Ludzi, którzy doprowadzili do tego zabójstwa, można określić jako mafia, dosłownie – powiedział w piątek w sądzie Maciej B. ps. Baryła, główny świadek w procesie b. senatora Aleksandra Gawronika, oskarżonego o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary.
Poznański sąd okręgowy kontynuował w piątek proces byłego senatora Aleksandra Gawronika (zgodził się na publikację pełnego nazwiska) oskarżonego o nakłanianie ochroniarzy spółki Elektromis do porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa reportera „Gazety Poznańskiej” Jarosława Ziętary.
W piątek przed sądem zeznania składał były poznański gangster, odsiadujący wyrok dożywocia Maciej B., ps. Baryła. Według prokuratury był on naocznym świadkiem podżegania do zabójstwa Ziętary. W śledztwie zeznał, że był przy rozmowie, kiedy Gawronik polecił „zlikwidowanie dziennikarza”. Baryła mówił śledczym, że widział m.in. elementy związane z przygotowaniem do porwania Ziętary, a także – powołując się na bezpośrednich świadków i sprawców – mówił o okolicznościach zabójstwa dziennikarza. W sądzie, w kwietniu 2016 r., odwołał jednak zeznania, wskazując, że „wszystko, co zeznawał przeciwko Gawronikowi, to konfabulacje instrukcyjne prokuratora”.
W lutym tego roku, w toczącym się odrębnie procesie Mirosława R., ps. Ryba, i Dariusza L., ps. Lala, oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Jarosława Ziętary, Baryła powiedział jednak, że podczas rozprawy w kwietniu 2016 r. konfabulował. Jak tłumaczył, był „zbulwersowany” tym, że nie otrzymał pomocy, jakiej oczekiwał od prokuratora. W lutym Maciej B. po raz kolejny zeznał, że to Gawronik polecił „uciszenie pismaka”. Ze względu na to, że Baryła podczas procesu zmienił stanowisko odnośnie do podtrzymania zeznań ze śledztwa – sąd postanowił przesłuchać go ponownie.
W piątek w sądzie Baryła powiedział, że w 2016 roku odwołał zeznania, bo był rozgoryczony „tym, co zrobił prokurator; czułem się oszukany”.
Nigdy w życiu bym się nie wycofał, obojętnie, jakie byłyby skutki tych zeznań. Miałem otrzymać gratyfikację. Gdyby prokurator dotrzymał słowa, nigdy bym się nie wycofał. Miałem za to otrzymać akt łaski
— mówił.
Baryła podkreślił w sądzie, że to w siedzibie Elektromisu doszło do rozmowy, podczas której Gawronik podżegał do zabójstwa dziennikarza.
Z początkiem lata w siedzibie Elektromisu staliśmy tam; ja, Lewy, Bekon, Marek Z. i Piotr Cz. Z panem Gawronikiem przyjechało wtedy dwóch Rosjan (…) wówczas doszło do rozmowy między nimi, tj. między Gawronikiem, Markiem Z., Lewym, że trzeba tę sprawę załatwić. Ta rozmowa toczyła się w mojej obecności. Jeszcze pan Gawronik był zły, bo staliśmy przy wywietrzniku, a on przez służbę więzienną i SB był bardzo wyczulony na takie dziwne rzeczy i kazał ściągnąć tę kratkę i sprawdzić. (…) Gawronik powiedział, że ”żydek ma być zjeb…, bo za mocno bruździ”. Oni mieli interesy i morze pieniędzy, mogłoby przestać płynąć
— mówił w piątek Maciej B.
Dodał, że „ludzi, którzy doprowadzili do tego zabójstwa, można określić jako mafia - dosłownie. Definicja temu odpowiada”.
Baryła mówił też, że po porwaniu Ziętara został przewieziony do siedziby Elektromisu.
Podobno dwa czy trzy dni był tam bity. I został zabity. Z tego, co ja wiem, to był zabity przez tych Rosjan. Był duszony i pchnięty jakimś narzędziem w postaci szpikulca jakiegoś, śrubokrętu. (…) Marek Z. oczywiście o tym wiedział. U niego niszczone były szczątki Jarka. Specjalnie z tego powodu wypożyczył dom w Chybach i wysłał swoją żonę z dziećmi na wakacje. Szczątki zostały zniszczone w kwasie, ale nie całe, zostały kości. Byłem w Chybach, ale przed domem. Nie wiem, jak to technicznie wyglądało. Ja tam pojechałem z ciekawości
— opowiadał.
Maciej B. wskazał, że jeszcze przez zabójstwem Ziętara został pobity przed siedzibą Elektromisu przez jednego z ochroniarzy, gdy robił zdjęcia wyjeżdżającym tirom. Baryła mówił też, że wraz z Lewym byli u Ziętary w mieszkaniu.
Nie pamiętam, czego mi kazał Lewy szukać, czy byłem instruowany, czego mam szukać, ale znalazłem w lodówce woreczek z filmami. Za lodówką znalazłem w woreczku dwa małe pudełka i mały aparat do mikrofilmów. Lewy rozmawiał z Jarkiem, a ja robiłem przeszukanie. Nie wnikałem, o czym rozmawiali. Potem pojechaliśmy z tego mieszkania, dał mi za to pieniądze
— powiedział.
Dodał, że o pewnych szczegółach tej sprawy mówił już prokuratorowi w śledztwie, ale – jak twierdził – prokurator tego „w ogóle nie słuchał. On miał chyba inną teorię”.
