Kiedy niedawno opublikowałam książkę o kardynale Józefie Glempie, w której pozytywnie oceniam słuszność linii przyjętej przez Prymasa w stanie wojennym, usłyszałam zarzuty, że „nie udowodniłam, iż Glemp był wtedy naiwny”. Tymczasem, gdyby nie mądra postawa Kościoła i Prymasa Józefa Glempa, losy narodu polskiego w stanie wojennym z pewnością potoczyłyby się inaczej.
Czterdzieści lat temu, 13 grudnia 1981 roku o godzinie siedemnastej, Prymas Glemp mówił w Warszawie: „Sprzeciwianie się postanowieniom władzy w stanie wojennym może wywołać gwałtowne wymuszenie posłuszeństwa, aż do rozlewu krwi włącznie, ponieważ władza dysponuje siłą zbrojną. Będę wzywał o rozsądek, nawet za cenę narażenia się na zniewagi, i będę prosił, nawet gdybym miał boso iść i na kolanach błagać: nie podejmujcie walk Polak przeciw Polakowi”. Te słowa wywołały wtedy rozczarowanie. Spodziewano się, że Kościół wezwie do buntu, że Prymas poprowadzi na barykady, zagrzeje do walki z reżimem gen. Jaruzelskiego. Kard. Glemp zdawał sobie z tego sprawę. „Widziałem, jak ludzie płakali w kościele po moim przemówieniu. Nie mogłem jednak dać przyzwolenia, by Polak zabijał Polaka. Naprawdę nie mogłem. Czułem się odpowiedzialny za ludzi”- wspominał po latach. Gdy zaś zapytałam Księdza Prymasa pod koniec jego życia, czy postąpiłby tak samo, gdyby drugi raz miał podejmować decyzję, odpowiedział, że tak.
Mało kto wie o tym, że kilka godzin wcześniej Glemp spotkał się z członkami Prymasowskiej Rady Społecznej (m.in. prof. Stanisław Stomma, ks. Bronisław Dembowski, Andrzej Micewski, prof. Krzysztof Skubiszewski, Jerzy Turowicz) oraz z przedstawicielami „Solidarności”, którzy wyszli z inicjatywą, by jeszcze tego samego dnia, 13 grudnia wieczorem, wygłosił orędzie do narodu i zaapelował o spokój i zapobieżenie rozlewowi krwi. Przygotowano mu nawet gotowe tezy do kazania, ale ostatecznie – w tym właśnie duchu - napisał je sam.
Trzeba pamiętać, że Prymas Glemp miał już wtedy pełniejszy ogląd sytuacji. Wiedział więcej, niż przeciętny obywatel. Już cztery miesiące wcześniej, w sierpniu 1981 roku usłyszał od Stanisława Kani, I sekretarza PZPR, że może się polać w Polsce krew. Doświadczał też, że nie przynosiły rezultatów próby mediacji nad prowadzeniem dialogu władzy ze społeczeństwem, np. na „spotkaniu trzech” 4 listopada 1981, czyli w gronie: Glemp, Jaruzelski, Wałęsa (później Ciosek przyznał, że było to tylko posunięcie taktyczne ze strony władz, gra z Kościołem i „Solidarnością”, decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była już de facto podjęta). Też gen. Jaruzelski szantażował Prymasa, że jeżeli krew się poleje, to odpowiadać będzie za to Kościół, jeśli zagrzeje ludzi do walki.
Glemp dobrze wiedział, że to nie są czcze słowa, że naprawdę może się polać morze krwi, stąd tak usilnie apelował o niedopuszczenie do bratobójczej walki. Tym bardziej, że miał świadomość, jak ważny jest w Polsce głos Kościoła i jak jego słowa mogą zaważyć na biegu zdarzeń. Pamiętał też „politykę” swego poprzednika w tym względzie, prymas Wyszyński bardzo przecież dbał o to, by zachować jedność w Polsce i „ocalić biologiczną tkankę narodu, gdyż wiele polskiej krwi wylało się już podczas drugiej wojny światowej” (stąd wygłosił słynne, ugodowe kazanie 26 sierpnia 1980 roku). Taka była zresztą strategia całego Kościoła, zbudowana na wartościach czysto chrześcijańskich. Trzeba też wspomnieć, że Glempa wspierali prawie wszyscy biskupi, w tym kardynał Franciszek Macharski, i co szczególnie ważne, Jan Paweł II. Jeszcze 13 grudnia podczas modlitwy Anioł Pański Papież wołał, że „nie wolno przelewać polskiej krwi”, a później to samo powtórzył na audiencji generalnej 16 grudnia, po czym wysłał list do gen. Jaruzelskiego. Prymas znał jego treść (pocztą dyplomatyczną otrzymał kopię), i to też stanowiło dla niego jasny wyznacznik (podobnie jak fakt, że Papież przekazywał podziękowania dla Prymasa i mówił, że utożsamia się z jego linią).
Realistyczne myślenie prymasa Glempa
Łatwo mówić o tym wszystkim dzisiaj, łatwo formułować zarzuty wobec Kościoła i kard. Glempa. Ale wtedy, w oku cyklonu, sytuacja była zupełnie inna. Jedno słowo Prymasa Polski mogło sprawić, że zginęłyby tysiące ludzi. Tymczasem myślenie Glempa było po prostu mocno realistyczne, rozważne i – co bardzo istotne - dalekowzroczne. Dlatego nie mogło być tam miejsca na doraźne emocje, na romantyczne podejście, zwyciężyła pozytywistyczna pragmatyka, która pozwoliła Kościołowi wypracować strategię ocalenia narodu i pokoju na przyszłość. To dzięki Kościołowi zatem, a przede wszystkim Prymasowi Glempowi, który ten Kościół wówczas prowadził, nie polało się morze polskiej krwi w stanie wojennym.
Jednocześnie Prymas użył wszelkich możliwych środków, by – wewnętrznymi, dyplomatycznymi kanałami, bez reklamy i rozgłosu - naciskać na reżim Jaruzelskiego, upominać się o prawa narodu, o internowanych, więzionych, zwolnionych z pracy, a też organizować możliwe najszerszą pomoc charytatywną czy prawną dla wszystkich poszkodowanych w stanie wojennym.
Doprawdy, trudno jest zrozumieć zarzuty formułowane wobec kard. Glempa, jeszcze teraz po tylu latach. Zwłaszcza, jeśli padają wśród naukowców na uczelni o profilu kościelnym. Tam bowiem usłyszałam, że nie udowodniłam w swojej książce, iż Prymas Glemp był wtedy naiwny!.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/577789-to-dzieki-prymasowi-glempowi-nie-polalo-sie-morze-krwi