Szczepan Twardoch i jego "Drach". Opowieść arcyludzka

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
materiały prasowe
materiały prasowe

Artykuł ukazał się w serwisie wNas.pl.

Bardzo lubię książki Szczepana Twardocha. Nawiązując do popularnego powiedzenia: czytałem go, zanim to stało się modne, zanim jeszcze został odkryty przez świat polskiego mainstreamu, paszporty „Polityki” i ekspertów. Dlatego z uśmiechem i lekką pobłażliwością patrzyłem na przepytujących pisarza dziennikarzy TVN, którzy w programie poświęconym literaturze (nawiasem mówiąc, zrobionym za pieniądze Ministerstwa Kultury) oznajmiali Twardochowi, że to druga przeczytana przez nich powieść tegoż autora. I że są zafascynowani.

A przecież poza „Morfiną” i nowym „Drachem” były jeszcze „Przemienienie”, „Epifania wikarego Trzaski”, „Sternberg”, „Wieczny Grunwald”, zbiór opowiadań „Prawem Wilka”… Wymieniać można długo, a gdy ostatnio w rozmowie z kolegą przypominaliśmy jego przeszłość we Frondzie, to aż łezka się oku zakręciła. Trochę więc szkoda, że szeroko rozumiana prawica wzięła rozwód z Twardochem – choć ciężko stwierdzić jednoznacznie, kogo dotknęłoby bardziej orzeczenie o winie.

Ale do rzeczy, bo warto pochylić się nad nową powieścią Twardocha i poświęcić jej nieco więcej uwagi. „Drach” jest niezwykłą opowieścią, nie tylko dlatego, że to po prostu dobra i ciekawa lektura, ale niezwykła jest także jej budowa. Wątki zrywane i szarpane, powroty do przeszłości i wycieczki w przyszłość, dygresje nad patriotyzmem i istotą ludzką, refleksje niemal eschatologiczne… „Drach” jest trochę jak strych u dziadka, na który wchodzi się przez przypadek przy remoncie, a zostaje na całą noc, odkrywając kolejne szkatułki, skrzynie i dokumenty. Twardoch zaprasza w niezwykłą podróż, nieco sentymentalną, nieco historyczną, ale tak naprawdę ludzką. Do bólu ludzką.

Pewnym utrudnieniem dla czytelników „Dracha” może być forma, w jakiej Twardoch napisał swoją powieść. Rozdziały i opisywane wydarzenia płynnie przechodzą między dziesięcioleciami i stuleciami, więc wystarczy chwila nieuwagi, by wypaść z wątku. Spora część „Dracha” napisana jest w ślunskiej godce (gwarą śląską), a część po niemiecku. Brak przypisów może utrudnić odbiór powieści tym, którzy ze Śląskiem i językiem Goethego nie mieli w życiu nic wspólnego, ale wszystko da się nadrobić. Niżej podpisany liznął zarówno ślunskiego (dzięki rodzinie), jak i niemieckiego (dzięki liceum), a książkę zrozumiał bez problemów, więc wystarczy poziom podstawowy i ogólne wyczucie, by zrozumieć sens najbardziej zawiłych zdań.

Kluczowe pytanie brzmi: o czym jest „Drach”? O Śląsku? O jego historii? O sensie i bezsensie życia? O bagażu, który dźwigamy z pokolenia na pokolenie? O cienkiej nitce, która łączy nas z naszymi ojcami, dziadami i pradziadami? O wszystkim po trochu. Twardoch apelował jak tylko mógł, by „Dracha” nie sprowadzać tylko do opowieści o Śląsku. Ale to jest opowieść o Śląsku. O tym, jak żołnierze, dowódcy, słowem Historia przez wielkie H zmieniała jego granice, tożsamość i mentalność jego mieszkańców, wygląd i architekturę.

