Najnowszy numer miesięcznika „Wpis” przynosi poruszający artykuł ks. prof. Waldemara Chrostowskiego. Ten wybitny biblista i teolog jest również uważnym obserwatorem i komentatorem otaczającej nas dziś rzeczywistości, o której formułuje bardzo celne uwagi. Oto obszerne fragmenty artykułu:
Zrobiono bardzo dużo, by przybliżyć osobę i dzieło Prymasa Tysiąclecia, aczkolwiek trzeba szczerze powiedzieć, że nie we wszystkich polskich diecezjach działo się to z równą intensywnością. Niemała część biskupów, którzy nadają kierunek temu, co dzieje się w ich diecezji, nie miała osobistych doświadczeń z Księdzem Prymasem. Część z nich polegała na tym, co o nim mówiono i pisano, a to za mało, żeby wyzwolić osobisty entuzjazm oraz zapalić nim kapłanów i wiernych. Nie zabrakło środowisk, które ulegały głosom nieprzyjaznym wobec kard. Wyszyńskiego, których i za jego życia nie brakowało. Już wtedy rozpowszechniano – nie tylko poza Kościołem, lecz i w Kościele – plotki i oszczerstwa, które miały go pozbawić olbrzymiego autorytetu, jakim cieszył się w Polsce i na świecie.
Apogeum ówczesnych sprzeciwów przypadło na czas Soboru Watykańskiego II (1962-1965) i okres bezpośrednio posoborowy. Ksiądz Prymas boleśnie je przeżywał, postrzegając jako niesprawiedliwe i bezsensowne; niestety nieraz trafiały na podatny grunt u tych, którzy bardziej niż na argumentach polegają na stereotypach i osobistych animozjach. (…) Istotne znaczenie w spojrzeniu na jego osobę i dzieło ma płaszczyzna polityczna. Po ponad 30 latach, które upłynęły od transformacji społeczno-politycznej w 1989 roku, tym mocniej nasuwa się pytanie o ojców polskiej wolności i niepodległości. Ścierają się dwa odmienne spojrzenia. Jedno dominuje w propagandzie liberalnych mediów i wielu podręcznikach historii: ojcowie polskiej wolności to Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, Bronisław Geremek, Adam Michnik i środowisko, z którego oni się wywodzą i je reprezentują. Na jego przedłużeniu znajduje się tzw. Kościół otwarty, jednoznacznie kojarzony z krakowskim „Tygodnikiem Powszechnym” i „Znakiem” oraz warszawską „Więzią”. Tej grupie katolików zawsze było nie po drodze z kard. Wyszyńskim i gdyby od nich zależało, nigdy do jego beatyfikacji by nie doszło.
Na drugim biegunie uznania za ojców polskiej wolności sytuuje się kard. Stefan Wyszyński i Jan Paweł II. Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie pontyfikat papieża-Polaka żadne tak gruntowne przemiany społeczno-polityczne, nie tylko w Polsce, lecz w całej Europie Środkowej, nie byłyby w ogóle możliwe. Wtedy, gdy ten pontyfikat trwał, do Watykanu udawały się procesje rozmaitych dysydentów i opozycjonistów, którzy na rozmaite sposoby szukali wsparcia papieża i wykorzystywali, a nie rzadko nadużywali, jego autorytet. Wymowną ilustrację stanowi atmosfera wokół czwartej pielgrzymki Ojca Świętego do Ojczyzny w 1991 r. Zanim przybył, sugerowano żeby poruszył kwestie specyficznie polityczne, zalecając demokrację, społeczeństwo obywatelskie, prawa mniejszości itp. Gdy tak się nie stało, bo przedmiotem papieskiego nauczania stał się Dekalog, pojawiła się i wzmogła kontestacja.
