Marcin Jakimowicz, dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, napisał komentarz, w którym stwierdził, że nie rozumie osób krytykujących zachowanie niektórych księży, którzy stali się popularni ze względu na swoje występy w Internecie.
Gwiazdorzą zamiast ewangelizować – słyszę o rozpoznawalnych nad Wisłą osobach „ze świecznika”, które zdecydowały się głosić Dobrą Nowinę. Śmieszy mnie często przywoływane w mediach społecznościowych określenie „katocelebryci”
— pisze Jakimowicz i dodaje:
Nie wiem, co miałoby oznaczać. To oskarżenie o popularność? Podszyta zazdrością „klikalność” na Youtube?
Następnie dziennikarz podaje kilka przykładów, które mają na celu udowodnić, iż ci, którzy zasłynęli dzięki potędze Internetu, nie mają łatwego życia.
Widziałem proboszcza, który musiał wziąć za frak mojego znajomego, służącego od lat modlitwą o uzdrowienie, po to, by znalazł godzinkę, by w spokoju zjeść na plebanii obiad
— pisze Jakimowicz, dając tym samym przykład, że „popularność”, o której mowa, wcale nie jest przyjemna.
Moim zdaniem Jakimowicz się myli.
Ocena zjawiska
Tak, istnieją „katocelebryci”. I niestety to nie jest nic dobrego.
CZYTAJ TAKŻĘ Tak, trzeba zdyscyplinować księży w mediach społecznościowych
Po pierwsze, fakt, że wokół każdego dobrego księdza czy aktywnego świeckiego gromadzi się duża liczba wierzących szukających pomocy, nie jest niczym nowym w życiu Kościoła.
Znam to dobrze z przykładów z Chorwacji z czasów, gdy internet był tylko przywilejem nielicznych. Człowiek nosi w sobie duchowy głód, a każdy, kto autentycznie głosi Jezusa, będzie otoczony ludźmi, którzy tęsknią za spotkaniem z Bogiem. Wiemy to z biografii świętych, którzy byli „popularni” w czasach, kiedy środki przekazu były o wiele uboższe. Nie jest więc problemem to, że niektórzy są „popularni”. Problem pojawia się wtedy, gdy niektórzy swoją służbę podporządkowują kryteriom tej popularności, a nie Słowu Bożemu.
Taka jest chyba specyfika Internetu. Mówi się o nim jako o skutecznej metodzie ewangelizacji i to jest prawdą. Niestety to medium ma też swoją drugą stronę. Niesie ze sobą potężną siłę społeczną, a nawet polityczną, co oznacza, że zaproszenie do „nowej ewangelizacji” często podszyte jest egoizmem czy fałszywą „misją”. Jeszcze jedna rzecz. W świecie internetowych celebrytów, każdy z nich musi podtrzymywać zainteresowanie swoich fanów oraz poziom kliknięć, sprytnymi wypowiedziami i działaniami.
I tu pojawia się duży problem. Bo w takiej sytuacji treść nie jest już determinowana wymogami ewangelizacji, ale „popytem” na rynku oraz kliknięciami obserwujących.
Przykład?
Cóż, czy jest lepszy, niż ten kiedy o. Adam Szustak spotkał się z abp. Stanisławem Gądeckim, po ostrych reakcjach na rozmowę, którą dominikanin odbył z prezenterem Karolem Paciorkiem. Wykorzystując tak poważną sytuację Szustak zrobił wtedy reality show, publikując nagranie o przebiegu tego spotkaniu.
Przykładów jest znacznie więcej i nie ma sensu ich tutaj wymieniać.
Chodzi o to, że zbyt często zdarza się, iż wielki potencjał ewangelizacyjny nowych mediów przekształca się w zwykły ekshibicjonizm. I temu niestety uległo wielu księży.
Czy powinniśmy, jak sugeruje Jakimowicz, przemilczeć ten temat i czekać aż czas pokaże, kto robił to z miłości do Boga, a kto z powodu mesjanistycznych kompleksów?
Kto wie, może jestem „zazdrosny”, ale uważam, że czekanie nic tu nie pomoże.
Bo stawką jest wielka szkoda, jaką ktoś może wyrządzić Kościołowi i jego wiernym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/576055-tak-istnieja-katocelebryci-to-nie-jest-nic-dobrego