Wybór papieża Leona XIV zastał mnie w Argentynie, a konkretnie w narodowym sanktuarium maryjnym, czyli bazylice Matki Bożej w Lujan, której święto obchodzone jest właśnie 8 maja. Dlatego wierni, którzy wypełnili tego dnia świątynię, mówili, że nowy papież to „lujanero”, a więc znajduje się pod szczególną opieką Maryi odbierającej cześć w owym kościele.
Dla tych, którzy dużą wagę przywiązują do znaków, warto przypomnieć, że 8 maja jest także dniem nabożeństwa do Matki Bożej Pompejańskiej, objawienia św. Michała Archanioła na górze Gargano, wspomnienia liturgicznego św. Stanisława Biskupa i Męczennika oraz urodzin św. Charbela i Fultona Sheena.
Leon XIV to nie Franciszek II
Czytelnym znakiem była także reakcja argentyńskich biskupów na wybór imienia przez nowego papieża. Tak się składa, że miałem możliwość obserwowania w tamtejszej telewizji relacji z zebrania miejscowych hierarchów, którzy śledzili na bieżąco doniesienia z Rzymu. Gdy ogłoszono, że kardynał Robert Prevost przyjął imię Leona XIV, na sali rozległ się gremialny jęk zawodu. Biskupi kręcili z niedowierzaniem głowami, spoglądali na siebie zdezorientowani, chowali twarze w dłoniach, słowem: nie byli w stanie ukryć swojego rozczarowania.
Z czym mogło im się kojarzyć imię nowego papieża? Niektórym być może ze św. Leonem I Wielkim, który uratował Rzym przed zniszczeniem przez wojska Hunów pod wodzą bezwzględnego Attyli. Większości przychodziła jednak zapewne na myśl postać Leona XIII, zwanego „papieżem różańca” – zdecydowanego przeciwnika socjalizmu, komunizmu i masonerii, autora pierwszej encykliki społecznej „Rerum novarum” oraz twórcę słynnego egzorcyzmu odmawianego po mszach i zaczynającego się od słów: „Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce…”
Najprawdopodobniej jęk zawodu argentyńskich biskupów wynikał z faktu, że nowy papież nie przyjął imienia Franciszka II. Nie wybrał też imienia żadnego z papieży soborowych lub posoborowych (oczywiście w odniesieniu do Vaticanum Secundum). Robert Prevost należy bowiem do generacji ukształtowanej przez inne wydarzenia – w odróżnieniu od Jorge Maria Bergoglia, który jawił się jako przedstawiciel Pokolenia ’68 i do ostatnich dni żył podziałami z tamtych lat, które dawno przestały być aktualne. Przyszły Leon XIV miał natomiast 7 lat, gdy zaczynał się Sobór Watykański II, a 23 lata, gdy tron Piotrowy obejmował Karol Wojtyła. Bliżej mu więc raczej do Pokolenia JP2.
Duchowość św. Augustyna
Kontrast z inauguracją pontyfikatu Franciszka był uderzający. Gdy 13 marca 2013 roku w zakrystii Kaplicy Sykstyńskiej papieski ceremoniarz biskup Guido Marini podał nowo wybranemu zwierzchnikowi Kościoła rokietę, czerwony mucet i papieską stułę, Jorge Mario Bergoglio odsunął je od siebie, mówiąc: „Nie będę ich używać. Karnawał się skończył”. Pozostając przy tej latynoskiej poetyce, można powiedzieć, że za Leona XIV karnawał znów się zaczął – nowy papież pojawił się w logii bazyliki św. Piotra ubrany w przewidziany na takie okazje pontyfikalny strój – tak samo, jak niegdyś Jan Paweł II czy Benedykt XVI. Argentyńscy komentatorzy podkreślali też (na co sam nie zwróciłbym uwagi), że Leon XIV nosi spinki do mankietów, jakby w wewnętrznym kodzie watykanistów miało to pewne znaczenie.
Robert Prevost nie zmienił jednak pektorału. Jako papież miał na piersiach ten sam krzyż, z którym wchodził na konklawe jako kardynał. Można przypuszczać, że pozostanie mu wierny do końca. We wnętrzu owego napierśnika znajdują się bowiem relikwie św. Augustyna, jego matki – św. Moniki oraz świętych i błogosławionych z zakonu augustianów. Autor „Państwa Bożego” jest szczególnie bliski nowemu papieżowi – nieprzypadkowo jako swoje motto biskupie wybrał właśnie słowa św. Augustyna: „In Illo uno unum” (W Jednym jesteśmy jedno), mając na myśli Jezusa.
Leon XIV nie zaczął swojego pontyfikatu od przywitania wiernych słowami „Dobry wieczór”, lecz od zacytowania Chrystusa zmartwychwstałego: „Niech pokój będzie z wami wszystkimi!” Zapowiedział też koniec eksperymentu z mieszkaniem w Domu św. Marty i powrót papieża do Pałacu Apostolskiego.
Wezwanie do misji
Jego pierwsza homilia podczas mszy sprawowanej dla kardynałów była na wskroś chrystocentryczna. Mówił prosto, szczerze i od serca. Zaczął od stwierdzenia, że Jezus jest „Mesjaszem, Synem Boga żywego, czyli jedynym Zbawicielem i objawiającym oblicze Ojca”. Trudno nie odebrać tych słów w kontekście zasmucających twierdzeń jego poprzednika, że wszystkie religie są równoległymi drogami do zbawienia, i że Bóg życzy sobie ich istnienia.
