Lato nawet najupalniejsze nie byłoby dla mnie latem, gdyby na liście wakacyjnych lektur zabrakło pozycji spod znaku Artura Conan Doyle’a. Choć w tym roku nadrabiałam braki wśród polskich autorów.
Niewątpliwie moje największe odkrycie sezonu to Jan Antoni Homa. Kto zna to mnie zrozumie. Kto nie – powinien sięgnąć obowiązkowo. „Altowiolista” i „Ostatni koncert” to zdecydowanie kryminały z wyższej półki. Może nie ze względu na samą intrygę, w której choć zajmującej - można by znaleźć kilka słabszych punktów, ale na postać głównego bohatera, którym autor uczynił młodego muzyka i co za tym idzie – środowisko artystów wirtuozów – różnego szczebla.
Oczywiście wielbicielom klasyki gatunku nie trzeba przypominać, że sam Sherlock Holmes, zawodowy detektyw - był muzykiem - amatorem. Niektóre zagadki rozwiązywał właśnie wodząc smyczkiem po strunach ukochanych skrzypiec. Homa - sam wirtuoz – świadomie odwrócił te role. Z zawodowego muzyka – tytułowego altowiolisty - uczynił detektywa amatora. Zabieg ciekawy i wcale nie tak częsty.
Sympatyczny Bartosz Czarnoleski – nie jest jednak oderwanym od rzeczywistości natchnionym gwiazdorem. Do swojego zawodu podchodzi serio, ale bez kapłańskiego namaszczenia. Jest normalnym młodym człowiekiem – ma problemy z mieszkaniem, stałą pracą, pieniędzmi. Opiekuje się dość kłopotliwym ale zarazem sympatycznym psem. Natomiast historyczno – obyczajowe wstawki ze świata muzyki – przybliżają środowisko z którym nie – muzyk raczej rzadko miewa do czynienia. Sama zagadka – poszukiwania pożydowskich skarbów z czasów II wojny światowej – gdzieś tam może i przekracza granice prawdopodobieństwa ale narracja jest poprowadzona tak intrygująco, że naprawdę powieść czyta się jednym tchem. No może dwoma – jako, że Altowiolista ma swoją nie mniej udaną kontynuację. Najlepszy detektyw wśród muzyków – z pewnością wat jest kilku wieczorów.
Tu pozwolę sobie podkreślić, że jeden z epizodów przypisanych bohaterowi w drugiej części jego przygód – który gotowa byłam przypisać do kategorii tych nadmiernie fantastycznych - zmaterializował się niedawno niemal dosłownie. Otóż – bohater Homy udaremnia w pewnym momencie atak terrorystyczny w pociągu z Brukseli do Londynu (to epizod nie mający wielkiego związku z główną zagadką, więc może fakt, że go zdradzam zostanie mi wybaczone). Ratuje m.in. brytyjską arystokratkę, co owocuje przyznaniem mu odznaczenia przez Elżbietę II. Naciągane? Też tak myślałam. Do momentu, gdy media doniosły trzy tygodnie temu, że dwaj Amerykanie i Brytyjczyk obezwładnili terrorystę szykującego zamach w pociągu na linii Amsterdam - Paryż. Co prawda to nie byli muzycy, lecz marines w cywilu. I nie odznaczyła ich brytyjska królowa lecz prezydent Francji. Ale i tak analogia rzuciła mi się w oczy. Jako, że byłam świeżo po lekturze…
Autor numer dwa to Zygmunt Miłoszewski. Ale nie mówię o jego najbardziej znanej trylogii – „Uwikłanie”, „Ziarno prawdy”, „Gniew” – lecz o powieści „ Bezcenny”. Książka napisana trochę w stylu Mc Leana - jest fikcyjnym opisem próby odzyskania legendarnego „Porteru młodzieńca” pędzla Rafaela Santi, najcenniejszego z zaginionych w czasie II wojny światowej polskich eksponatów muzealnych.
Punktem wyjścia do całej historii była zapewne medialna sensacja sprzed 3 lat, kiedy to media doniosły, że ustalono miejsce pobytu bezcennego obrazu. Atmosferę podgrzała wypowiedź pełnomocnika MSZ ds. restytucji dóbr kultury prof. Wojciecha Kowalskiego.
Nie wątpię, że go odzyskamy. Najważniejsze, że obraz nie zaginął w wojennej zawierusze. Nie został spalony czy zniszczony. On jest. Czeka bezpiecznie w jednym z bankowych sejfów, w rejonie świata, w którym prawo nam sprzyja. Można przypuszczać, że właściciel obrazu czeka na okazję, kiedy będzie mógł coś z tym obrazem zrobić - powiedział. A Gazeta Wyborcza i TOK FM – wrzuciły to na czołówki.
Sensacja nie trwała długo . MSZ i ministerstwo kultury szybko zdementowały te rewelacje, zapewniając, że o miejscu pobytu Rafaela nie mają pojęcia natomiast fakt, że przetrwał on wojnę i spoczywa gdzieś w prywatnych zbiorach – jest teorią powszechnie znaną. Media odpuściły. Pisarz nie. I o tym jak to mogło wyglądać za kulisami – o można przeczytać właśnie u Miłoszewskiego.
Sytuacja z domniemanym Rafaelem trochę przypominała tę dzisiejszą ze „złotym pociągiem” z Wałbrzycha. Co pozwala mi przejść do kolejnej lektury. Bo właśnie tym zainteresowanym historycznym tłem poniemieckich pozostałości w Wałbrzychu – mogę polecić „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator.
Zastrzegam – polecam właśnie ze względu na owo tło. Bo sama historia – porywanych dzieci, przemocy seksualnej, wałbrzyskiej biedy – jest przygnębiająca, a lokalna społeczność została pokazana w bardzo krzywym zwierciadle. Niekoniecznie uwypuklającym cechy prawdziwe. Kto nie lubi elementów fantastyki – też będzie się irytował. Ale wątek obsesyjnego poszukiwania skarbów w podziemiach wokół Książa, a przede wszystkim historia jego ostatniej pani – księżnej Daisy zręcznie wpleciona w główną akcję– czynią powieść Bator wartą lektury. Zwłaszcza dziś, gdy sprawa „złotego pociągu” elektryzuje nie tylko polskie media i gdy setki poszukiwaczy poniemieckiego złota ciągną do Wałbrzycha.
Na koniec: ponieważ niektóre wątki z wyżej wymienionych książek zechciały się dość nieoczekiwanie uaktualnić, to na wszelki wypadek zaznaczę: w dwóch z nich – nie tylko u Miłoszewskiego - pojawia się wątek zaginionego obrazu Rafaela. I tak sobie myślę, że gdyby właśnie on znalazł się w owym mitycznym pociągu, gdyby rzeczywistość i tu zechciała dogonić fikcję – byłaby to bardzo piękna puenta. Nie tylko literacka…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kryminal/264026-wakacje-z-kryminalem-czasem-wyobraznia-pisarzy-wyprzedza-rzeczywistosc-zaledwie-o-wlos
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.