Trzy lata później, w rozmowie z Vittorio Messorim, Jan Paweł II wyznał: „Kiedy podczas ostatnich odwiedzin w Polsce wybrałem jako temat homilii Dekalog oraz przykazanie miłości, wszyscy polscy zwolennicy «programu oświeceniowego» poczytali mi to za złe. Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności persona non grata” („Przekroczyć próg nadziei”). Po śmierci Jana Pawła II te środowiska szybko o nim zapomniały, a kilka lat później, deklarując „nie płakałem/nie płakałam po papieżu”, dawano wyraz mniej czy bardziej otwartemu sprzeciwowi wobec jego osoby i nauczania. Dotkliwość tej umysłowej i moralnej wolty odczuł boleśnie kard. Stanisław Dziwisz. (…)
Korzeniem niezwykłego pontyfikatu była wieloletnia ofiarna i odważna posługa Prymasa, który otrzymał zaszczytny tytuł Prymasa Tysiąclecia. Na długo przed tym pontyfikatem polscy zwolennicy „programu oświeceniowego”, których wtedy nie brakowało, na różne sposoby kontestowali osobę i dzieło kard. Wyszyńskiego. Z perspektywy historycznej to właśnie on jest prawdziwym ojcem naszej suwerenności i wolności. Bez niego i jego niezłomnej postawy „nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem”, zupełnie inaczej potoczyłaby się powojenna historia i wiele z tego, co wyraźnie odróżniało Polskę od reszty państw „demokracji ludowej”, nigdy by nie zaistniało ani nie mogło przetrwać. Tak dochodzimy do pytania, które swego czasu dobitnie postawił premier Jan Olszewski: „Czyja będzie Polska?”. Jeżeli dopuścimy do zafałszowania, wypłowienia i zamazania pamięci o kard. Wyszyńskim wtedy ofiarą tego niecnego damnatio memoriam, „zabijania pamięci”, stanie się też Jan Paweł II – i odwrotnie. Na piedestał narodowej pamięci, a tym samym narodowej tożsamości, zostaną wyniesieni ludzie, którzy wjechali do historii na plecach tych dwóch olbrzymów, po czym z różnych pobudek często wypierali się związków z nimi, symulując swoją wielkość i wyolbrzymiając swoje zasługi. Namacalnie widać bezwzględne zabiegi o zawłaszczenie Polski i jej włączenie w radykalnie antychrześcijańską przebudowę świata, której rozmiary i skutki są podobne do rewolucji październikowej. Na razie w Polsce ta kulturowa rewolucja obywa się bez przelewania krwi, a jej antykatolicki potencjał znajduje wyraz w szyderstwach, naigrawaniu się i kpinach z Ewangelii i Kościoła. Ale wydarzenia z jesieni 2020 r., gdy dewastowano kościoły i kaplice, niszczono symbole religijne, bluźniono kapłanom, bezkarnie promowano bezwstyd i wulgaryzmy, pokazują, że groźba fizycznych ataków i prześladowań wyznawców Chrystusa jest realna. Ci ideolodzy oraz ich mocodawcy i wykonawcy wręcz nienawidzą kardynała Wyszyńskiego, a jak pokazują te brutalne ataki, także Jana Pawła II.
Na razie jeszcze się hamują, badając czy i jak daleko mogą się posunąć. Ich wpływy przenikają na obrzeża Kościoła, wywołując szkodliwy zamęt. Dobrze wiadomo, że łatwiej dojść do prawdy od fałszu niż od zamętu, bo ten skutkuje obojętnością i milczącą zgodą na najbardziej ohydne wypaczenia i wynaturzenia. W kontekście coraz silniejszych nacisków dyktatury gender konieczna jest wszechstronna i wielokierunkowa repolonizacja Polski. Wyrywanie naszego życia społecznego, kulturalnego, gospodarczego i medialnego spod wpływów zagranicznych hegemonów i wysługujących się im krajowych „inżynierów dusz” będzie trudniejsze, a z czasem całkiem skazane na porażkę, jeżeli wpierw nie zatrzymamy procesu wynaradawiania naszej Ojczyzny. Droga do naprawy prowadzi przez dowartościowanie i pielęgnowanie korzeni, z których wyrośliśmy oraz skuteczny sprzeciw wobec kruszenia skały, z której zostaliśmy wyciosani.
