Wielu watykanistów i publicystów religijnych zauważa, że Kościół katolicki podąża dziś drogą Kościoła anglikańskiego. Na czym polega owa anglikanizacja katolicyzmu? Chodzi o to, że w ramach jednej wspólnoty wyznaniowej mogą istnieć różne doktryny. Nie ma więc jednego i powszechnego nauczania, lecz wiele różnych, nawet wykluczających się wzajemnie. W tym duchu wypowiedział się niedawno, komentując decyzje niemieckiej Drogi Synodalnej, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kardynał Pietro Parolin, mówiąc, że „w Kościele zawsze istniały różne, czasem sprzeczne stanowiska”.
Wspomniani komentatorzy formułują swoje tezy, obserwując pontyfikat Franciszka. Choćbyśmy nie wiem, jak zarzekali się, że adhortacja „Amoris laetitia” nie zmieniła nic w nauczaniu i praktyce duszpasterskiej Kościoła, fakty pozostają inne. Powołując się na ów dokument, wiele episkopatów i diecezji na świecie (na czele z rzymską) oficjalnie dopuściło osoby rozwiedzione i utrzymujące relacje seksualne w ponownych związkach do sakramentu Eucharystii, zaś Franciszek kilka razy poparł ich stanowisko.
Teraz podobną sytuację mamy z nauczaniem Kościoła na temat homoseksualizmu. We wrześniu zeszłego roku biskupi Flandrii (do których dołączyli później hierarchowie Walonii) opracowali liturgiczny obrzęd błogosławienia par jednopłciowych w świątyniach. Dwa miesiące później – jak ujawnił biskup Johan Bonny z Antwerpii – Franciszek podczas spotkania z episkopatem Belgii w Rzymie poparł wprowadzenie przez nich powyższego rytuału. Ten sam postulat pojawia się w dokumentach końcowych wielu Synodów lokalnych, zwłaszcza w krajach zachodnich, na czele z niemiecką Drogą Synodalną.
Ich żądania są nie do pogodzenia z odwiecznym nauczaniem Kościoła, któremu wierni pozostają katolicy np. w Europie Środkowo-Wschodniej czy w Afryce. Sposobem na pojednanie w jednej wspólnocie wyznaniowej tak różnych stanowisk jawi się model anglikański, w którym w ramach tego samego organizmu kościelnego mogą funkcjonować obok siebie rozmaite, nawet wykluczające się nawzajem doktryny. Ideałem jest, że każdy wierzy w co chce, a i tak pozostajemy jednym Kościołem.
Granica teologiczna na Odrze i Nysie
Taka sytuacja de facto ma już miejsce w świecie katolickim. W jednych krajach biskupi pochwalają antykoncepcję, w innych ją potępiają. W jednych dopuszczają do Komunii osoby żyjące w związkach niesakramentalnych, w innych nie dopuszczają. W jednych pozwalają przystępować do Eucharystii protestantom, w innych nie pozwalają. W tym sensie granica polsko-niemiecka na Odrze i Nysie Łużyckiej jest granicą teologiczną – to, co po jednej stronie rzeki jest uznawane przez Kościół za pozostawanie w grzechu ciężkim, po drugiej stronie biskupi uznają za przebywanie w łasce uświęcającej.
Nawet postulat błogosławienia par homoseksualnych w świątyniach katolickich nie jest pieśnią przyszłości. Przewodniczący niemieckiego Episkopatu biskup Georg Bätzing stwierdził, iż jest to praktyka obecna w tamtejszych kościołach i nadal będzie ona kontynuowana bez względu na okoliczności. Chodzi jednak o to, by została ona oficjalnie usankcjonowana na poziomie Stolicy Apostolskiej – i temu ma służyć m.in. obecny Synod o Synodalności, którego finał odbędzie się w październiku w Rzymie.
Tak więc pełzająca anglikanizacja katolicyzmu de facto od dawna już postępuje. Celem zwolenników tego modelu, głoszących potrzebę decentralizacji, demokratyzacji, synodalności czy kolegialności, jest uznanie go za obowiązujący w Kościele. Dzięki temu można będzie, jak argumentują, osiągnąć „jedność w różnorodności”.
Tak naprawdę będzie to jednak fałszywa jedność. Kościół katolicki od początku swego istnienia cechował się bowiem jednością i powszechnością doktryny zbawczej. Kto w sprawach wiary i moralności głosił odmienne nauki, ten nieuchronnie popadał w herezję.
