Powiedzieć, że tajemnica Wielkiego Tygodnia jest zupełnie inaczej obchodzona w dwóch bardzo katolickich krajach: Hiszpanii i Polsce- to truizm. Nam Polakom zupełnie niepotrzebnie zdarza się popatrywać z zazdrością na spektakularne procesje Wielkiego Tygodnia w Sewilli, Maladze czy Madrycie. Cóż, drogi czytelniku, jak mówi klasyk „zawsze się zyskuje na utracie złudzeń” i dlatego dziś odrobina prawdy o wymiarze teatralnym i biznesowym, jaki dawno przeżarł, ale też często wydrążył z esencji obchody Wielkiej Nocy w Hiszpanii.
Przede wszystkim warto pamiętać, że te najbardziej podziwiane i uczęszczane procesje Wielkiego Tygodnia mają już od wielu lat status „festiwalu/święta o międzynarodowym znaczeniu turystycznym” (w skrócie BIT), czyli stanowią także swego rodzaju theatrum na użytek turystów ściągających masowo z całego świata. Dodajmy – turystów raczej z rodzaju tych niewierzących, bo katolik przeżywający to misterium autentycznie zwyczajnie woli być wtedy obecny na długich nabożeństwach w ojczystym języku, w swojej parafii i w otoczeniu bliższej i dalszej rodziny. Ktoś całkiem słusznie mógłby polemizować, że taka teatralna otoczka to typowa hiszpańska tradycja od wiek wieków, zachwycający wyraz religijności ludowej i całkiem niezłe antidotum na pełzającą islamizację Europy. Czyżby? Sprawdźmy zatem jak to wygląda w praktyce.
Wielkanocny boom turystyczny wzmaga euforię hiszpańskich firm hotelarskich, gastronomicznych i usługowych, które podnoszą ceny i spodziewają się w tym roku rekordów
— czytamy w prasie.
Ministerstwo turystyki działające w ramach najbardziej progresistowskiego i anty-katolickiego rządu Sancheza z wyprzedzeniem inwestuje w ten „festiwal”, pomaga finansowo w promocji i logistyce, kontroluje obłożenie hoteli i siatkę przylotów. Wiadomo, że miasta znane z przepychu obchodów, czyli Sewilla, Malaga, Madryt, Walencja ale też szereg pomniejszych jak Zamora, Toledo czy Orihuela będą wtedy w epicentrum uwagi widzów tego spektaklu, a hotele mogą z powodzeniem podnieść cenę o 40% i też będą zapełnione.
Zbliża się Triduum Paschalne, a przygotowania wskazywałyby raczej na organizację karnawału w jakimś Rio. Znajoma mniszka mówi mi, że Papież Św. Jan Paweł II miał prosić hierarchów o powstrzymanie takiej karnawalizacji obchodów Męki Pańskiej, ale nie spotkało się to ze zrozumieniem. Okazuje się, że Watykan ponawia prośby, bo jak można przeczytać w prasie: „Nuncjusz Jego Świątobliwości w Hiszpanii, prałat Bernardito Cleopas Auza, przestrzegał w tym tygodniu przed niebezpieczeństwem przekształcenia Wielkiego Tygodnia w spektakl teatralny, wykorzeniając go z duchowej i religijnej esencji”.
Hiszpania bardziej kultywuje kulturę religijną niż samą religię katolicką
— stwierdził i ubolewał, że „sprowadzanie praktyk Wielkiego Tygodnia do przejawów turystycznych oznacza bankructwo dziedzictwa duchowego i porzucenia cennych instytucji”.