Zdaniem Leona XIV, wspomniane wyznanie wiary w Jezusa jako jedynego Zbawiciela ludzkości „syntetycznie wyraża dziedzictwo, które od dwóch tysięcy lat Kościół, poprzez sukcesję apostolską, strzeże, pogłębia i przekazuje”. Papież porównał Kościół do „miasta położonego na górze”, „arki zbawienia płynącej po falach historii”, „latarni morskiej, która oświetla noce świata”.
Wśród nieszczęść trapiących współczesną ludzkość Leon XIV nie wymienił globalnego ocieplenia, zmian klimatycznych, kryzysu imigracyjnego, niesprawiedliwości społecznej, ubóstwa czy nędzy. Nie wymienił także aborcji, eutanazji, ideologii gender czy krwawych wojen. Właściwie wskazał jedno podstawowe nieszczęście – to, że ludzie nie znają Boga i nie wierzą w Niego, szukając zabezpieczenia w technologii, pieniądzach, sukcesie, władzy czy przyjemności. To właśnie ta niewiara w Boga, a konkretnie w Jezusa Chrystusa, jest korzeniem i praprzyczyną wszystkich nieszczęść.
Dlatego podczas swej pierwszej homilii Leon XIV nie wezwał chrześcijan do dialogu z niewierzącymi, lecz do misji wśród ludzi, którzy nie wierzą w Boga, ponieważ „brak wiary często pociąga za sobą dramaty, takie jak utrata sensu życia, zapomnienie o miłosierdziu, naruszanie godności osoby ludzkiej w jej najbardziej dramatycznych formach, kryzys rodziny i wiele innych ran, przez które cierpi nasze społeczeństwo, i to nie mało”. W sumie jest to logiczna konsekwencja wiary, że Chrystus jest jedynym Zbawicielem każdego człowieka.
Papież ostrzegł też samych chrześcijan, że jeśli sprowadzać będą postać Jezusa jedynie do roli „charyzmatycznego lidera lub superczłowieka”, to skończą w „faktycznym ateizmie”, a więc także ich dotkną bolączki trapiące ludzi niewierzących.
Poruszające były też jego słowa o rozumieniu swojej własnej misji jako następcy św. Piotra, gdy przywołał postać św. Ignacego Antiocheńskiego, który zjawił się w Rzymie, by oddać życie za Jezusa. Jeśli zadaniem każdego papieża, jakie nałożył na niego Chrystus, jest umacnianie braci w wierze, to swą pierwszą homilią Leon XIV wypełnił tę powinność.
Podobne uczucia wydawały się towarzyszyć niektórym kardynałom, takim jak np. Raymond Burke czy Robert Sarah, którzy z radością przyjęli wybór Leona XIV. Miejmy nadzieję, że przyszłe decyzje, dokumenty i nominacje papieskie potwierdzą ten entuzjazm.
Człowiek Zachodu i Globalnego Południa
Robert Prevost ma wiele atutów, które może z powodzeniem wykorzystać w swej posłudze papieskiej. Urodzony w rodzinie amerykańskiej o korzeniach włoskich, hiszpańskich i francuskich, włada biegle sześcioma językami. Jako były obywatel Stanów Zjednoczonych i Republiki Peru łączy w sobie znajomość oraz doświadczenie bogatego Zachodu i Globalnego Południa.
Jest człowiekiem o nienagannych manierach, wszechstronnie wykształconym i oczytanym. Ma licencjat z matematyki, tytuł magistra teologii i doktorat z prawa kanonicznego, uzyskany w 1987 roku na Angelicum, które słynęło wówczas z najlepszego wydziału prawa w Rzymie. Z tym wiąże się szacunek dla praw i norm, systemowość i uporządkowanie oraz dążenie do stabilizacji instytucjonalnej i przewidywalności, co w obecnej sytuacji Stolicy Apostolskiej znaczy bardzo wiele.
Jako zakonnik augustiański ma doświadczenie życia wspólnotowego, jest więc nadzieja, że będzie zarządzał Kościołem bardziej kolegialnie, traktując poważnie kardynałów i biskupów, a nie narzucając swej woli w sposób autorytarny i upokarzający. Przez dwie kadencje był przez swych współbraci wybierany na przeora generalnego zakonu, co świadczy o tym, że uznawano go za roztropnego przywódcę i sprawnego organizatora. Zgodnie z apostolskim charyzmatem swego zakonu przez wiele lat pracował w Peru jako misjonarz wśród najuboższych, więc zna doskonale realia i potrzeby katolików w Trzecim Świecie, dokąd coraz bardziej przesuwa się środek ciężkości Kościoła. Podsumowując, ma więc wszelkie predyspozycje, by kierować łodzią Piotrową w tych trudnych czasach. Katolikom pozostaje zaś modlić się za niego, by pełnił swą misję zgodnie z wolą Bożą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/729014-leon-xiv-papiez-ktory-wzywa-do-misji-wsrod-niewierzacych
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.