Twórcy katastroficznych filmów o wielkich stworach wciąż potrafią zaskakiwać. Po bezpretensjonalnym i zaskakująco świeżym „Pacific Rim” Del Toro przyszedł czas na odkurzenie japońskiej Godzilli. Efekt? Świetny! Dostajemy dobrze zbudowane napięcie, piorunujące efekty wizualne, całkiem mądry morał i wzruszającą rolę Bryana Cranstona.
Japońska Godzilla (Gojira) była projekcją leków przed koszmarem atomowej bomby - zarówno jej użyciem, jak i konsekwencjami. Pierwszy Godzilla została zniszczona przez doktora Daisuke Serizawę w 1954 roku. Następnie potwór pojawił się 28 filmach. Z najróżniejszym skutkiem. Czego dowodem była kompromitacja filmu Rolanda Emmericha w 1998 roku. Dopiero teraz Amerykanie mogą mówić o sukcesie w adaptacji historii „takiego czegoś wielkiego, co łazi i dmucha ogniem”- jak mawiał klasyk. Może dlatego, że zrealizowali film wspólnie z Japończykami? Zanosi się jednak na to, że pierwszy raz ziejąca ogniem w 3D „Godzilla” będzie blockubusterowym hitem sezonu.
Gareth Edwards doskonale żongluje najlepszymi schematami z filmów o zmutowanym bombą atomową dinozauro-jaszczurze z głębin oceanu. Jednak zmienia wydźwięk opowieści o potworze, czyniąc go czymś w rodzaju ekologicznego nemezis, które jednak wcale nie kieruje swojej siły przeciwko ludziom. Wątek „przywracania równowagi” jest czymś nowym w klasycznej japońskiej opowieści zainspirowanej amerykańskim Rhedosaurusem. Przewrotna jest też postać dr. Serizawa (Ken Watanabe z wiecznie zszokowaną miną), który w pierwszym filmie z 1954 roku zniszczył Godzille bombą atmową. Dziś to on jako jedyny zauważa nonsensowność tego posunięcia. Choć z drugiej strony jest jednocześnie współwinny apokaliptycznej rozwalanki. Naukowiec stał bowiem na czele międzynarodowego zespołu naukowców hodującego kokon z prehistorycznym Muto, które wydostało się na zewnątrz by stoczyć spektakularną wizualnie walkę z Godzillą w samym środku San Francisco. Szkoda, że z postaci dr. Serizawy nie wyciągnięto więcej emocji i rozterek moralnych. Kto, wie może zostanie on bohaterem sequela, który z pewnością po sukcesie tego filmu powstanie.
Natomiast apokaliptyczny wymiar filmu z perfekcyjnie nakręconym Tsunami, walącym się Honolulu czy Las Vegas jest przyjemnością samą w sobie. Sama Godzilla nie była zresztą w kinie jeszcze nigdy tak równocześnie przerażająca i…piękna. Momentami można mieć wrażenie, że filmowcy tchnęli w stwora coś na kształt osobowości.
Edwards w przeciwieństwie do wielu twórców filmów o Godzilli dawkuje napięcie stopniowo. Stosuje wypróbowane chwyty choćby Ridleya Scotta z „Obcego” czy Stevena Spielberga ze „Szczęk”, którzy swoje potwory pokazali na ekranie późno. Przez pierwszą część „Godzilli” ociera się delikatnie o „Coś” Johna Carpentera. Ba, w kilku scenach aż czekałem na Kurta Russela, który wyskoczy z miną Snake’a Plisskena by pomóc bezpłciowemu i nudnemu żołnierzowi Fordowi Brodemu (Aaron Taylor-Johnson). Szkoda, że Edwards nie uczynił główną postacią kogoś bardziej charyzmatycznego. Akcja najmocniej intryguje, gdy na ekranie pojawia się znany z fenomenalnej roli w „Breaking Bad” Bryan Cranston jako ojciec Brodiego, który odkrywa po latach badań, że Amerykanie wraz z Japończykami hodują w tajnym laboratorium dziwacznego stwora. Ten 15 wcześniej spowodował katastrofę elektrowni jądrowej i śmierć jego żony (dobry epizod Juliette Binoche).Brody senior jest najbardziej złożoną postacią, i nadaje historii emocjonalny rys. Niestety nie wystarcza go na cały film. Edwards poległ zresztą, nie umiejąc wykorzystać talentu takich świetnych aktorów, jak nominowana do Oscara za „Blue Jasmine” Allena Sally Hawkins (niezrozumiały epizod), znużony banałem swojej postaci David Strathairn czy nawet słabo poprowadzony Ken Watanabe**.
A może z drugiej strony rezygnacja z mocnych indywidualności miała podkreślić makro wymiar katastrofy z żenująco nieskuteczną bronią najlepszej ludzkiej armii, i nie robiącymi żadnego wrażenia na potworach wieżowcach? Możliwe, jednak ludzki wymiar tej historii by film jeszcze ulepszył. Wtedy byśmy mogli mówić o doskonałej produkcji, a tak musimy się zadowolić „tylko” dobrym i solidnym filmem o „Godzilli” i prawach natury. Czy to jednak mało?
Ocena: 4/6
Łukasz Adamski
„Godzilla”, reż: Gareth Edwards, dystr: Warner Bros. Entertainment
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/195773-zapomnijcie-o-kompromitacji-emmericha-z-lat-90-tych-najlepsza-godzilla-w-historii-nasza-recenzja