Jak to się dzieje zatem, że Hiszpanie, którzy jeszcze w początkach lat 80-tych deklarowali się jako katolicy (90% społeczeństwa wobec 50% dziś) wciąż kultywują tak gremialnie obchody Semana Santa? Prawda jest niestety dość banalna: Hiszpanie lubują się w teatralnych formach, fiestach, a skłonność do „imprezowania” wypijają z mlekiem matki. Któż nie słyszał o festiwalu pomidora La Tomatina w Buñol (Walencja), w trakcie którego trwają bitwy pomidorowe, lub oblewaniu się hektolitrami wina w Haro (La Roja), ale przecież jest też Festiwal Mąki w Ibi (Alicante) lub festiwal makabrycznych procesji w As Neves (Pontevedra), gdzie nosi się w trumnach żywych ludzi, poza tym La Tamborrada w San Sebastián gdy na ulice wylega 15 000 bębniarzy…
I tak można by w nieskończoność, bo Pan Bóg dał Hiszpanom nie tylko najgorętszy cypelek na europejskim kontynencie, ale też gorącą krew i zamiłowanie do zabaw niezależnie czy trafi im się po drodze byk czy też do rąk trafi gitara i kastaniety. Naród nad wyraz miłujący głośną fiestę, a po niej zasłużoną - sjestę. Co siłą rzeczy odciska także swoje piętno na obchodach Wielkiej Nocy, które są już tylko powierzchowną pamiątką dawnej żarliwości religijnej. Ktokolwiek zjechał Hiszpanię od góry do dołu ten wie, że nie sposób nie trafić każdego dnia na jakiś odpust ze spektakularnym popisem różnych religijnych bractw lub obchody regionalnego święta z udziałem gigantycznych lalek
Wiadomo też powszechnie, że większość uczestników tych procesji traktuje udział w procesji coś jakby akces do kółka teatralnego i na co dzień nie zbliża się do Kościoła. Ba! znajomi przekonują mnie, że są tacy którzy chętnie dźwigają najcięższe platformy, ale nie zgodzą się przestąpić progu kościoła i zostać na nabożeństwie. Są jednak i tacy, którzy traktują swój udział w bractwie religijnym niezwykle poważnie, co miesiąc wpłacają na jego potrzeby nawet 60 euro, ponoszą wszelkie koszty udziału, bo tak nakazuje im żarliwa wiara i imperatyw, aby zachować tradycję a tunikę przekazać z ojca na syna lub córkę.
Niektórzy szczerze zaangażowani duszpasterze od lat alarmują, że przemysł turystyczny w tych dniach - daje owoce jedynie ekonomiczne, ale w żadnym razie duszpasterskie. „Diario de Sevilla” podaje, że ponad 80% obecnych na procesjach w Sevilli to turyści, jak zgadujemy - zainteresowani wyłącznie widowiskowością zdarzenia i chęcią zrobienia pamiątkowych zdjęć. Procesje trwają wiele godzin więc wśród oglądających trwa nastrój piknikowy, rozmowy, podjadanie i bierna obserwacja. Pozwala to niektórym snuć tezy, że taki pogański i biznesowy wymiar Semana Santa przyczynia się do jeszcze większej laicyzacji, bo kościół jest ciekawy tylko o ile atrakcyjnie się sprzeda i zachwyci nasze zmysły barwnym spektaklem. A przecież pamiętamy opis z Księgi Izajasza:
Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem
Kto zna dobrze Hiszpanię (jak niżej podpisana) tym bardziej doświadcza dysonansu wiedząc jak puste są tam kościoły na co dzień i jak masowa jest partycypacja w procesjach Semana Santa dając mylny obraz tamtejszej religijności. Hiszpania, jeśli chodzi o ustawodawstwo jest jednym z najbardziej progresistowskich krajów na świecie, gdzie słynna ustawa o dobrostanie zwierząt chroni czworonogi w sposób, o którym mogłyby pomarzyć nienarodzone dzieci poddawane liberalnej aborcji czy starsi ludzie poddawani eutanazji.
Na tym tle polska pobożność, która obywa się bez tych fajerwerków, średniowiecznych strojów, wielkich artystycznych platform i orkiestr wydaje się …smętna i pozbawiona uroku. I całe szczęście! – można powiedzieć, bo dzięki temu wciąż zachowuje w centrum uwagi to, Co najważniejsze i po prostu - zbawienne. Jeśli zmęczeni przygotowaniami do świąt parafianie potrafią odstać i wyklęczeć podczas Triduum Paschalnego parę godzin modlitwy to znak, że przyciąga ich Ktoś naprawdę ważny a nie pątnicy i przebierańcy kroczący w rytm piszczałek i bębnów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/686696-biznes-w-cieniu-obchodow-semana-santa-w-hiszpanii