,,Nas jest dwóch na posterunku, zanim Straż Graniczna przyjedzie nam pomóc, to mija godzina, a w tym czasie imigranci zdążą przejść, przynajmniej kilku. Wojskowa radiostacja, która mamy na wyposażeniu, nie działa w miejscu tych bagien, nie mamy tam zasięgu, więc nie możemy się ze sobą kontaktować” - powiedzieli Telewizji Republika żołnierze patrolujący polsko-białoruską granicę.
Żołnierze, jak sami przyznają, wspomagają się prywatnym sprzętem.
Oprócz służbowych, mamy też swoje prywatne radiostacje, ale przełożeni zakazują nam ich używania, bo nie są szyfrowane, ale bez tego ta granica by w ogóle nie działała.
— relacjonują.
Obrońcy polskiej granicy zwracają uwagę na braki w podstawowym wyposażeniu.
Podczas takiej próby przejścia, gdy interweniujemy, to na jedną interwencję wystarcza nam ten gaz pieprzowy, który mógł pan widzieć podczas tych nagrań z granicy. A dostawa kolejnego zapasu jest… za dwa tygodnie.
— mówi jeden z żołnierzy.
Według niego kolejnym problemem na granicy jest niewystarczająca obsada.
Teraz są kamery, więc Straż Graniczna nam pomaga w ten sposób, że informują nas, w którym miejscu trwa przejście, jeśli odpowiednio szybko zauważą. My jesteśmy rozstawieni co około 800 metrów, więc nie jesteśmy w stanie wszystkiego widzieć i dopilnować. Poza tym migranci mają teraz ten patent z lewarkiem samochodowym i rozginają pręty, więc sprawnie im idą te próby przejścia. Zanim my dobiegniemy na miejsce, to 4-5 osób zdąży już przejść.
Dodaje jeszcze:
A na tych bagnach, takich rozlewiskach, które teraz coraz częściej są miejscem przejść, bo jest ciepło i w dużej mierze wyschły, to zbierają się te liczne grupy, więc zdąży przejść 20 największych mężczyzn z kijami i resztą sprzętu, który mają. Reszta już się zawaha jak nas widzi i odpuszcza. Część z tych, którzy przejdą na naszą stronę, jest wyłapywana, ale na pewno nie wszyscy.
Podejście przełożonych
W rozmowie z Telewizją Republika żołnierze podkreślają, że ich głównym problemem jest podejście przełożonych.
Po jednej z akcji odpierania ataku na nas, gdy było gorąco i musieliśmy strzelać w powietrze, a to nie zawsze skutkuje wycofaniem się imigrantów, musieli nam pomagać koledzy z innych posterunków. Gdy po wszystkim wróciliśmy do jednostki, to nikt nie pytał się czy nam się nic nie stało, tylko musieliśmy tłumaczyć się z wystrzelonej amunicji, bo za dużo zużyliśmy. Wtedy dostaliśmy zakaz używania broni. Nie było tego na piśmie, ale usłyszeliśmy, że mamy nie korzystać, bo za dużo idzie amunicji.
Dodaje również:
Jesteśmy trochę bezradni przez to, że gdy zgłaszamy przełożonemu problemy i potrzeby, to porucznik ze strachu nie przekazuje ich majorowi, więc na koniec wygląda to tak, że do generała docierają tylko informacje, że wszystko jest dobrze, a to nieprawda.
Coraz mniej chętnych do służby na granicy
Z relacji żołnierzy wynika, że coraz mniej osób jest chętnych do służby na polskiej granicy. Wpływ na to ma kilka czynników.
Dużo młodych chłopaków, którzy są świeżo po szkoleniach, nie chce jeździć na granice, bo się boją. Coraz częściej biorą zwolnienia od lekarza, aby tylko tam nie trafić. Bardziej doświadczeni wolą iść na emeryturę, jeśli mają wypracowane lata. Sytuacja jest zła i nie widać szans na poprawę. Może jak nagłośnimy te problemy, to ktoś w końcu coś z tym zrobi — mówi żołnierz
Żandarmeria zatrzymała trzech żołnierzy, którzy oddali strzały ostrzegawcze w kierunku napierających migrantów na granicy polsko-białoruskiej. Prokuratura oskarżyła dwóch wojskowych o przekroczenie uprawnień i narażenie życia innych osób. Zatrzymania miały miejsce w marcu. Na światło dzienne wyszły dopiero kilka dni temu.
CZYTAJ TAKŻE:
md/Telewizja Republika
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kraj/694697-jestesmy-troche-bezradni-relacja-zolnierzy-z-granicy