Światowe media lubią przedstawiać Franciszka jako najbardziej przyjaznego homoseksualistom papieża w historii. Dlaczego? Powodów jest wiele, począwszy od słynnego „kim ja jestem, żeby osądzać?” To oczywiście nie wszystko. Jako pierwszy w dziejach biskup Rzymu przyjmował on na prywatnych audiencjach pary gejowskie i transseksualne. Mianował kardynałami biskupów otwarcie wzywających do zmiany nauczania Kościoła w sprawie homoseksualizmu, takich jak choćby piątka purpuratów amerykańskich (Cupich, Farrell, Gregory, McElroy i Tobin). Głośnego homolobbystę Jamesa Martina powołał do watykańskiej dykasterii ds. komunikacji. Nie protestował, gdy biskupi belgijscy opublikowali obrzęd błogosławienia par jednopłciowych w świątyniach (a nawet – jak ujawnił biskup Johan Bonny z Antwerpii – zaakceptował ich decyzję na wspólnym spotkaniu). W niedawnej odpowiedzi na dubia pięciu kardynałów z różnych kontynentów nie wykluczył też udzielania w przyszłości błogosławieństw związkom gejowskim i lesbijskim.
Z drugiej jednak strony nigdy otwarcie i wprost nie wypowiedział się za zmianą nauczania Kościoła w sprawie homoseksualizmu. Za jego pontyfikatu Kongregacja Nauki Wiary wydała notę jednoznacznie stwierdzającą, że niemożliwe jest błogosławienie par jednopłciowych w świątyniach. Ostatnio sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Pietro Parolin opublikował też pismo skierowane do niemieckiego Episkopatu, przypominając, że nie może być mowy o zmianie oceny moralnej stosunków homoseksualnych przez Kościół katolicki.
Nie tylko ideologia, także siła polityczna
Jak wobec tego rozumieć całą serię sprzecznych sygnałów wysyłanych z Watykanu? Ciekawą interpretację tego zjawiska zaproponował w „Nuovo Giornale Nazionale” włoski pisarz, historyk i watykanista Vito Sibilio. Otóż jego zdaniem Franciszek prowadzi podobną grę polityczną z lobby LGBTIQ, jaką Pius XII prowadził z narodowym socjalizmem, a Paweł VI z komunizmem. W obu przypadkach ówcześni papieże musieli stawiać czoła dwóm ideologiom, które wrogie były Kościołowi. Dziś z kolei mamy inne zagrożenia, a jedną z najbardziej wpływowych ideologii sprzeciwiających się chrześcijańskiej wizji świata pozostaje genderyzm.
Ktoś mógłby się żachnąć, że za wspomnianymi ideologiami totalitarnymi stały przecież potężne państwa: Trzecia Rzesza i Związek Sowiecki, które traktowały katolików żyjących w ich strefach wpływów jako swego rodzaju zakładników. Papiestwo musiało więc się z nimi jakoś układać, by ratować (jak to się wówczas mówiło) „substancję Kościoła”. Ktoś mógłby wobec tego zapytać: czy dziś ideologia gender posiada swoje państwo?
Odpowiedź jest prosta: nie tylko najpotężniejszy kraj świata, czyli USA, lecz także szereg międzynarodowych instytucji (na czele z Unią Europejską i licznymi agendami Organizacji Narodów Zjednoczonych) dąży do narzucania suwerennym państwom postulatów środowisk spod znaku sześciobarwnej tęczy. Niektóre rządy są wręcz szantażowane, że nie otrzymają pomocy finansowej lub wsparcia dyplomatycznego, jeżeli nie wprowadzą rozwiązań prawnych forsowanych przez lobby LGBTQ. Przykładem może być choćby podpisane 15 listopada br. porozumienie z Samoa, będące swoistym dyktatem narzuconym przez Unię Europejską 79 krajom Afryki, Karaibów i Pacyfiku. Adolf Hitler mógł tylko pomarzyć, by Liga Narodów promowała w ten sposób idee rasistowskie, a Józef Stalin, by ONZ propagowała tak rozwiązania komunistyczne.
Sytuację komplikuje fakt, że lobby gejowskie, zwane „lawendową mafią”, spenetrowało dzisiejszy Kościół w większym stopniu niż agentura komunistyczna w przeszłości, nie mówiąc już o znikomych niegdyś wpływach nazistowskich w świecie katolickim. Obecnie owa „nowofalowa subkultura męska” nie zadowala się już odbywanymi w sekrecie praktykami seksualnymi, lecz stara się otwarcie zmienić nauczanie moralne Kościoła dotyczące związków jednopłciowych. O tym, że istnieje takie lobby homoseksualne w Kościele, mówił na początku swego pontyfikatu sam Franciszek, a jeden z jego najbliższych współpracowników, kardynał Oscar Maradiaga z Hondurasu, potwierdzał aktywność tego środowiska w Watykanie.
