Zamykam oczy i nie mogę pozbyć się obrazu z koncertu, który od ponad 20 lat odbywa się na rzeszowskich błoniach. To wydarzenie wymaga dużego tekstu, ale na gorąco nie wolno nie skomentować tego, co za pośrednictwem Telewizji Trwam i Internetu (wstyd, że przez te wszystkie lata nigdy głównego kanału TVP) mogliśmy oglądać i w czym uczestniczyć razem z tysiącami osób przybyłych przedwczoraj do Parku Sybiraków w Rzeszowie.
Dawno minęły tłuste lata rozkwitu wspólnot młodzieżowych i muzyki tzw. chrześcijańskiej, które przyzwyczaiły nas do widoku młodzieży tańczącej w rytm hitów oazowych. Takie były czasy, tłumaczę sobie sama dzisiaj. Przyszły nowe obowiązki, czas na „prawdziwe” życie. Idąc tym tropem bardzo łatwo uwierzyć w to, w czym próbuje utwierdzić w nas nieprzyjaciel: Kościół się starzeje, umiera, jest nieciekawy, zacofany, tysiące ludzi wybierają apostazję, bo Bóg nie jest im do niczego potrzebny.
Drodzy Państwo, wystarczy, że obejrzycie fragment wczorajszego koncertu (jest dostępny na YT) i zrozumiecie, że kłamstwo goni kłamstwo. Wczoraj w Rzeszowie nie musiał spaść deszcz, aby stworzyć pod parkową sceną morze. Ono tam już było, od 20.00 do późna w nocy. W doskonale przygotowanej relacji kamery nie musiały wyszukiwać w tłumie młodych twarzy. Z trudem można było znaleźć te naprawdę dojrzałe. Przyszli, przyjechali autobusami (200!) i samochodami z własnej woli, mimo, że alerty straszyły zbliżającą się burzą. Bóg jest łaskawy. Nie spadła ani kropla, ale w historii tego wydarzenia można było przeżyć i ten scenariusz. Nikt nie narzekał na repertuar, że stary i zacofany, bo w aranżacji Marcina Pospieszalskiego, Huberta Kowalskiego i wielu doskonałych, choć nie często spotykanych w mediach muzyków trudno było oczekiwać bubla. Przygotowywany przez rok koncert to była uczta!Bez gwiazd, zorganizowany po kosztach, gromadzący zawsze stadion ludzi.
Piękni chórzyści i ci na scenie i ci pod nią, bo jak powiada twórca tej szalonej idei Jan Budziaszek, chcesz posłuchać dobrego koncertu, to zaśpiewaj sobie sam. I tak od 20 lat. Pamiętam, że mieszkając poza Polską te spotkania zawsze poruszały we mnie moją najczulszą strunę. I nie dzięki wspólnotowym hitom, ale odkrywanym na nowo starym pieśniom, do których kiedyś zmuszała mnie babcia. Było warto.
Wiem jedno. W świecie, który przeżywa tak wiele i tak intensywnie, jeszcze bardziej potrzebujemy wspólnoty i Boga, który uporządkuje to co niejasne i doda odwagi. Czy może użyć Internetu? Oczywiście, choć radzę wybrać się za rok do Rzeszowa osobiście, a najlepiej zaangażować się w organizację tego wydarzenia. To lepsze niż witamina c, krem przeciwzmarszczkowy i pewien napój energetyczny, który dodaje skrzydeł, bo przedłuża nie tylko życie doczesne, ale z pewnością pomaga w zdobyciu wiecznego.
Barbara Pycel-Andrijanić
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/693789-jednego-serca-jednego-ducha-wspanialy-koncert-w-rzeszowie