Darren Aronofsky wzbudził tym filmem kontrowersje już na etapie scenariusza, prowadząc do protestu muzułmanów i części chrześcijan. Czy słusznie? Historia Noego i jego rodziny jest luźno oparta na Piśmie Świętym i raczej stanowi coś w rodzaju neobiblijnej opowieści w duchu „Władcy Pierścieni”, z elementami mitu prometejskiego i wizji rodem z „Drzewa Życia”. Niemniej jednak ten film zwraca uwagę, że ludzkość bez Boga nie ma szansy na przetrwanie.
Na długo przed premierą tego filmu pisaliśmy, że powstały obawy o to, iż film o biblijnym potopie nie będzie miał wiele wspólnego z chrześcijaństwem. Reżyser już dawno określił opowieść o Noem jako „świetną bajkę”. Pierwsze przecieki scenariusza wskazywały, że Noe będzie, określeniem jednego z chrześcijan z Hollywood, „ekologicznym oszołomem, który przypomina szamana-wegetarianina, a nie biblijną postać. Następnie film został zakazany w kilku islamskich krajach z uwagi na pokazanie na ekranie jednego z proroków islamu. Czy można uznać ten film za sprzeczny z Pismem Świętym? Okazuje się, że obawy części środowisk chrześcijańskich były zbyt mocne. Noe nie jest żadnym ekologicznym wariatem i wegetarianinem, choć w filmie gdzieś tli się sprzeciw wobec mordowania zwierząt. Ba, nawet monolog jednej z postaci wskazuje, że człowiek nie powinien traktować natury jako sobie podległej, ale raczej jako szansę na „Boską harmonię”.
Widać jednak, że Aronofsky mógł pójść na pewne kompromisy z producentami, bowiem jego film zatrzymuje się gdzieś między zupełnie odjechaną interpretacją fragmentu Księgi Rodzaju, a ugładzoną wersję niepokornego artysty. Aronofsky kilka razy podkreślał, że zawsze chciał zrobić film o potopie bowiem jest to „świetna baśń”. I właśnie w taki sposób reżyser „Czarnego Łabędzia” swoją wizję Potopu i przymierza Boga z Noem zrealizował. Twórca surowego i niskobudżetowego „Zapaśnika” odreagował lata spędzone w artystycznym kinie, i dał się porwać swojemu wizjonerstwu, bezczelnie rozdymając i przycinając historię Noego do standardów hollywoodzkiego kina katastroficznego.
Zamiast streszczać znaną wszystkim historię, skupię się więc na różnicach, które tak pięknie i nonszalancko mógł poczynić tylko człowiek traktujący Pismo Święte jako Dzieło inspirujące ludzkość, a nie dogmatyczne. Od razu zaznaczę więc, że nie mamy do czynienia z nowym „Ostatnim Kuszeniem Chrystusa” Martina Scorsese i Nikosa Kazatzakisa, które było oparte na skrajnie modernistycznych i ocierających się o herezję interpretacjach Biblii. Aronofsky nie zamierza obalać żadnych prawd wiary zawartych w Starym Testamencie. On je chce wykorzystać by opowiedzieć o bliskiej swojej wrażliwości potrzebie ochrony przyrody i harmonii między człowiekiem a światem zwierząt. Noe (świetna rola Russela Crowe) otrzymuje więc znak w postaci snów i wizji. Stwórca ( słowo Bóg nie pada w filmie) nigdy nie pojawia się przed oczami Noego. Mówi do niego za pomocą znaków przyrody. Grzech polegający na zerwaniu owocu z Drzewa poznania dobra i zła, zbrodnia Kaina i odwrócenie się ludzkości od Raju powoduje podział ziemi, która coraz mocniej przypomina krainę z kina postapokaliptycznego, choć wizualnie przypomina to co Teerence Malick pokazał w religijnym poemacie „Drzewo Życia”. Aronofsky nie niuansuje i nie idzie w kino niedomówień, tylko zatapia widza w świat spokojnie mogący pojawić się u Tolkiena. Oto więc mamy armię zdegenerowanych barbarzyńców pod wodzą Tubal- Kaina ( Ray Winson), z rodu Kaina rzecz jasna, i Strażników, którzy zostali przez Boga uwięzieni w postaci kamiennych stworów przypominających Gigantów pasujących bardziej do greckiej mitologii albo „Hobbita”. Olbrzymy mogą kojarzyć się też z prometejskim mitem. Są oni bowiem ukarani przez Boga za pomoc ludziom po ich wygnaniu z raju. W neobiblijnej historii pojawia się też tajemniczy dziadek Noego, Matuzalem ( Anthony Hopkins), który wydaje się mieć jakąś formę kontaktu ze Stwórcą. Jest on mieszanką Jana Chrzciciela i szamańskiego guru, który pragnie przed śmiercią zjeść…jagody.
