Po sześciu wiekach powracają do nas te same teologiczne kontrowersje, które sześćset lat temu rozpalały umysły europejskich elit. Chodzi o spór między dwoma koncepcjami: świętej wojny i wojny sprawiedliwej, którego apogeum przypadło na obrady soboru w Konstancji w latach 1414-1418.
Pierwsze z wymienionych wyżej stanowisk reprezentowała wówczas delegacja Zakonu Krzyżackiego, którą wspierał niemal cały kwiat rycerstwa zachodniego. Opowiadała się ona za nawracaniem pogan ogniem i mieczem. Drugą opcję reprezentowała delegacja polska, która twierdziła, iż nie można szerzyć wiary siłą. Wypracowała ona koncepcję wojny sprawiedliwej, do której zaliczała się zwłaszcza wojna obronna. W tej optyce chrześcijańscy rycerze z czarnymi krzyżami na białych płaszczach, atakując pogańską Litwę, okazywali się agresorami wywołującymi niesprawiedliwy konflikt, zaś obrońcy mieli prawo stawiać im opór, ponieważ występowali w godziwej sprawie.
Święta wojna czy wojna sprawiedliwa?
Dziś do koncepcji wojny sprawiedliwej odwołują się na Ukrainie duchowni kilku Kościołów: autokefalicznego prawosławnego, grekokatolickiego i rzymskokatolickiego. Uważają oni, że z chrześcijańskiego punktu widzenia Ukraińcy mają nie tylko prawo, ale i obowiązek obrony własnej ojczyzny przed brutalną napaścią.
Drugą stronę reprezentują zwolennicy świętej wojny, związani głównie z rosyjskim prawosławiem, a zwłaszcza z patriarchatem moskiewskim. Ich stanowisko nie zostało tak precyzyjnie skonceptualizowane jak reguła wojny sprawiedliwej, ale da się je wyraźnie wyczytać z wielu wystąpień wyższego duchowieństwa rosyjskiego. Na przykład z kazań patriarchy Cyryla, który usprawiedliwia atak na Ukrainę względami metafizycznymi. Albo z przemów arcybiskupa syktywkarskiego Pitrima, postulującego, by każdy żołnierz rosyjski, który zginie na Ukrainie, został ogłoszony świętym jako męczennik.
Spór na soborze w Konstancji zakończył się zwycięstwem Polski, ponieważ papiestwo, a za nim cały Kościół katolicki przyjęły zasadę wojnę sprawiedliwej. Różnica między czasami tamtymi a współczesnymi polega na tym, że dzisiaj w obliczu konfliktu na Ukrainie Rzym uchyla się od osądu w tej sprawie.
„Wszyscy jesteśmy winni!”
Franciszek potępia przemoc, współczuje ofiarom i nawołuje do pokoju, ale nie mówi, kto jest ofiarą, a kto agresorem. Nie wskazuje nawet kryteriów, na podstawie których można byłoby dokonać takiego rozróżnienia. W swych apelach, aby odłożono broń i szukano porozumienia, traktuje obie strony symetrycznie. Wielu wiernych na Ukrainie jest rozgoryczonych jego postawą, która sprowadza obie strony konfliktu do tego samego poziomu odpowiedzialności.
W sumie postawa Franciszka nie powinna dziwić, jeżeli zna się jego poglądy. W swej ostatniej encyklice „Fratelli tutti” napisał on wprost, że „bardzo trudno jest dziś utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wiekach, by mówić o możliwości «wojny sprawiedliwej«”. Co prawda Katechizm Kościoła Katolickiego twierdzi coś przeciwnego, dopuszczając możliwość zastosowania takiej kategorii do współczesnych konfliktów zbrojnych, jednak Franciszek upiera się przy swoim zdaniu.
Przyjęcie jego stanowiska sprawiłoby jednak, że Ukraińcy nie mogliby mówić, iż toczą wojnę sprawiedliwą, broniąc swej ojczyzny przed agresorem. Prowadzona przez nich obrona byłaby czynem moralnie złym – tak samo jak złem jest masakrowanie bezbronnej ludności cywilnej. To jednak oznacza de facto moralne zrównanie sprawców z ofiarami. Szokujące? To prawda, ale do tego sprowadzał się przecież szeroko komentowany tweet Franciszka po ujawnieniu ludobójstwa w Buczy: „Wszyscy jesteśmy winni!”. Wszyscy? Matki zabitych dzieci też? Na równi z tymi, którzy strzelali skrępowanym więźniom w potylicę?
Intelektualna i moralna bezradność
Odrzucenie przez Franciszka koncepcji wojny sprawiedliwej czyni go intelektualnie i moralnie bezradnym wobec bestialstwa, które domaga się osądu. Elementarne poczucie sprawiedliwości wielu katolików rozjeżdża się w tym momencie dramatycznie z poglądami ich arcypasterza, który zawiesza moralne wartościowanie w sytuacji, gdy jest ono szczególnie potrzebne.
Wiele słyszeliśmy w ostatnich latach o „rewolucji Franciszka” i jego „nowym paradygmacie”. Stosunek do wojny na Ukrainie nie jest żadnym odstępstwem od linii programowej tego pontyfikatu. Jest logiczną konsekwencją jego założeń.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/593782-dlaczego-franciszek-pisze-ze-wszyscy-bylismy-winni