Żywa pamięć o ludziach, którym naprawdę zawdzięczamy naszą wolność (niestety coraz bardziej ograniczaną!), stanowi warunek niezbędnego upodmiotowienia polskiej kultury, polityki i ekonomii. Spojrzenie na to, co ma miejsce w Polsce po 1989 r., przez pryzmat nauczania kard. Wyszyńskiego (i Jana Pawła II) ukazuje rzeczywiste rozmiary nadużyć, zaniedbań, błędów, zepsucia i korupcji, jakie zostały bezkarnie popełnione. To wszystko ma ogromny wpływ na rosnącą polaryzację społeczeństwa, która skutkuje wykopywaniem przepaści, jakie jątrzą i ludzi dzielą. Ogromnych fortun dorobiły się osoby i kręgi, które egoistycznie wykorzystały kulawe prawodawstwo i każdą nadarzającą się okazję do złodziejstwa i przekrętów.
Mimo to nasza Ojczyzna poczyniła wielkie postępy, lecz nie tyle dzięki kolejnym władzom, ile nierzadko wbrew nim, ale za to dzięki pracowitości, inicjatywie i przedsiębiorczości Polaków. Nie sposób też nie zauważyć, że złudny i odgórnie narzucany internacjonalizm, widoczny choćby w różnego rodzaju zagranicznych „misjach” wojskowych i ryzykownych sojuszach, zamiast obiecywanych korzyści przyniósł żniwo niepotrzebnej śmierci, kalectwa, olbrzymich wydatków, pogrzebanych złudzeń, utraty dawnych przyjaciół i narastającego osamotnienia Polski na arenie międzynarodowej. Takiego rozwoju wydarzeń można było uniknąć, gdyby politycy różnych opcji, którzy przez ponad 30 lat sprawują władzę, przemyśleli i wzięli sobie do serca słowa kard. Wyszyńskiego wypowiedziane w Wigilię 1976 roku:
Nie oglądajmy się na wszystkie strony. Nie chciejmy żywić całego świata, nie chciejmy ratować wszystkich. Chciejmy patrzeć w ziemię ojczystą, na której wspierając się, patrzymy ku niebu. Chciejmy pomagać naszym braciom, żywić polskie dzieci, służyć im i tutaj przede wszystkim wypełniać swoje zadanie – aby nie ulec pokusie «zbawiania świata» kosztem własnej Ojczyzny. […] Nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej Ojczyzny. (…)
W perspektywie religijnej i kościelnej pożyteczne jest najpierw przypomnienie słów papieża Pawła VI wypowiedzianych w 1972 roku, w uroczystość św. Piotra i Pawła: „Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wdarł się do Kościoła Bożego swąd Szatana. Jest nim zwątpienie, niepewność, zakwestionowanie, niepokój, niezadowolenie, roztrząsanie. Brak zaufania do Kościoła. Natomiast darzy się zaufaniem pierwszego lepszego świeckiego «proroka» wypowiadającego się za pomocą prasy lub przemawiającego w jakimkolwiek ruchu społecznym i żąda się od niego formułek dla prawdziwego życia! Nie myśli się przy tym, że my te formuły już posiadamy!”.
Po prawie pół wieku ta odważna diagnoza jest bardziej aktualna niż wtedy, gdy została po raz pierwszy postawiona. Różnica polega na tym, że do prasy doszła telewizja, a przede wszystkim internet i media określane jako społecznościowe, co jeszcze bardziej wzmogło obecność i oddziaływanie swądu Szatana w Kościele. Kryzys wynika z dostosowywania się do świata kosztem prawdy zawartej w Ewangelii i wielowiekowej Tradycji. Miejsce odwiecznej Tradycji zajmują pospiesznie tworzone nowinki, wspierane specjalnie zaprogramowanymi słupkami popularności, na czym mają się opierać nowe tradycje, mające niewiele wspólnego z prawdziwą tożsamością Kościoła. Kardynał Wyszyński doskonale czuł to, co wyraził Paweł VI. Ale nie tylko czuł, lecz i konsekwentnie działał, by się temu skutecznie przeciwstawiać. Na długo przed słynnym rozróżnieniem, które poczynił Benedykt XVI, Ksiądz Prymas podkreślał, że „sobór środków przekazu (mediów)” nie ma nic wspólnego z „soborem ojców”. Ostrożnie i z wielkim wyczuciem wprowadzał w życie reformy soborowe, szczególnie nowatorskie w dziedzinie liturgii, co zwolennicy „programu oświeceniowego” mieli mu za złe, zarzucając wstecznictwo i konserwatyzm. Słyszał te głosy, ale ich nie słuchał ani się im nie poddawał. Stał niezłomnie i niestrudzenie na straży wiary, więcej ceniąc pobożność ludzi prostych niż pseudouczone formułki i naciski różnej maści reformatorów Kościoła. (…) W orędziu do Polaków skierowanym 23 października 1978 r. w watykańskiej Auli Pawła VI, Jan Paweł II powiedział: „I oto rzecz znamienna, po ludzku trudna do wytłumaczenia.
