"Casanova po przejściach". Recenzja Łukasza Adamskiego

Fot. filmweb.pl
Fot. filmweb.pl

Temperatura filmu Johna Turturro podnosi się, gdy na ekranie pojawia się Woody Allen. Niestety film nie został napisany przez nowojorskiego geniusza, i równocześnie w każdej scenie z nim czujemy niedosyt. Gdzie błyskotliwa riposta? Gdzie czarująca ironia i humor o ostrzu brzytwy? Gdyby ktokolwiek inny zagrał uroczego alfonsa, „Casanova po przejściach” zostałby wspomniany jedynie jako kolejna „nowojorska opowieść”.

Murray Schwartz (Woody Allen) jest właścicielem podupadającego antykwariatu. By poprawić swój materialny byt postanawia namówić skrytego i nieśmiałego przyjaciela Fioravante ( John Turturro) do zaspokojenia seksualnego swojej dermatolog dr. Parker (Sharon Stone). Niechętny właściciel kwiaciarni w końcu daje się namówić koledze, i tym samy staje się jego żigolakiem na pół etatu. Gdy poznaje jednak swoją nową klientkę Avigal ( Vanessa Paradis), która pochodzi z ultrakonserwatywnej żydowskiej rodziny Chasydów, jego optyka nie tylko na moralnie naganną działalność, ale również miłość się diametralnie zmienia.

Już sam fakt, że Woody Allen wciela się w alfonsa, a znany z wieli mrocznych ról choćby u braci Coen Turturro w „męską dziwkę”, daje wielkie pole do komediowych manewrów. Turturro korzystając z talentu Allena w kilku miejscach podkreśla więc sytuacyjny humor oparty na błyskotliwych wynurzeniach Murraya, balansującego między wyuzdaną panią dermatolog, pożerającą jego klienta, a nieświadomą profesji Fioravante matkę 8 dzieci z odseparowanej od świata żydowskiej dzielnicy. Kilka dialogów zwariowanego duetu, któremu po piętach zaczyna deptać zakochany w Avigal dzielnicowy i „koszerny” policjant Dovi ( świetny Liev Schreiber), wpisuje film w błyskotliwe komedie plasujące się daleko od slapsticku z Hollywood. I możliwe, że wystarczyły one na kolejny, specyficzny film reżysera „Romance & Cigarettes”. Jednak wiele zmienia fakt, że na pokładzie jest gigant wysublimowanej komedii- Woody Allen, który swoją obecnością podnosi wysoko poprzeczkę opowiadanej historii. Gdy Murray jest porywany przez wyglądających jak obsada Rodziny Soprano z pejsami Żydów, i oznajmia im, że „już jest obrzezany”, czekałem na łamiący niepoprawny politycznie motyw z rodem z „Przejrzeć Harrego”. Widząc absurdalny religijny proces Avigal, do scenariusza cisnęła się tyrada o Allena o ateiźmie jako „konstruktywnej opozycji Pana Boga”**.

Oczywiście „Casanova po przejściach” to film Johna Turturro, a nie Woody Allena, i trudno robić mu zarzut z niechęci do naśladownictwa mistrza. Niemniej jednak Allen jest zbyt specyficzną filmową osobowością by traktować go jak każdego innego aktora. Nowojorczyk bardzo rzadko pojawia się w filmach innych twórców więc siłą rzeczy przy tak mocnej ekranowej charyzmie i ugruntowaniu popkulturowej pozycji postaci „allenowskiego neurotyka”, oglądanie filmu przez jej pryzmat jest nieuniknione. Nie można się więc dziwić, że miłośnicy „Annie Hall”, „Manhattanu” czy nawet „Życie i cała reszta” będą film Turturro porównywać do tych perełek. A na ich tle historia alfonsa, kwiaciarza-żigolaka i chasydów wypada blado.

Niemniej jednak „Fading Gigolo” wpisuje się w szeroki wachlarz „nowojorskich opowieści” takich twórców jak Wayne Wang czy Paul Auster. Historia Turturro sprawdza się doskonale jako jedna z szalonych opowieści z „miasta, które nigdy nie śpi”, z jego wielokulturowymi niuansami, specyficznymi mieszkańcami, przewrotnością i słodko gorzkim wymiarem. Nie jest to jednak świat genialnego Woody Allena. A jaki by był bez jego udziału?

Łukasz Adamski

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych