Watykański Synod ds. Synodalności toczy się praktycznie przy braku zainteresowania ze strony katolickiego świata. Zapowiadany szumnie jako najważniejsze wydarzenie w życiu Kościoła ostatnich lat spotyka się raczej z obojętnością osób wierzących. A przecież rzymskie obrady stanowią ukoronowanie kilkuletniego procesu, w który zaangażowane były wszystkie diecezje na świecie, a zaproszone były do niego nawet wszystkie parafie. Mimo to nie spotyka się z takim oddźwiękiem, na jaki teoretycznie powinien zasługiwać.
Konstytutywna synodalność?
Jaka jest tego przyczyna? Otóż wydaje się, że organizatorzy synodu zajmują się rozwiązywaniem problemu, który sami stworzyli. Głównym zagadnieniem, wokół którego toczy się całe wydarzenie, jest synodalność. Franciszek oświadczył nawet, że synodalność jest cechą konstytutywną Kościoła, mimo że nigdy wcześniej w dziejach chrześcijaństwa nikt o takiej kategorii nie wspominał. Katolickie wyznanie wiary (Credo) mówi wprost, że Kościół jest jeden, święty, powszechny i apostolski; nie wspomina nic, że powinien być synodalny.
Problemem jest zresztą sama definicja synodalności, która de facto nie istnieje w takim ujęciu, jak ją prezentuje Franciszek. On sam zerwał z dotychczasowym, wąsko rozumianym pojęciem synodalności, ograniczonym do instytucji synodu ds. biskupów jako ciała doradczego papieża. Nie sprecyzował jednak, co rozumie pod tym pojęciem, lecz poetycko powiązał je z przygodą, do której zaprosił nie tylko hierarchów, lecz także świeckich. Z jego wypowiedzi i dokumentów sekretariatu synodalnego możemy się więc dowiedzieć, że synodalność to „proces”, „ruch”, „wspólne podążanie”, „przygoda”, „doświadczenie”, „podróż”, a nawet „podróż w podróży”, podczas których ważne jest „słuchanie”, „pokora”, „spotkanie”, „dialog”, „towarzyszenie” i „włączanie”. Nic więc dziwnego, iż nawet sami ojcowie synodalni powtarzają, że muszą dopiero odkrywać, czym jest właściwie synodalność.
Sytuacja jest zatem paradoksalna: papież mówi, że Kościół jest ze swej natury synodalny, ale tak naprawdę nikt nie wie, co ta synodalność oznacza. Czyżbyśmy mieli więc do czynienia z instytucją, która nie ma nawet świadomości, czym właściwie sama jest?
Instytucja autoreferencyjna?
Obraz Kościoła, jaki wyłania się z obrad synodalnych, to instytucja, która jest autotematyczna, ponieważ zajmuje się sama sobą. Synodalność jawi się jako wewnętrzny problem Kościoła – jego struktury, zarządzania, władzy. To instytucja odwrócona plecami do spraw, którymi żyją dziś katolicy na świecie. Najważniejsze obecnie wyzwania dla wiary, na co zwrócił uwagę George Weigel, są podczas obrad w ogóle nieobecne. To instytucja, która nie ma nic do powiedzenia światu, ponieważ (zgodnie z zaleceniami synodalnymi) musi słuchać, towarzyszyć i włączać. A jak już mówi, to powtarza to, co mówi świat – że ważna jest polityka klimatyczna, ekologia, imigracja, związki homoseksualne etc. etc.
Już samo to tłumaczy, dlaczego tak wielu nawet głęboko wierzących katolików nie interesuje w ogóle synod, który toczy się w bańce nie tylko wewnątrz świata, ale wewnątrz samego Kościoła. To zresztą opinia dość łagodna w porównaniu ze zdaniem części hierarchów, mających znacznie bardziej krytyczne zdanie na temat tego wydarzenia. Kardynał Gerhard Müller nazwał przecież synod próbą „wrogiego przejęcia Kościoła Jezusa Chrystusa”, kardynał Raymond Burke „puszką Pandory”, zaś kardynał George Pell (w swym ostatnim tekście opublikowanym przed śmiercią) „toksycznym koszmarem”.
Oczywiście, nie jest to prawdziwy i pełny obraz Kościoła. Kościół nieskończenie wykracza poza ciasne ramy, w które chcieliby go wtłoczyć kardynałowie Hollerich, Grech czy Marx. Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa – owego Wielkiego Nieobecnego w planach i programach współczesnych rewolucjonistów teologicznych. Jezus jest tam nieobecny, ponieważ jest niewygodny. Ponieważ mówił: „Kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia względem niej cudzołóstwo. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” – a to wbrew praktyce duszpasterskiej i sakramentalnej stosowanej dziś przez całe episkopaty. Albo mówił: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” – a to wbrew twierdzeniu, że Boża inspiracja obecna jest w każdej wierze i wszystkie religie prowadzą do Boga. No cóż: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/709748-dlaczego-synod-wzbudza-tak-male-zainteresowanie-katolikow