Samsonowicz układnie o polskiej historii

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe

To jest książka* – opowieść świadka epoki. Profesor Henryk Samsonowicz, rocznik 1930, wiele widział w życiu, poczynając od Polski lat 30., rządzonej przez obóz sanacyjny, aż do współczesności.

A jednak ta opowieść zawodzi. Jej narrator jest chyba zbyt układny: nie stara się kwestionować ujęć klasycznych, dobrze znanych, ucukrowanych. Nie próbuje nawet odpowiedzieć na trudne pytania, takie, które są mu zadawane przez rozmówcę.

Dobrym przykładem jest sprawa antysemityzmu w Marcu ’68. Gdy prowadzący rozmowę Andrzej Sowa mówi:

Niektórzy historycy uważają, że jeden fakt jest wspólny dla wydarzeń polskich i zachodnioeuropejskich [rewolty studenckiej – RG] . Bardzo często na czele buntujących się grup młodzieżowych stały osoby pochodzenia żydowskiego,

profesor nie korzysta z okazji, by wyjaśnić skomplikowanie polsko-żydowskiej historii. Cała jego odpowiedź to:

Ale w tym miejscu warto przypomnieć znane i często przytaczane przy różnych okazjach sarkastyczne stwierdzenie, że wszystkiemu są winni Żydzi, masoni i cykliści. I każdy pytał tylko – dlaczego cykliści? O Żydów i masonów nikt.

Taka odpowiedź to klasyczny unik, bo przecież problem żydowski w Marcu ’68 jakoś wypłynął. Przewrotnie, podskórnie, zastępczo – zgoda; zachowanie części aparatu partyjnego i części społeczeństwa, która podchwyciła antysemickie hasła, było haniebne – zgoda. Ale z jakichś powodów to zachowanie jednych i drugich trafiło na podatny grunt. Z jakich?

Tego właśnie się od profesora nie dowiemy. Zamiast tego słyszymy klasyczną do bólu opowieść o Polsce jako kraju tolerancji dla innowierców, która to znakomita tradycja została nagle – nie wiedzieć zupełnie, dlaczego – zaprzeczona przez Marzec. Otóż, to nieprawda, że nie wiedzieć, dlaczego. Dlatego, że mieliśmy przed wojną dramatyczne problemy ekonomiczne, a na tym tle narastające napięcia polsko-żydowskie. Dlatego, że mieliśmy następnie na wschodnich kresach okupację, której obraz w polskiej pamięci (słusznie, czy nie słusznie – nie wchodzę w to) jest taki, że weszli Sowieci, a Żydzi z nimi ochoczo współpracowali. I dlatego, że po wojnie, znacznie nadreprezentowane były osoby pochodzenia żydowskiego w kierowniczych instancjach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. To jest ten grunt, który prof. Samsonowicz całkowicie ignoruje, stąd dziwnym wydaje mu się nagły antysemityzm Marca. Owszem, sprawy są skomplikowane i nie da się ich streścić - jak wyżej – w trzech zdaniach. Ale w wywiadzie-rzece już można to zrobić. A jeśli się tego nie robi, nie daje się żadnej „wartości dodanej” do wiedzy i świadomości historycznej zastanej, często bardzo – za bardzo – schematycznej.

Sprawa Marca to jeden przykład. Ale niejedyny w tej książce. Podobnie jest w sprawie „listu 34” i „anty-listu” dziesięciu spośród jego sygnatariuszy, którzy publicznie chwalili w liście otwartym do redakcji „The Timesa” swobody panujące w PRL. Przecież ta sytuacja pokazuje jak w kropli wody totalitarny charakter tamtego reżimu, który nawet ludzi ponadprzeciętnie odważnych potrafił zmusić do upokarzających gestów służalstwa. Profesor komentuje tę sytuację tylko tak, że sygnatariusze „anty-listu” musieli tak zrobić, bo straciliby posady, a na tym ucierpiałaby też polska kultura. Być może tak by było, ale gdyby wszyscy w PRL-u rozumowali w ten sposób, nigdy by się nie powiódł, bo przecież to było ryzyko: można było stracić pracę i nie tylko pracę.

Podobnie z wyjaśnieniem akcesu do komunizmu zaraz po wojnie ludzi, którzy przed wojną nic z komunizmem nie mieli wspólnego. Profesor ich nie potępia, bo takie były czasy – i tyle. Podobnie z motywami wstępowania inteligentów do PZPR. Sam Henryk Samsonowicz wstąpił doń, żeby wreszcie móc pozytywnie działać i żeby pomagać ludziom – i znowu tyle. To mało.

*Andrzej Sowa, Henryk Samsonowicz. Wywiad rzeka, Bellona, Warszawa 2009.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych