć i bitew, uciekali z podbitego kraju tak szybko jak weszli. Dalrymple patrzy szerzej, ale jednocześnie z dużym wyczuleniem na detal. Szerzej, bo widzi w tym epizodzie przede wszystkim element tzw. Wielkiej Gry, czyli dyplomatyczno-szpiegowskich zmagań między Wielką Brytanią i Rosją o wpływy w tej części świata, które bywały nie mniej karkołomne i barwne niż późniejsze wyczyny tajnych agentów w czasie Zimnej Wojny. Jeśli zaś chodzi o detal, historyk rozplątuje tu niesłychanie zawikłany węzeł zależności ambicji lokalnych kacyków, międzyplemiennych konfliktów i sojuszy, znaczenia przyrody i pogody w politycznym zawirowaniu, a wszystko to umieszcza wśród całej egzotyki tamtejszej kultury, biegunowo wręcz różnej od europejskiej.
Ale jest też Dalrymple doskonałym gawędziarzem, który wykorzystując bogaty materiał źródłowy (często niepublikowany wcześniej) potrafi po mistrzowsku żonglować dramaturgią całej tej historii. Ton poważnego traktatu historycznego, przechodzi tu niepostrzeżenie w klimat powieści awanturniczo-przygodowej, a heroiczne legendy – w barwne przypowieści rodem z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Najważniejsze jednak, że po przeczytaniu tej książki, bez problemu już rozumiemy, dlaczego nikt nigdy Afganistanu nie zdobył i prawdopodobnie nie zdobędzie. W odniesieniu do tego miejsca nie da się stosować żadnych zachodnich standardów – czy to w polityce, ekonomii czy strategii wojennej. Ci ludzie po prostu nie są Zachodem. Są esencją Wschodu, a co to znaczy – tego właśnie dowiadujemy się z „Powrotu Króla”.
William Dalrymple
„Powrót Króla. Bitwa o Afganistan 1839-42”
Wyd. Noir Sur Blanc
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/229146-afganistan-wielka-gra-i-jeszcze-wieksza-przegrana
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.