Właśnie w tych ostatnich dziesięcioleciach Kościół w Polsce nabrał szczególnego znaczenia w wymiarach Kościoła Powszechnego i w wymiarach chrześcijaństwa. Stał się również przedmiotem wielkiego zainteresowania z uwagi na szczególny układ stosunków, który dla poszukiwań, jakie współczesna ludzkość, różne narody i państwa podejmują w dziedzinie społecznej, ekonomicznej, cywilizacyjnej, ma doniosłe znaczenie. Kościół w Polsce nabrał nowego wyrazu, stał się Kościołem szczególnego świadectwa, na który zwrócone są oczy całego świata. W tym Kościele żyje i wypowiada się nasz Naród, współczesne pokolenie Polaków”. Gdy w sierpniu 1978 r. udałem się, przez Holandię, Belgie i Francje, na studia do Rzymu, wszędzie na słowa „Pologne”, „Polonia” reakcja była taka sama: „Wyszynski, Wyszynski”. Wybór Jana Pawła II spowodował, że kardynałowi Wyszyńskiemu przypadła rola podobna do św. Jana Chrzciciela.
Patrząc z pewnej perspektywy czasowej, w życiu i działalności kard. Wyszyńskiego znajduje potwierdzenie niezwykle trafne wskazanie św. Tomasza z Akwinu: „Lepiej jest iść słuszną drogą potykając się, niż wielkimi krokami błądzić po bezdrożach. Kto kuleje na słusznej drodze, idzie wprawdzie powoli, ale zbliża się do celu. Ktokolwiek zaś błądzi na bezdrożach, im szybciej podąża, tym bardziej oddala się od celu”. Najnowsza historia Kościoła w Europie i na świecie dramatycznie to potwierdza.
Stale malejąca liczba katolików (Europa jest tu szczególnie drastycznym przykładem), opustoszałe kościoły, zamykane klasztory i seminaria duchowne, malejąca liczba powołań kapłańskich i zakonnych – to najbardziej widoczne, ale nie jedyne objawy głębokiego kryzysu przeżywanego przez Kościół. Wielu katolikom, nawet kapłanom i być może biskupom, brakuje pewności, że droga, którą wybraliśmy idąc za Jezusem Chrystusem, jest właściwa. Bardziej niż kiedykolwiek potrzeba więc w Polsce zaufanego i silnego autorytetu – takiego, jakim był kard. Wyszyński. W jego postawie i zachowaniu wybrzmiewała prawda Ewangelii, co innym dodawało otuchy i siły.
Źródło jego duchowej mocy można rozpoznać w jednym ze wspomnień z dzieciństwa: „Kiedyś, jako mały chłopiec, wędrowałem ciemną nocą ze swoim ojcem od stacji kolejowej do wioski rodzinnej mojego dziadka. Lękałem się bardzo, a ojciec pytał: «Czegóż ty się boisz?». Bałem się, że ojciec w lesie zagubi drogę, ale on ją dobrze znał. Zatrzymaliśmy się przy krzyżu, który stał przy drodze i odpoczywaliśmy… Czułem się bezpieczny”. Przeżycia dziecka wycisnęły trwałe znamię na całym jego życiu. Bezpieczny przy Krzyżu uczynił wiele, żeby swąd Szatana nie poczynił spustoszeń we wnętrzach i sumieniach wiernych powierzonych jego pasterskiej pieczy.
W kontekście beatyfikacji kard. Wyszyńskiego, jak swoiste tsunami przetoczyła się przez Polskę fala bardzo surowych wyroków, które dotknęły kilkunastu biskupów (a to podobno nie koniec). Żaden europejski kraj nie przeżył czegoś podobnego! Ukarani biskupi posłusznie podporządkowali się wydanym dekretom, z których żaden nie został podpisany imieniem i nazwiskiem tego, czy tych, którzy go wydali. Jeden z moich sąsiadów, historyk wywodzący się z rodziny ateistycznej, kąśliwie zauważył, że nawet dekret skazujący na śmierć polskich oficerów w Katyniu został imiennie podpisany przez tych, którzy decydowali o ich losach. Przyznam, że nie mam dobrej odpowiedzi na jego kąśliwość.