Ale to zarazem nie jest książka o Śląsku. Przynajmniej nie tylko. Twardoch kreśli opowieść, w której niezwykle ważna jest ciągłość pokoleń. „Drach” uczy czytelników, że pozornie nieważna decyzja naszego prapradziadka mogła zaważyć o tym, co dzieje się dziś z nami. Zarazem nie jest to prosta logika, która obciąża nas grzechami przodków, Twardoch zauważa i przekazuje nam coś więcej. A czyni to w arcyciekawy i precyzyjny sposób. Autor potrafi długimi zdaniami bawić się z czytelnikiem, opisując budowę i schemat działania pistoletu używanego przez jednego z bohaterów, by za chwilę, jak gdyby nigdy nic, pisać o tym, co najbardziej ludzkie w człowieku. Z wykładu o budowie maszyn przeskakujemy na konwersatorium z filozofii i nie mamy poczucia, że coś tu nie gra. Wręcz przeciwnie. Tu wszystko jest zaplanowane, wszystko jest całością. I budowa pistoletu, i niemal turpistycznie opisany proces gnicia zwłok, i wojenne zmagania na froncie powstań śląskich, a także dwóch największych wojen XX wieku.

Najbardziej wymagającą częścią „Dracha” jest ta poświęcona refleksji nad sensem, a raczej bezsensem życia. Główni bohaterzy miotają się w swych życiorysach i choć wszyscy naszkicowani są jako dobrzy ludzie, to wszyscy też wchodzą w to, co najbardziej ludzkie. Zabijają, choć nie są przecież mordercami. Gwałcą i rabują, choć daleko im do miana gwałcicieli. Cudzołożą, choć są przykładnymi mężami. Łamią zasady, choć są naprawdę porządnymi ludźmi.

Wszystkiemu przygląda się tytułowy Drach, jak wyjaśnia sam autor, „spersonalizowany głos ziemi, ziemski smok, po ciele którego stąpają ludzie i w którego ciało się zanurzają, choćby po to, by wydobyć z niego swoje czarne słońcem, czyli węgiel”. Brzmi mało poważnie? Proszę się nie zrażać, bo równie dobrze tytułowy Drach można zrównać z Matką Ziemią, Przyrodą, Naturą, czy jakkolwiek rozumiemy nasz świat. Biologia wygrywa u Twardocha z metafizyką, a chemia z religią. Sam autor miał w jednym z wywiadów rzucić coś o „pogańskiej książce”, ale czy tak jest naprawdę? Nie miałem takiego wrażenia czytając tę książkę, ale proszę sprawdzić i ocenić samemu.

Pytanie o Boga pozostaje zawieszone. Nawet tytułowy Drach waha się wobec pytań o to, co dzieje się z człowiekiem po złożeniu ziemskiego ciała do grobu. Odpowiedzi jednak nie udziela. Bo udzielić nie potrafi. Powieść Twardocha to jednak, mimo wszystko, pochwała życia. Tego codziennego, tego najbardziej upodlonego i zgnojonego, i tego najbardziej godnego. Jedyny bohater z naszych czasów, Nikodem, ma już tylko cienkie nici łączące go z przodkami, w zasadzie iPad i studia architektury skutecznie wyparły cienie pradziadów. Ale popełnia te same błędy, wpada w te same zasadzki i uniesienia, co jego dziad i pradziad. Bo tak naprawdę Twardoch napisał książkę o ludzkiej naturze. Śląsk mógłby zostać zastąpiony Małopolską, Wielkopolską albo Pomorzem – książka niosłaby to samo przesłanie, tylko z innym tłem historyczno-kulturowym. Ale ludzie wszędzie są tacy sami w tym, co siedzi w nich najgłębiej. Takie jest przynajmniej przesłanie, z jakim idzie Twardoch.

Jedni zobaczą w „Drachu” głos o śląskości, niemieckości Śląska i tradycji tamtego regionu. Inni zachwycą się tamtejszą kulturą, precyzyjnie odnotowaną przez Twardocha. Jeszcze inni wyciągną wnioski natury filozogiczno-humanistycznej. A jeszcze inni pomyślą o swoim życiu z perspektywy etyki i moralności. Po „Drach” trzeba jednak sięgnąć. Choćby tylko dlatego, że to bardzo dobra książka.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych