Ksiądz Jerzy zachwyca! Im bliżej go poznajemy, tym bardziej czujemy, że jeśli młodzieży kogoś dziś potrzeba, to właśnie tego niepozornego kapłana z Żoliborza. Jest zarówno kluczową postacią z historii naszej ojczyzny, jak i odpowiedzią na dzisiejsze wyzwania i bolączki, przed jakimi - za sprawą zmieniającego się świata - staje młody człowiek.
Niegotowa na ks. Jerzego
Ks. Jerzy to dla mnie jeden z najbardziej wymagających błogosławionych. Historia jego życia naturalnie wywołuje złość, sprzeciw, smutek i może nawet nienawiść. Płaczemy i jednocześnie zaciskamy pięści poznając system pogardy, metody zastraszania, a ostatecznie to, co zrobili mu funkcjonariusze komunistycznej władzy. Jest to reakcja jak najbardziej naturalna, tyle że zupełnie sprzeczna z tym, co sam ks. Popiełuszko głosił. Gdy mamy ochotę zwyzywać oprawców (tych bezpośrednich, jak i posługujących się prasą i podwładnymi) i życzyć im wiecznego potępienia, nasza pamięć przywołuje cytaty z ks. Jerzego „dobro przegra, gdy przyjmie metody, jakimi walczy zło. Bo zło w swoich metodach jest lepsze, tak jak dobro w swoich. I dlatego przegramy, gdy będziemy walczyli nienawiścią, bo odrzucający Boga są w niej silniejsi”.
Wolność od nienawiści nie dokonuje się jednak natychmiastowo. Mimo, że do grobu księdza Jerzego przyjeżdżałam często, do biografii świętego zaglądałam wyrywkowo. Właśnie w obawie przed nienawiścią, którą czuje człowiek, gdy krzywdzony jest ktoś mu bliski. Czytając o małym Alku (imię ze chrztu), wyobrażając sobie go idącego samego przez pola, by dotrzeć na codzienną mszę do pobliskiej wsi, przychodziło na myśl, że kiedyś jego mamie kilku bandytów wyrwie serce. Gdy patrzyłam na jego sutannę w Muzeum na Żoliborzu, miałam w głowie słowa „widzisz czerwone, strzelaj!”, które usłyszałam od człowieka walczącego z komunizmem. Pewnego dnia postanowiłam obejrzeć fragmenty procesu jego zabójców na Youtube. Po kilku słowach wyłączyłam jednak komputer, uznając, że na razie dla mnie jest – na wzór ks. Jerzego – uciekanie przed nienawiścią. Miałam świadomość, ile tracę. Przecież to życie ks. Jerzego jest dla nas wielką lekcją, jak postępować w małych i dużych sprawach. Sama wielokrotnie podkreślałam, że nie możemy pozwolić, by nawet najbardziej heroiczna śmierć przysłoniła nam drogę do świętości już za życia. Im jednak człowiek nam jest bliższy, tym większym sprawdzianem z chrześcijaństwa jest to, co czujemy do jego oprawców. Postawa Marianny Popiełuszki zawsze budziła mój podziw i pytanie o stan mojego serca. Odpowiedź brzmiała „niegotowe”.
Ks. Jerzy terapeuta od Jezusa
Nadszedł jednak rok 2024 i 40 rocznica męczeńskiej śmierci. Zaczęły docierać do mnie wzruszenia i zachwyty tych warszawiaków, w których parafiach po nabożeństwach majowych czytano sceny z życia ks. Jerzego Popiełuszki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to one mogą utorować drogę od pogardy do wolności. Odkrywając, jak bardzo był dla ludzi, jak angażował się, uczestniczył w życiu rodzinnym swoim przyjaciół, ale i tych, którzy go po prostu potrzebowali, myślałam o tych życzeniach, które często składamy sobie z okazji urodzin. Obok zdrowia, szczęścia i miłości, wciskamy sobie też „spokój”. Oczywiście, można zrozumieć intencje, które za tym stoją. Jednak spokój jest zaprzeczeniem życia i bycia dla innych. Ks. Jerzy w lipcu 1984 r. mówił „Ile my, chrześcijanie, moglibyśmy powiększyć dobra wokół siebie. Ale trzeba wyjść z własnego egoizmu i zaryzykować drogę życia nie trudniejszą, ale godną chrześcijanina. Nasza bierność i wygodnictwo powodują, że powoli, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę, przyczyniamy się do tego, że dobro jest zwyciężane złem […].” Czy my przypadkiem właśnie wygodnictwa, do którego drogą jest bierność, często z serca i szczerze sobie nie życzmy? Zaraz oczywiście ktoś zaprotestuje, że żeby działać i siebie dawać, trzeba najpierw samemu o siebie zadbać. Tymczasem ks. Jerzy to właśnie Człowiek, który nieustannie dawał siebie innym i był tak zaangażowany, w to, co robił, a przecież miał swoje wielkie pasje. Nie rezygnował z możliwości podróży, które uwielbiał. Dzięki rodzinie mieszkającej za oceanem miał szansę wyjeżdżać do Stanów Zjednoczonych i korzystał z tego. Był tam aż cztery razy, co dla większości Polaków żyjących za żelazną kurtyną, było nawet poza sferą marzeń. Te najpogodniejsze jego zdjęcia, które dziś krążą po sieci, pochodzą właśnie z tych podróży. Czy zapominał tam o całym świecie i komunistycznej Polsce? W żadnym wypadku, rozdawał nawet znaczki Solidarności. Oddychał jednak wolnością, odpoczywał i wracał do kraju, by głosić. Prawdziwe męczeństwo różni się od cierpiętnictwa tym, że w Przykazaniu Miłości nie gubimy „jak siebie samego”.
Dziś odbijamy się od jednego radykalizmu, by za chwilę popaść w kolejny. Zapominamy o sobie, gloryfikując poświęcenie, by po kilku latach zaczął głosić, że liczę się ja i właściwie tylko ja. Kolejnym przykładem są dzieci, które kiedyś miały być jak ryby bez głosu, dziś natomiast trendy rodzicielskie każą nam wychowywać je na małych terrorystów. Ten mechanizm łatwo wytłumaczyć. Kolejne pokolenie, chcąc „odchorować” wypaczone podejście poprzedniego, popada w inną skrajność.
Nie można powiedzieć, że ks. Jerzy zachowuje złoty środek. To zdecydowanie za mało! On wyprzedza swoją epokę. Najbardziej poruszającym z przykładów była dla mnie jego relacja z mamą zakatowanego Grzegorza Przemyka. Gdy Barbara Sadowska, jak wspominali jej znajomi, po śmierci syna gasła w oczach, „on często wpadał do Basi, przytulił ją, zrobił znak krzyża na czole i siedział milcząc […] on po prostu był” . Przypomnijmy, był rok 1983! Po ok. 20 latach powstaną liczne książki, tłumaczące, że pocieszanie i słowa czasem warto zastąpić obecnością. Psychologowie i terapeuci będą tłumaczyć, że wspólne milczenie i towarzyszenie w przeżywanym bólu może okazać się najcenniejszym wsparciem. Czytając wspomnienia znajomych ks. Jerzego, ludzi, którzy stanowili jego otoczenie, czy uczestników mszy świętych za ojczyznę, miałam nieodparte wrażenie, że poza upominaniem się o Boga i niezbywalną godność człowieka, robił o wiele więcej.