Nałożone kary obejmują zakazy pochówków w swojej (do niedawna) katedrze, dozgonną (?) banicję z terenu własnej diecezji, zakaz uczestnictwa w publicznych zgromadzeniach kościelnych i państwowych (!), wpłaty na rzecz Fundacji św. Józefa i inne. Wszelkie wątpliwości podnoszone wobec bezprecedensowo drastycznych kar są gwałtownie zagłuszane powoływaniem się na cierpienia ofiar i przeżywaną przez nie traumę oraz potrzebę „oczyszczania” Kościoła. Dla każdego jest oczywiste, że tych cierpień nie wolno lekceważyć i w miarę możliwości trzeba je naprawiać, ale nie wolno sprowadzać urzędu biskupa do roli bezwzględnego prokuratora, a tym bardziej sapera na polu minowym. Relacje między biskupem a kapłanami mają swoją specyfikę, którą trzeba znać i uszanować. Nie wolno też, używając obrazów z dziedziny medycyny, mylić zdrowego i potrzebnego „oczyszczania” Kościoła z nieprzyjaznym mu i szkodliwym „przeczyszczaniem” go.
Trzeba postawić pytanie, czy gdyby żył Prymas Tysiąclecia, sytuacja narzucania takich kar byłaby możliwa. On zawsze stawał w obronie wszystkich kapłanów i wiernych – nie dlatego, że był lekkomyślnie pobłażliwy albo nieczuły na krzywdy, lecz dlatego, że w każdym, powtarzam: w każdym, człowieku widział iskierkę dobra i ufał, że może on zacząć od nowa. W jego brewiarzu znajdowała się pożółkła kartka z imionami i nazwiskami kapłanów archidiecezji warszawskiej i gnieźnieńskiej, którzy porzucili kapłaństwo – a on się za nich stale modlił! Nie ma sprawiedliwości bez miłosierdzia, a nie ma miłosierdzia bez przebaczenia. Skoro swoje miejsce w dziele doświadczania czułości, miłosierdzia i przebaczenia mają ci, którzy pozostają na obrzeżach Kościoła, albo zupełnie poza nim, dlaczego ta sama pedagogia nie dotyczy biskupów, następców Apostołów? Współczesny cywilizowany świat nie zna tak surowych kar, jak banicja ze swojej miejscowości i środowiska. Nie potrafię sobie wyobrazić, co przeżywałby Ksiądz Prymas, gdyby doczekał takich rozstrzygnięć.
Wskazując na największe zwycięstwa XX wieku, które przyszły za sprawą Prymasa Tysiąclecia, Jan Nowak Jeziorański, którego nie sposób posądzać o klerykalizm, wyliczył trzy: jedyną bronią – krzyż; jedyną siłą – wiara; jedynym wojskiem – wierny polski lud. Wzgląd na to sprzyjał pokonywaniu wszystkiego, co trudne, i nie ma lepszej recepty na przyszłość niż wierność tej drodze. (…)
Beatyfikacja zakończyła ważny etap dowartościowania dziedzictwa Prymasa Tysiąclecia, a zarazem otworzyła nowy. Z jednej strony nie wolno pozwolić na „spoczęcie na laurach” oraz archiwizację jego osoby i nauczania. Nie jest on tylko statyczną postacią z beatyfikacyjnego portretu i obrazka, lecz błogosławionym, który po drugiej stronie życia pozostaje z nami i nam pomaga. Świadomość tego faktu ma ogromne znaczenie dla ustrzeżenia wiary w ostateczne przeznaczenie człowieka i życie wieczne. Nie wolno też dopuścić do banalizacji, której przejawy w odniesieniu do Jana Pawła II dawały o sobie znać np. w nazbyt częstym nawiązywaniu do papieskich kremówek i przytaczania różnych anegdotek. Nawet gdy są ciekawe, nie mogą przesłaniać tego, co istotne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/579990-ks-prof-chrostowski-prymas-wyszynski-ojcem-wolnosci