Reżyser "Miasta 44" o scenach erotycznych w filmie i zapyziałych latach 90-tych

Fot. Facebook/Miasto 44
Fot. Facebook/Miasto 44

Jan Komasa, twórca megaprodukcji o Powstaniu Warszawskim, opowiada o tym, co dała mu praca nad filmem.

Miasto 44” do kina wchodzi dopiero we wrześniu, jednak już budzi kontrowersje. Podobno niektórzy powstańcy są oburzeni scenami erotycznymi, których ich zdaniem jest zbyt dużo.

Była w filmie jedna scena, w której łączniczka przychodzi do dowódcy po przepustkę, a zastaje go w niejednoznacznej sytuacji z dziewczyną. Nikt nie czuje się skrępowany, jakby był Paryż 1969 roku, środek rewolucji seksualnej, a nie płonąca Warszawa. Mnie coś zgrzytało w tym ujęciu, choć nie wiedziałem co. W sumie w „Kanale” Wajdy jest bardzo podobne. Dopiero powstańcy zwrócili mi uwagę: seks na kwadrans przed walką z Niemcami? Nie. W końcu nakręciliśmy to jeszcze raz od nowa – dziewczyna wchodzi w trakcie zebrania dowództwa

— mówi Komasa w rozmowie z magazynem „Newsweek”.

Reżyser zastrzega jednak, że związki w Powstaniu Warszawskim nie były rodzajem rewolucji seksualnej.

Ale to nie była rewolucja seksualna, ta zakłada chęć przeprowadzenia jakichś zmian. A oni raczej zostali odarci z godności: spali w tych samych ubraniach tygodniami, nie myli się, śmierdzieli, bo upał straszny. Do tego świat konwenansów, do jakich przywykli, został w domach, a domy poszły z dymem. Solidarność między nimi była tak wielka, że każdy za każdego oddałby życie. Seks był naturalną konsekwencją tej bliskości. Jednak to margines zachowań

— zauważa.

W „Mieście 44” zobaczymy przede wszystkim rozterki młodych ludzi. Komasa przedstawi je zainspirowany rozmowami z powstańcami.

Ktoś opowiadał, jak spędził trzy dni w piwnicy, słysząc nad sobą jęki torturowanych i mordowanych kolegów. Błagali o pomoc, a on nie wyszedł. Do końca życia nie zasnął w ciemności, musiało palić się światło. Inny wychodząc z domu, zawsze musi mieć kromkę chleba w kieszeni. Tak głodował, że chciał odgryźć sobie dłoń. Typowe nerwice. Przecież po 1945 r. nie czekała na nich armia psychologów, psychiatrów, miejsca w sanatoriach, gdzie mogliby wrócić do równowagi. Byli pozostawieni samym sobie, nie wiedzieli, dlaczego trzęsą się im ręce, mają natręctwa

— mówi.

Co dało mu zrobienie filmu o Powstaniu Warszawskim?

Poczułem się bezpieczniej, wiem, kim jestem. Lata 90. mi tego nie dały, wymazywały historię, wszyscy zajęci byli robieniem kariery i zapełnianiem CV. Polska była stara, brzydka i zapyziała. Czuło się absolutny głód bohaterów. Dlatego też ludzie z mojego pokolenia tak pokochali Supermana, Rambo, Spidermana. Kogo my mieliśmy?

— pyta retorycznie.

Zauważa, że swoich bohaterów zaczęliśmy mieć dopiero gdy powstało Muzeum Powstania Warszawskiego.

(…) nie byłem osamotniony, bo do Muzeum Powstania Warszawskiego przychodziło ponad milion osób rocznie. Ludziom brakuje takich bohaterów jak powstańcy i ja tym filmem chcę im to dać

— wyznaje.

Maciej Gąsiorowski/Newsweek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.