Nieustannie jednak wracała do mnie myśl, że zamiast radykalnej zachęty „nie płacz, nie bój się”, czyli tak naprawdę - “zahamuj swoje emocje i uczucia, udawaj że ich nie ma”, czy drugiej skrajności: „zaufaj emocjom, idź za nimi, do wszystkiego masz prawo”, on wybrał coś najmądrzejszego. Z jednej strony, zarówno w przypadku konkretnej osoby, jak i tłumów zgromadzonych w czasie mszy, rozumiał, że mają prawo czuć to wszystko, co ludzkie i tak naturalne w tych realiach. Z drugiej - dawał im rozwiązania, by emocje nie przejęły kontroli, nie stały się przyzwoleniem, by złem w zło uderzyć. Niesłychanie wymowny był tutaj właśnie pogrzeb Grzegorza Przemyka, w czasie którego ks. Jerzy zadbał, by każdy z młodych ludzi miał w ręku kwiat. Prosił, żeby milczeli, a gdyby czuli, że ich roznosi, mieli podnosić te kwiaty. Dbał niesłychanie o to ujście emocji. Wiedział, że nie można udawać, że ich nie ma, nie można ich zabronić, ale także nie można zostawić je bez opieki i pomocy. Ponad 30 lat później kolejne podręczniki branżowe z psychologii będą o tym pisać, a terapeuci na portalach społecznościowych będą dzielić się tą wiedzą. Ksiądz Jerzy w jednym w wywiadów na pytanie, czy do comiesięcznej Mszy za ojczyznę można odnieść świeckie słowo ”terapia”, tłumaczył: „nie zdarzyło się ani razu, by ludzie manifestowali swój gniew czy agresję po wyjściu z kościoła. Msza nasza działa uśmierzająco na nastroje społeczne”.
Młodzi wiedzą, co czuł ks. Jerzy
Zdarza się, że opowiadając o ks. Jerzym młodym ludziom, spotykamy się z niezrozumieniem. Używamy słów takich jak: Solidarność, strajki, komuniści i esbecja. Niewykluczone, że dla nich są to tak odległe rzeczy jak dla nas lenno, pańszczyzna, przywileje szlacheckie. A z człowiekiem warto spotkać się tam, gdzie on jest. Ksiądz Jerzy dla większości z nas będzie zawsze kojarzył się z ciemnymi latami komunizmu. I takie nasze prawo! Tym także warto się dzielić, historie świadków są niezwykle cenne, zwłaszcza, gdy mówi to babcia, wujek, czy rodzice. Warto jednak podsunąć młodym ludziom pewne wskazówki, by mogli ks. Jerzego odkryć dla siebie. Wciąż pamiętam, gdy jako małe dziecko ściągałam z półek w domu albumy wypełnione fotografiami z pierwszych pielgrzymek św. Jana Pawła II do Polski. Właściwie nie pamiętam, żeby moja mama kiedyś je oglądała. Zapewne nie musiała, bo sceny te przeżywała razem z tłumem. Dla mnie natomiast była to prawdziwa przygoda. Dopytywałam tylko o szczegóły, zadawałam pytania o to, czemu coś powiedział, czemu tam pojechał i o wszystko to, czego opis pod zdjęciem nie wyjaśniał. Fotografie przenosiły mnie do milionowego tłumu na Placu Zwycięstwa. Były tak dobre, że wręcz dało się wyczuć ciepłe promienie czerwcowego słońca i emocje, jakie towarzyszyły temu spotkaniu. Minęło ponad 30 lat, a ja za każdym razem, gdy myślę, że chciałabym moje dzieci czymś zafascynować, zastanawiam się, co mogłoby być takim albumem, na miarę tych Adama Bujaka. W przypadku ks. Jerzego już znalazłam! To właśnie wspomniane wcześniej „37 scen z życia księdza Jerzego Popiełuszki” Pawła Kęski.
