Bard, który ukształtował całe pokolenie. To już dekada odkąd poezja Jacka Kaczmarskiego towarzyszy nam tylko z nagrań

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Nawet nie wiem, kiedy uświadomiłam sobie, że data śmierci Jacka Kaczmarskiego zbiega się z datą katastrofy smoleńskiej. Przypadek? Być może. Tak czy owak 10 kwietnia 2004 roku odszedł człowiek, który ukształtował całe pokolenie. A na pewno mnie.

Dziś o Jacku Kaczmarskim piszą najtęższe pióra. Uczą się dzieci. Zajmują literaturoznawcy. Ja mam tylko tę niewielką zasługę, że byłam jedną z pierwszych studentek, która zdecydowała wziąć na warsztat jego poezję jako temat pracy magisterskiej. O ile wiem byłam drugą w kolejności magistrantką, która obroniła się  z twórczości Kaczmarskiego. Po Marku Karlsbadzie. Od tamtej pory takich prac powstało wiele. Pewnie lepszych i dojrzalszych. Jest już nawet klika doktoratów. A poezja Jacka trafiła do podręczników. Ale w latach 90 tych nie było to jeszcze takie oczywiste. Znali i słuchali go wszyscy. Ale uznanie literackie przychodziło powoli. Znacznie wolniej niż na to zasługiwał.

Pamiętam to poczucie triumfu, gdy na stolikowych stoiskach pod Uniwersytetem Warszawskim udawało mi się zdobyć kasetę, na której znajdował się choć jeden nowy utwór. Choćby 15 pozostałych było już dawno znanych i wyuczonych na pamięć. I  to odpytywanie znajomych: a znasz to, a słyszałeś, a masz może nagrane?

Mury, Obława, Reytan, Sen Katarzyny II, Encore… Znacznie później Epitafium dla Wysockiego, Somosierra, Katyń, Powrót, Wigilia na Syberii… I dziesiątki kolejnych.

To wszystko brzmiało magicznie, choć jakość nagrań pozostawiała wiele do życzenia. Choć magnetofony, na których się ich słuchało nie raz zaciągały taśmę…

Pamiętam tę ekscytację gdy w 90 roku gruchnęła wieść, że Jacek przyjeżdża do Polski. I pierwszy koncert na żywo, który miałam okazję obejrzeć w sali Sali Kongresowej. Dzięki cudem odkupionej od kogoś wejściówce. Podobno po tym występie Jacek strasznie się upił. Ale wcześniej pijana była cała Kongresowa. Pijana jego muzyką, poezją, atmosferą …

Potem kasety Jacka zaczęły się pojawiać już oficjalnie (dzięki Tomkowi Kopciowi, który jako pierwszy wydał je legalnie na polskim rynku, zakładając przy okazji firmę Pomaton). A wraz z nimi przyszło zdumienie jak wiele Jacek zdążył już napisać. Jego odbiorcy z lat 80 - tych wychwytywali przede wszystkim treści polityczne. I słusznie. Jacek żywo komentował otaczającą go rzeczywistość.

Ale do mnie najsilniej przemawiały odniesienia do malarstwa, poezji, historii, Biblii. Sporo wysiłku intelektualnego kosztowało wtedy „rozpracowanie” znaczeń poszczególnych utworów. Co tu kryć, do wielu „desygnatów” dotarłam dopiero na studiach. Do niektórych po. Ukryte znaczenie niektórych metafor, ich drugie, trzecie dno - objawia mi się czasem znienacka jeszcze dziś. A wiem, że nie byłam jedyna. Wiele znanych mi osób poznawało historię i sztukę właśnie według klucza, który stworzył swoimi pieśniami.

Lata studiów też przeżywałam z piętnem Kaczmarskiego. Zwłaszcza, że w końcu dane mi było go poznać osobiście. Oczywiście nigdy ta relacja nie była partnerska. Jacek był niezwykle towarzyskim człowiekiem, ale swoją twórczość traktował bardzo poważnie. A od fanów oczekiwał raczej podziwu niż dyskusji. Choć zdarzało mu się brać pod uwagę drobne uwagi grona młodych „akolitów”, które wraz z grupą przyjaciół przez dłuższy czas wokół niego tworzyliśmy.