W piątek sąd przesłuchał także biegłego psychologa Marcina Siedleckiego. Jego opinia dotyczyła wcześniejszego przesłuchania Baryły i wskazania, czy jego zeznania „spełniają psychologiczne kryteria wiarygodności”. Biegły podkreślił, że nie jest w stanie ocenić, w jakich momentach świadek mówił prawdę, a w jakich nie. „
Nie potrafię też wskazać, która część tych zeznań jest prawdziwa, a która odbiega od rzeczywistszych przeżyć i doświadczeń
— podkreślił.
Jak mówił, „to, co może poddawać w wątpliwość, dla wysokiego sądu, to słowa świadka. Wskazał on na rozprawie, że oczekiwał pomocy od organów ścigania, nie uzyskał jej i w przypadku, gdyby obiecano mu ułaskawienie, będzie konfabulował i obciążał oskarżonego i inne osoby”.
Biegły tłumaczył, że jednym z kryteriów, które bierze się pod uwagę przy ocenie wiarygodności zeznań, są motywy ich złożenia.
W mojej ocenie cytowana wcześniej wypowiedź świadka wprost wskazuje na jego motywy. To, co należałoby wziąć pod uwagę, to to, że o wiarygodności zeznań niekoniecznie zawsze musi świadczyć duża ilość szczegółów, wątków pobocznych, którymi się posługiwał świadek. Szczegółowość nie musi świadczyć o wiarygodności
— wyjaśniał.
Świadkowi może się wydawać, że podając więcej szczegółów, okoliczności zdarzeń, które miały miejsce 20 lat temu, będzie bardziej wiarygodny. Świadek bardzo często, na różnych etapach, zmieniał swoje twierdzenia, bardzo trudno jest wskazać, które fragmenty są prawdziwe, a które odbiegają od rzeczywistości. To wymaga bardzo dużej weryfikacji, w tym innymi dowodami. Zeznania świadka, wyniki badań i to, co widziałem na sali rozpraw, skłoniło mnie do sformułowania wniosku, że są wątpliwości co do prawdziwości zeznań świadka i wymagają one weryfikacji
— dodał.
Biegły zaznaczył również, że podczas badań i na podstawie udziału w rozprawie nie stwierdził „skłonności świadka do fantazjowania czy konfabulowania, czyli nieświadomego wprowadzenia w błąd związanego m.in. z pamięcią. Nie ma on też skłonności do konfabulacji, rozumianej jako wypełnianie luk pamięci treściami zmyślonymi, które mogą być na podłożu uszkodzeń organicznych” – podkreślił.
Zdaniem biegłego, „zeznania Macieja B. mają służyć pragmatycznym celom. Świadek chciał coś uzyskać”. Biegły podkreślił również, że „nie trzeba być biegłym z dziedziny psychologii, aby zobaczyć, że ktoś zaczyna manipulować”. Dodał, że z jego opinii, ale także z przeprowadzonych testów „nic nie wskazuje, by świadek miał nadzwyczajną, ponadprzeciętną pamięć”.
W sprawie powołanych było także dwoje innych biegłych, którzy również wydawali opinie o wiarygodności zeznań Baryły. Przesłuchiwani wcześniej w tej sprawie, stwierdzili, że w ich opinii „zeznania Macieja B. spełniają psychologiczne kryteria wiarygodności”.
Zeznania składał też w piątek dziennikarz Sylwester Latkowski. Wraz z Michałem Majewskim opublikował w 2014 roku na łamach tygodnika „Wprost” artykuł zatytułowany „Portret podwójny”. Autorzy wskazują w nim, że Ziętara „ma dostęp do papierów tajnych służb. Nie dają mu ich politycy, nie ma ich też z IPN-u, bo tej instytucji jeszcze nie ma. Krótko mówiąc, ma kontakty z ludźmi tajnych służb i to nie tylko tych cywilnych. W jednej z teczek trzyma +kwity+ polskiego wywiadu wojskowego z placówki w Berlinie”.
Autorzy podali też, że „w 1991 r., a więc na rok przed zniknięciem, ma miejsce zagadkowe wydarzenie. Ziętara dostaje we +Wprost+ kilka dni urlopu i jedzie do Paryża. Tam studiuje Beata, na której bardzo mu zależy. Co w tym zagadkowego? W tamtych czasach nie było takiej swobody podróżowania. Potrzebne były wizy, których nie dostawało się od ręki. Ziętara nie jedzie na swoim paszporcie. (…) Relacje młodego chłopaka ze służbami są zagadkowe. Kontaktowali się z nim oficerowie delegatury Urzędu Ochrony Państwa z jego rodzinnej Bydgoszczy, ale też ci z Poznania. W kajecie, który został po Ziętarze, jest zapisane nazwisko kadrowca delegatury UOP w Poznaniu, numery jego telefonu i pokoju”.
W piątek Latkowski ze względu na upływ czasu nie był w stanie powiedzieć, jak wyglądała praca nad artykułem i skąd dokładnie mieli informacje zawarte w tekście. Dodał jednak, że w jego opinii kluczem do rozwiązania sprawy Ziętary byłoby pełne odtajnienie dokumentów służb dotyczących kontaktów z Ziętarą.
Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 r. Był absolwentem Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z „Gazetą Wyborczą”, „Kurierem Codziennym”, tygodnikiem „Wprost” i z „Gazetą Poznańską”. Ostatni raz widziano go 1 września 1992 r. Rano wyszedł z domu do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji „Gazety Poznańskiej”. W 1999 r. został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono.
ems/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kryminal/450044-swiadek-w-procesie-b-senatora-dziennikarza-zabili-rosjanie