To, co obserwujemy obecnie, to de facto istnienie dwóch Kościołów, dwóch doktryn, dwóch systemów moralnych, które próbują zmieścić się w ramach jednego organizmu. Większość biskupów katolickich jak ognia boi się schizmy, więc lukrują rzeczywistość, mówiąc o trwaniu w jedności, podczas gdy tak naprawdę tej jedności w podstawowych sprawach (dotyczących np. sakramentów, grzechu, zbawienia etc.) już dawno nie ma. Część hierarchów widzi, co się dzieje, ale nie zabiera publicznie głosu, mając nadzieję, że sytuacja się może odmieni. Tylko niektórzy, tacy jak kardynałowie Gerhard Müller czy Raymond Burke, mówią wprost o herezji, która zaczyna wypychać z Kościoła prawdziwą wiarę.
Rozłam we Wspólnocie Anglikańskiej
Ostatnie wydarzenia w świecie anglikańskim pokazują jednak, że nadzieje na trwałość tego modelu mogą okazać się płonne. Obecnie Wspólnota Anglikańska obejmuje 45 Kościołów, które wywodzą się z Kościoła Anglii powstałego po decyzji Henryka VIII, by odłączyć się od Rzymu. Najwyższym dostojnikiem Wspólnoty Anglikańskiej pozostaje prymas Kościoła Anglii, arcybiskup Canterbury, z którym pozostali hierarchowie pozostają w łączności.
Niedawno Kościół Anglii, któremu przewodniczy arcybiskup Justin Welby, zatwierdził błogosławienie par jednopłciowych w świątyniach. Zostało to przyjęte entuzjastycznie przez Kościoły (nazwijmy je umownie) północnoatlantyckie, m.in. szkocki czy amerykański, zwane też episkopalnymi. Od dawna wywierały one presję na arcybiskupa Canterbury, by podjął taką decyzję.
Z drugiej strony krok ten wywołał wzburzenie Kościołów z półkuli południowej, a zwłaszcza z tych krajów afrykańskich, które niegdyś były koloniami brytyjskimi, i w których mieszka dziś niemal 75 proc. wszystkich członków Wspólnoty Anglikańskiej. Skupiają się one w tzw. Ruchu Globalnego Południa, któremu przewodniczy arcybiskup Sudanu i Sudanu Południowego Justin Badi Arama. Ten ostatni wypowiedział otwarcie posłuszeństwo arcybiskupowi Canterbury Welby’emu, zarzucając mu, iż zdradził Kościół, w związku z czym nie może być dłużej uznawany za zwierzchnika Wspólnoty Anglikańskiej. Za Aramą poszli gremialnie inni hierarchowie z Czarnego Lądu, nie godzący się ze stanowiskiem Kościoła Anglii.
Decyzja o błogosławieniu par homoseksualnych spowodowała więc rozłam wewnątrz Kościoła anglikańskiego, który wydawał się zdolny do przyjęcia i tolerowania każdej herezji. Propagowanie tęczowego chrześcijaństwa okazało się jednak czymś nie do zaakceptowania nawet dla anglikanów. Doszło więc do faktycznej schizmy, przy czym to hierarchowie z Afryki twierdzą, że to oni reprezentują prawdziwy anglikanizm, podczas gdy Kościół Anglii to zdrajcy i renegaci.
Ostatnie wydarzenia we Wspólnocie Anglikańskiej tworzą więc ciekawy kontekst wokół zbliżającego się finału Synodu o Synodalności, gdzie szykuje się podobna rozgrywka. Z jednej strony część episkopatów katolickich Europy Zachodniej dąży do oficjalnego uznania błogosławieństw par jednopłciowych, z drugiej sprzeciwiają się temu otwarcie głównie hierarchowie z Czarnego Lądu. Niedawno ks. Vitalis Anaehobi, sekretarz generalny regionalnej konferencji biskupów Afryki Zachodniej (obejmującej Nigerię, Burkina Faso, Gwineę, Benin, Mali, Togo, Ghanę, Senegal, Mauritius, Republikę Zielonego Przylądka, Gwineę Bissau, Gambię i Sierra Leone), przedstawiając wyniki lokalnych synodów tamtego regionu, powiedział: „Wolimy Kościół, który jest domem z regułami i zasadami, niż namiotem, do którego każdy może wejść”. Była to ewidentna polemika z organizatorami październikowego, globalnego etapu Synodu w Watykanie, którzy jako motto tego wydarzenia wybrali cytat z Księgi Izajasza: „Poszerz przestrzeń swego namiotu”. To wyraźny sygnał, że katolicka Afryka mówi zdecydowane „nie” ideologii wszechobejmującej eklezjalnej inkluzywności.
W październiku przekonamy się, czy biskupi katoliccy sprzeciwiający się błogosławieństwu par jednopłciowych będą mieli tyle samo odwagi, ile biskupi anglikańscy z Afryki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/639972-anglikanizacja-kosciola-katolickiego