Czasem żałuję, że nigdy nie udało nam się porozmawiać tak szczerze i poważnie. O pryncypiach. Choć byłam na dziesiątkach jego koncertów, przejechałam wraz z ekipą znaczną cześć trasy „Walki postu z karnawałem”, bywałam na imprezach towarzyskich z jego udziałem, później przeprowadziłam nawet kilka wywiadów. Ale to wszystko był taki naskórek… Bo prawdziwy Jacek był nie w tym co mówił, ale w tym co pisał i śpiewał.

Często zresztą to co pisywał jako publicysta bywało irytujące. Masa osób nie akceptowała jego liberalnych happeningów, jak choćby poparcia dla legalizacji narkotyków, jego flirtu z Gazetą Wyborczą, jego kosmopolityzmu. Nie wszyscy doceniali jego prozę. Czego już za bardzo nie rozumiem, bo choć zupełnie inna niż poezja - był i jest - świetna.

Ale poezję kochali wszyscy. Pamiętam koncerty, na których razem siadali na widowni, Jacek Kurski - wtedy Ruch Odbudowy Polski, Artur Smółko - Unia Pracy, ale też przedstawiciele AWS, Solidarności, a nawet SLD (lubił go np. poseł Andrzej Urbańczyk). I każdy miał wrażenie, że przesłanie Kaczmarskiego jest adresowane właśnie do niego.

Bo jako poeta i bard Jacek odwoływał się do wartości uniwersalnych: potrzeby wolności, buntu przeciw władzy, samotności artysty wobec tłumu, zmagań człowieka z Bogiem. W którego zresztą nie wierzył. Ale z którego nigdy nie szydził. Był mistrzem kostiumu literackiego i metafory. A muzyka dodawała jego utworom tej szczególnej, trudnej do podrobienia ekspresji.

W miarę upływu lat w jego strofach pojawiało się coraz więcej goryczy. Jacek nie do końca odnajdował się w nowej Polsce. Nie lubił szufladkowania. Irytowało go, że mimo ogromnej popularności salony literackie tak naprawdę go nie uznają. Stąd m.in. desperacki wyjazd do Australii. Ale też regularne powroty. Bo tylko tu mógł liczyć na pełny odbiór. Nawet jeśli część dawnych fanów, która chciała wiecznie tylko Murów i Źródła - przestawała go rozumieć.

Ale on był ciągle ten sam. Ten sam śpiewak, wokół którego rosły mury licznych nieporozumień, Zbuntowany duży chłopiec, niezwykły erudyta, hedonista, kobieciarz, alkoholik, marzyciel. Ale przede wszystkim wrażliwy artysta, który czerpał tworzywo do swoich strof dosłownie ze wszystkiego, co go otaczało.

Jego łatwość pisania była wręcz legendarna. Potrafił stworzyć kolejną balladę dosłownie na kolanie, przy śniadaniu.

Spuściznę pozostawił więc imponującą. Te ponad 500 utworów, które „cierpią los swój - raz stworzone Na beznadziejny bój z ustrojem. Sczezł ustrój, a słowami pieśni Wciąż okładają się współcześni.”

Wraz z odejściem Kaczmarskiego w Polsce skończyła się era bardów. Ale jego poezję wciąż na nowo odkrywają kolejne pokolenia nastolatków, które tak jak my dzięki niemu odkrywają historię, literaturę ,sztukę, a także prawdę o Solidarności, która dla nich jest już historią.

Nieraz łapię się na myśli, co na ten, czy inny temat napisałby Kaczmarski. I może właśnie 10 kwietnia jego poezji brakuje mi najbardziej.

Ale on już śpiewa tym, którzy 4 lata temu lecieli do Katynia. (Jego grób znajduje się zresztą zaledwie kilkadziesiąt metrów od ich grobów).

Jestem zresztą pewna, że wielu z nich dźwięczała wtedy w uszach ta właśnie ballada:

Anna Sarzyńska

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych