Mazowiecki o granicy z Niemcami

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Fot. Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Tadeusz Mazowiecki zwany był „Żółwiem” i coś było na rzeczy. Często nazywali go tak przeciwnicy, ale niekiedy tak o nim mówili ludzie mu życzliwi, a bywało nawet, że on sam przyznawał, że działa powoli.

Np. w rozmowie z Jerzym Turowiczem z 1995 roku, pytany, czy myśli o napisaniu książki o swojej misji specjalnego wysłannika ONZ do b. Jugosławii, przyznawał:

(…) przecież dobrze wiesz, że u mnie idzie to bardzo powoli. Jeszcze nawet nie napisałem książki o polskim 1989 roku.

Książka o 1989 r. powstała wiele lat później. Były premier wiele miejsca poświęca w niej swojemu rządowi – co zrozumiałe. Mówi się, nie bez racji, że Mazowiecki miał problem z bezstronnym spojrzeniem na dokonania i zaniechania swojego rządu. Miał problem nie tylko w tym sensie, że musiał oceniać sam siebie, a więc wypowiadać się z pozycji strukturalnie nieobiektywnej. Także w tym, że nie umiał, czy może nie chciał, widzieć po latach błędów – a przecież błędy popełnia każdy.

Ale Mazowiecki miał też, bez wątpienia, powody do dumy z pracy, jaką wykonał jego rząd. Jednym z nich była polska polityka w kwestii niemieckiej w latach 1989-1990. Przypomnijmy, że kiedy Mazowiecki obejmował rząd, istniał jeszcze Układ Warszawski, nikt nie przewidywał rychłego upadku muru berlińskiego (i szerzej: dezintegracji bloku komunistycznego w Europie Środkowo-Wschodniej). Owszem, w ZSRR od kilku lat nurtowały „głasnost” i „pieriestrojka”, w kilku państwach bloku (Węgry, NRD) narastała oddolna kontestacja systemu, ale generalnie Polska z jej niekomunistycznym premierem była samotnym białym żaglem na komunistycznym morzu.

Ten rząd musiał – po pierwsze - dokonać nie naprawy gospodarki, bo nie było już czego ratować, tylko zbudowania gospodarki na zupełnie nowych podstawach. Musiał – po drugie - wyznaczyć drogę do pełnej demokracji. I w końcu na nowo określić miejsce Polski w polityce międzynarodowej. To trzecie zadanie zyskało po dwóch miesiącach nową okoliczność, po trosze korzystną, po trosze ambarasującą: perspektywę zjednoczenia Niemiec. Okoliczność była korzystna, bo zjednoczenie dokonywało się dzięki rozpadowi bloku sowieckiego w Europie. Ale nie było zrazu wiadomo, jak ten rozpad się odbędzie, czy rozszerzy się obszar zajęty przez NATO, czy też b. NRD pozostanie strefą neutralną. A w samych Niemczech Zachodnich ciągle silny był polityczny wpływ ziomkostw, zaś kanclerz Helmut Kohl nie chciał tracić tej części swojego elektoratu. Krótko mówiąc, polityka RFN zachowywała w tym czasie oficjalną powściągliwość co do formalnego i ostatecznego uznania granicy z Polską na Odrze i Nysie.

Wizyta kanclerza Kohla w Polsce na początku listopada 1989 nie posunęła tej sprawy do przodu (choć wytworzyła dobry klimat w stosunkach niemiecko-polskich), szykująca się konferencja wielkich mocarstw z dwoma państwami niemieckimi (tzw. Konferencja 2 plus 4) miała się odbyć bez udziału Polski. W tych warunkach Mazowiecki zdecydował się na rozmowę telefoniczną z Kohlem, jej zapis znajduje się w książce. Nie sposób jej tu zacytować choćby w obszernych fragmentach, proszę mi wierzyć na słowo, że Polak czytając ten zapis może być dumny ze swojego premiera. Ten z wielką godnością, a bez awanturnictwa, stawia polskie postulaty. 23 lutego 1990 r. mówi kanclerzowi federalnemu na przykład tak:

Chcielibyśmy, ażeby w tę nową fazę historyczną wejść bez żadnych dwuznaczności czy wątpliwości w sprawie granicy polsko-niemieckiej. Pan zawsze mówił, że to możliwe jest dopiero po traktacie pokojowym. Dlatego uważam, że przystąpmy teraz do tego. Uważam, że powinniśmy doprowadzić do tego, że po wyborach w NRD będzie sytuacja, w której oba rządy niemieckie będą rządami demokratycznie wybranymi. I oba te rządy już demokratycznie wybrane, naszym zdaniem, mogłyby parafować taki traktat o charakterze pokojowego traktatu w sprawie granic. A po zjednoczeniu Niemiec ten traktat mógłby być podpisany przez Polskę i rząd ogólnoniemiecki. Przywiązujemy bardzo wielką wagę, panie kanclerzu, aby w te nową epokę nie wejść z trwaniem jakichś dwuznaczności, bo to uniemożliwia pojednanie. I z tego wynika nasz postulat, że chcemy być obecni w rozmowach. My nie aspirujemy do tego samego statusu w tych rozmowach jak dwa państwa niemieckie czy cztery mocarstwa, ale nie wystarczą nam konsultacje. My musimy w tym brać udział. To nie może być powtórzenie Jałty, my nie możemy być obecni per procura. Musimy być obecni sami. [..] Będzie bardzo niedobrze, panie kanclerzu, jeśli pan będzie temu przeciwny. Dlatego ja nie i oczekuję w tej chwili od pana odpowiedzi, ale chciałbym, żeby pan zechciał to rozważyć i ażeby pana stanowisko w tej sprawie nie było negatywne.

Naprawdę szacunek za stanowczość i za styl. A w końcu – co nie najmniej ważne - także za to, że sprawa została ostatecznie załatwiona po naszej myśli.

Roman Graczyk

Ostatni raport z Bośni. Rozmawia Jerzy Turowicz, „Tygodnik Powszechny”, 13 sierpnia 1995.

Tadeusz Mazowiecki, Rok 1989 i lata następne. Teksty wybrane i nowe, Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych