Każdy dobry uczynek zostanie ukarany, powiadają znawcy życia na ziemi, tej ziemi, polskiej ziemi. Nowy przykład to oburzenie na Jana Komasę, reżysera „Miasta ‘44”, że pokazał swój niecałkiem ukończony film kilkunastu tysiącom ludzi na Stadionie Narodowym w 70. rocznicę Powstania Warszawskiego a teraz jest niezadowolony z recenzji. Prosił, żeby recenzować dopiero po oficjalnej premierze w połowie września, gdy film będzie dopięty na ostatni guzik.
Mógł nie pokazać „Miasta ‘44” w rocznicę Powstania, ale chciał zrobić dobrze.
Zrobił i dostał podziękowanie od ciętych w gębie rodaków. Owszem, niepotrzebnie nazwał krytyków „miśkami” we wpisie na Facebooku. Jednak trzeba zrozumieć, jak czuje się młody twórca po ośmiu latach pracy nad filmem, wydaniu 20 milionów złotych na produkcję i takich oczekiwaniach arcydzieła, że — jak przypuszczam — nie może spać po nocach. Ma prawo użyć od czasu do czasu niepotrzebnych słów. Niech „miśki” porównają jego wysiłek przy filmie i swój przy ocenie, jego wkład w kulturę i wkład własny.
Publiczność i „miśki’ niech się cieszą, że mieli pierwszy wgląd w dzieło, które może, choć nie musi, okazać się najważniejszym filmem dekady. Może tak być z powodu sytuacji politycznej w kraju i za bliską granicą, niezależnie do wartości artystycznych „Miasta ‘44”, które oby jak największe (a jakie są nie wiem, bo filmu nie widziałem będąc na urlopie).
Panie Janie, czuj duch! A „miśki” do miodu!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/208114-panie-janie-czuj-duch-a-miski-do-miodu