Nie jest to tylko historia niezwykłego księdza. Każda ze scen, przenosząca nas do wydarzeń z jego życia i pokazuje, z czym się zmagał i czego doświadczał, zakończona jest krótką modlitwą. Dzięki tym dodatkowym kilku zdaniom, czytelnik - nawet ten nie znający komunizmu, Solidarności i realiów PRL – odnajdzie w tych rozterkach swoje własne zmagania. Oszczerstwa pod adresem Księdza, wypisywane w komunistycznej gazecie w czasach, gdy o mediach społecznościowych nikt jeszcze nie słyszał, wyzwalały w nim te same emocje i ból, co komentarze wystawione w świecie internetowym. Młody chłopak, który jako jedyny z grupy, zamiast na boisko z kolegami, skręca do kościoła na nauki do bierzmowania i jest żegnany kpiącymi wymówkami, odnajdzie zrozumienie w historiach z życia ks. Jerzego, wybierającego zgodnie z sumieniem i przez to niszczonego. Małe grupki – zwłaszcza w dużych miastach – bierzmowanej młodzieży, ministranci służący przy ołtarzu, czy dziewczyny, które postanowiły, mimo wszystkich trendów żyć zgodnie z tym, co mówi Kościół, potrzebują wytrwałości, odwagi, ale też umiejętności wybaczania, jaką miał ks. Popiełuszko. Nie potrzeba szczegółowej wiedzy, kim byli tajni współpracownicy, by będąc zdradzonym i oszukanym przez przyjaciela, poprosić o wsparcie i brać przykład z kapłana, na którego donosiło też wielu księży. Nie zapominajmy jednak o tym, że wskazuje on także, jak warto z życia się cieszyć, korzystać z możliwości podróży, czerpać siłę z rodzinnego domu i stawiać na prawdziwe przyjaźnie. Dołączone do scen z życia księdza wspomnienia jego bliskich, wywiady z nim, czy fragmenty wygłoszonych homilii, tworzą niezwykle spójny obraz człowieka, który nie tyle wyprzedził “swoje czasy”, co jest NA KAŻDE CZASY.
Ks. Jerzy na Twitterze?
Zastanawiam się, czy gdyby dziś niektóre z homilii opublikować w prasie, przy okazji sejmowych debat na tematy światopoglądowe, ich autor nie zostałby skrytykowany. „Należy więc w tym miejscu zdać sobie sprawę z niesprawiedliwości i krzywdy, jaką czyni się naszemu narodowi, w zdecydowanej większości chrześcijańskiemu, gdy urzędowo ateizuje się go, i co gorsze – za pieniądze wypracowane również przez chrześcijan, gdy niszczy się w duszach dzieci i młodzieży wartości chrześcijańskie, które wszczepiali im od kolebki rodzice, wartości, które zdawały wielokrotnie egzamin z tysiącletnich dziejach naszej historii” – tak mówił w październiku 1984 r. w Bytomiu. Co by się stało, gdyby tak cytatem z wywiadu dla Dwutygodnika Rodzin Katolickich odpowiedzieć, choćby na Twitterze, na wpisy sugerujące, że miejsce księdza jest tylko w kościele. „Już nie potrafię zamknąć swojego kapłaństwa w kościele, chociaż tylu różnych „doradców” podpowiada mi, że prawdziwy polski ksiądz nie powinien wychodzić poza kościelne ogrodzenie. Będę wśród swoich robotników dopóki będę mógł…[…]” . Oczywiście w tej ponadczasowości ks. Jerzego są też zadania dla nas tak wymagające, że wolelibyśmy czasem zatrzymać się jedynie na krytyce zła u innych. Ale od wezwania „bądź dobry dla drugiego, nie patrz, jaki jest, jakie ma poglądy, na co służył, bądź dobry” też nie wolno nam zdezerterować.