Również w warstwie samej historii rodziny Noego Aronofsky dokonuje znaczących zmian. O ile postać syna Jafeta i żony Naamy (subtelna rola kochającej matki i żony Jennifer Connelly) wpisuje się w wizerunek biblijnych postaci, o tyle synowie Sem (Douglas Booth), Cham (Logan Lerman) mają już mocny rys dramatyczny. Sem zakochuje się bowiem w znalezionej przez Noego w dzieciństwie Ili (Emma Watson), natomiast Cham jest postawiony wobec potwornego dylematu. Noe wypełniając Boży przykaz nie chce bowiem na Arkę brać nikogo z ludzi poza swoją rodziną, co powoduje, że Cham i Jafet będą pozbawieni żon. Jest to rażąca sprzeczność z Biblią, gdzie wyraźnie jest napisane, że na Arkę wszyscy synowie Noego wzięli żony by móc się rozmnażać.
Aronofsky, który jest też współautorem komiksu o Noem decyduje się dzięki temu zabiegowi rozwinąć kilka wątków. Nie tylko możemy dostać nowy konflikt braci, który naznaczył świat od zbrodni Kaina, ale również widzimy wariację przypowieści o niedoszłym dzieciobójstwie Abrahama. Tak dalekie mieszanie wątków biblijnych przypominać może typowe dla Hollywood traktowanie średniowiecznej historii Europy, gdy dla scenarzystów mało istotne jest nawet umieszczanie prawdziwych bohaterów w konkretnych epokach. Oczywiście Aronofskiego tłumaczy w jakimś stopniu chęć eksplorowania „ducha Starego Testamentu”, ale konserwatywni widzowie mogą być, mówiąc delikatnie, zmieszani takim zabiegiem.
Inaczej też zostaje rozwiązany wątek Chama, który nie dostępuje żadnego potępienia przez ojca i sam decyduje się opuścić rodzinę. Wszystko to mocno by drażniło chrześcijanina, gdyby twórca „Czarnego Łabędzia” zrezygnował z teologicznego podparcia swojej apokryficznej historii. A on jest zaskakująco wierny Boskiemu wymiarowi tej eksploatowanej niedawno w komedii „Evan Wszechmogący” przypowieści. Na dodatek znakomicie zostało też podkreślone cierpienie Bożego wybrańca, który nie jest do końca pewien jak odczytywać znaki Stwórcy, i zestawić je z ludzkimi namiętnościami.
„Noe. Wybrany przez Boga” jest technicznym majstersztykiem, który świetnie ogląda się w 3D. Choć niektóre sceny trącą lekką grafomanią i wskazują na samouwielbienie Aforonofskiego, to ja filmu zdecydowanie będę bronił. W podobny kicz wpadł przecież Mel Gibson w „Pasji”, co nie przeszkodziło mu nakręcić popkulturowego traktatu religijnego. Darren Aforonofky nie stara się być specjalnie głęboki i nie ma misji jak Gibson, ale gładko wykłada widzowi podstawowe prawdy wiary zawarte z Księdze Rodzaju, z istotą posłuszeństwa wobec Boga i jego przeykazań. Czy dziś można chcieć czegoś więcej?
Łukasz Adamski
„Noe. Wybrany przez Boga”, reż: Darren Aronofsky, dyst: United International Pictures
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/189124-wizjonerski-noe-wybrany-przez-boga
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.