Część komentatorów uważa zresztą, że lobby gejowskie wydało wojnę Benedyktowi XVI za to, iż w 2005 roku ogłosił instrukcję zabraniającą przyjmowania do seminariów oraz wyświęcania na księży nie tylko czynnych homoseksualistów, lecz także osób o takich skłonnościach, a nawet przedstawicieli tzw. kultury gejowskiej. Papież nie poprzestał tylko na słowach, lecz doprowadził również z tego powodu do usunięcia z kapłaństwa wielu księży oraz zdymisjonowania licznych biskupów. Dlatego właśnie za niektórymi atakami na Benedykta, a przede wszystkim za aferą Watileaks, stać miało tęczowe lobby.
Prymat polityki nad doktryną i moralnością
„Lobby gejowskie to potężny międzynarodowy ruch LGBTIQ, skupiający nie tylko homoseksualistów”, pisze Vito Sibilio, wyjaśniając, że chodzi o ruch, który ma duże wpływy w polityce, mediach, finansach, a także wewnątrz Kościoła i w samym Watykanie. To wielka, napędzana przez ideologię siła, z którą liczyć się muszą także papieże. Dziś próbuje ona stawiać warunki Kościołowi. Dlatego – zdaniem włoskiego autora – Franciszek rozpoczął swoistą grę z potężnym lobby, odrzucając zarówno otwartą konfrontację, jak i uległą kapitulację. Sibilio pisze:
jego słowa i gesty w odniesieniu do świata gejów są zrozumiałe jedynie w świetle argentyńskiego peronizmu, w którym się ukształtował i który jest niezwykle pragmatyczną postawą, przez którą filtruje wszystkie fakty polityczne. A ponieważ, jak powiedziałem, lobby gejowskie jest faktem politycznym, zarówno w Kościele, jak i poza nim, papież Franciszek traktuje je w ten sam sposób.
Dla Jorge Mario Bergoglio – jak zauważa włoski pisarz – kwestia homoseksualizmu nie jest kwestią doktrynalną czy moralną, lecz polityczną. Sibilio zresztą, podobnie jak wielu watykanistów, uważa, że Franciszka nie interesują w ogóle zagadnienia dogmatyczne, metafizyczne czy liturgiczne, które uważa za nieistotne i oderwane od życia. Jego żywiołem pozostaje polityka z takimi problemami, jak sprawiedliwość społeczna, imigracja, ochrona środowiska, zmiany klimatyczne itd. Absorbuje go też władza, którą sprawuje w sposób peronistyczny, czyli likwidując bądź marginalizując kolejne ogniwa pośrednie między papieżem a zwykłym ludem (spada znaczenie kurii, dykasterii, a nawet rady kardynałów), co sprawia, że coraz więcej decyzji podejmuje on sam bez filtrów instytucjonalnych i bez konsultacji z zapleczem eksperckim.
Ten rodzaj zarządzania sprawił, że Franciszek zdegradował kwestię homoseksualizmu z poziomu zasad niepodlegających negocjacjom do zasad, które stają się przedmiotem gry o bliżej nieustalonych warunkach brzegowych, i które w miarę możliwości powinny być przez papieża pomijane milczeniem lub komentowane przez niego wieloznacznymi stwierdzeniami, podatnymi na wielość interpretacji. Według Sibilio, Franciszek wciągnął w ten sposób drugą stronę w dialog przypominający kąpiel w melasie, słodką, lepką, ciągnącą się, pełną serdecznych gestów, lecz na dłuższą metę nie przynoszącą jej upragnionych efektów. Stąd ostatnio coraz częściej w środowiskach gejowskich pojawiają się głosy rozczarowania postawą Bergoglio, po którym spodziewano się dokonania znacznie bardziej radykalnych zmian w nauce Kościoła, zaś te nie nastąpiły.
Zdaniem włoskiego pisarza Franciszek przypomina dawnych konserwatystów, którzy przekonani o nieuchronnym triumfie socjalizmu stawali się reformistami nie po to, by przyspieszać tempo zmian, lecz po to, by hamować postęp. Według niego ruch gejowski jawi się czymś na kształt marksizmu seksualnego, którego przeznaczeniem jest narzucanie się światu. Dlatego peronista Bergoglio, zamiast zapobiegać konfliktom i sprzecznościom w Kościele, postanowił raczej uwolnić je, wierząc, że w przyszłości odnajdą one punkt równowagi.
Swe rozważania Vito Sibilio puentuje stwierdzeniem:
Gra między Franciszkiem a lobby gejowskim jest zatem nadal otwarta, ponieważ droga, którą obrała historia, jest odwrotna do tej, którą podążał Kościół przez dwa tysiące lat. Jednak papież, który nie świeci przejrzystością, uważa, że problemy moralne można rozwiązywać za pomocą subiektywizmu etycznego, który nie modyfikuje zasad, lecz relatywizuje odpowiedzialność.
I to jest problem, z którym pozostaniemy w Kościele nawet po zakończeniu tego pontyfikatu. Z analizą włoskiego pisarza można się oczywiście nie zgadzać i z nią polemizować. Jest ona jednak jedną z niewielu prób wyjaśnienia dzisiejszej postawy Watykanu wobec homoseksualizmu, która wywołuje tak wiele dezorientacji i niepokoju wśród katolików na całym świecie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/672804-czy-franciszek-prowadzi-podobna-grejak-pius-xii-i-pawel-vi