Ze szczególnym okrucieństwem
Bogactwo życia ks. Jerzego jest tak wielkie, że nie możemy pozwolić, by – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – przysłoniła nam to męczeńska śmierć. Wiele byśmy wtedy stracili. Jednak obok tej śmierci nie można nigdy przejść obojętnie, tak, jak nigdy nie zapominamy o Wielkim Piątku, choć to już kolejne Triduum Paschalne w naszym życiu. W przypadku ks. Jerzego, nawet szczegółowy opis sekcji zwłok, sporządzony przez patomorfologa, jest zapisem wielkości tego niepozornego księdza. W książce „Ze szczególnym okrucieństwem”, Tadeusz Jóźwik, lekarz zwolniony z tajemnicy lekarskiej, opisuje nam, co działo się z ks. Jerzy po porwaniu. Niezwykle przypomina to opis ran, jakie zadano Chrystusowi w czasie biczowania. Człowiek odczuwa fizyczny ból, czytając jakie ciosy i jak zostały zadane. Ból ściska serce, gdy, na podstawie badań przeprowadzonych na zwłokach księdza, lekarz precyzyjnie opisuje, jak wyglądało „unieszkodliwienie” syna Marianny, księdza z Żoliborza, który niósł ludziom nadzieję. To, co jednak w tej książce najbardziej chwyta za serce, to fakt, że ona jest wciąż opowieścią o życiu i o wielkości ks. Jerzego. Tadeusz Jóźwik, wówczas 43- letni lekarz, wspomina, że w czasie sekcji – na której obecny był Jan Olszewski, późniejszy premier RP – panowała atmosfera niezwykła. „Na widok tych zmian obecni na sali nieoczekiwanie zareagowali. Kamerzysta i fotograf odsunęli się od swoich narzędzi pracy, sekretarz przerwał czynność pisania na maszynie. Wszyscy w ciszy i skupieniu otoczyli stół, jak na obrazie Rembrandta “Lekcja anatomii doktora Tulpa”. Intensywnie, choć w zadumie” . Zresztą sam Jóźwik przyznaje, że, by lepiej przygotować się do sekcji i ocenić obrażenie na ciele ks. Jerzego, postawił się – dosłownie – na jego miejscu. „Przed procesem toruńskim osobiście doświadczyłem warunków jazdy w bagażniku samochodu marki Fiat 125p, który poruszał się po bruku i nierównościach na jezdni, czyli warunków podobnych do tych, które były wówczas na trasie Bydgoszcz – Włocławek.[…]. Również sam, dobrowolnie, bez niczyjej sugestii z zewnątrz, postanowiłem doświadczyć na sobie działania otwartej pętli. Odczuwałem lęk i pragnienie szybkiego uwolnienia. W pozycji leżącej twarzą do podłoża można zmienić pozycję, jedynie układając się na boki. Samo założenie pętli na szyję i niekiedy niewielki jej ucisk stanowi zawsze duże zagrożenie życia, ze względu na ucisk zatoki szyjnej, zwłaszcza u osób nadwrażliwych.” Tak, mimo świadomości, że dla komunistycznej władzy żadne dowody mogą nie mieć znaczenia, że system, który zdaje się sprawować władzę niemal absolutną z tej śmierci się cieszy, a na pewno jest mu na rękę, Polacy – zarówno ci zgromadzeni na modlitwie w kościołach, jaki i ci mający bezpośredni udział w procesie, żegnali swojego księdza.
Nauczyciel - na każdym etapie edukacji wolności
Natrafiłam ostatnio w mediach społecznościowych na krytykę Balów Wszystkich Świętych dla dzieci. Zarzucano im, że są tandetną imprezą, w czasie której dzieci poprzebierane za męczenników doskonale się bawią. Od razu przyszedł mi na myśl ks. Jerzy. Opowiedziałam dzieciom o kwiatach, jakie rozdał ludziom na pogrzebie Grzegorza Przemyka i o wykrzyczanym na całe gardło, niespełna półtora roku później, „Przebaczamy”, gdy tłum żegnał kapelana Solidarności. Tak, był niezwykły podsumowałam, widząc ich szeroko otwarte oczy. “Błogosławiony” oznacza “szczęśliwy”. Nie widzę więc nic niestosownego, by za rok któreś z nich było przebrane właśnie z ks. Jerzego. Książki, które pozwolą im odkryć go dla siebie, czekają już na półce. Natomiast ja zachowuję najmocniej scenę XV „Pojednanie” . Niech zawsze staje mi przed oczami, gdy nie będę umiała dostrzec człowieka i oddzielić go od zła, które go zniewoliło.
Weronika Kostrzewa
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/714069-ks-jerzy-popieluszko-nie-daje-spokoju