Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem artykuł dotyczący Mszy świętej sprawowanej na Arenie Młodych w Łodzi przez księdza arcybiskupa Grzegorza Rysia. Słowo „zainteresowanie” może nie jest tutaj najwłaściwsze, ale nie chcę nadużywać słów równie nieadekwatnych.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czy tak ma wyglądać Msza Święta? Abp Ryś zaszokował wiernych. Burza na Twitterze! „Przecież tak nie można”; „Co tu się wyprawia”. WIDEO
Koncert, który stał się … Mszą
Na temat tej formy sprawowania liturgii Mszy świętej wypowiedziało się już bardzo wiele osób. Nie chcę dołączać do ich grona i powielać opinie, z którymi w większości się utożsamiam. Jestem przekonany, że ksiądz arcybiskup Ryś jako wybitny historyk Kościoła jest zdecydowanie lepiej ode mnie obeznany z ewolucją form liturgicznych, także dotyczących sprawowania Mszy świętej. Jednocześnie także lepiej ode mnie, z racji pełnionej funkcji hierarchy, jest obeznany z wymogami dyscypliny Kościoła w sprawie Mszy świętej. Obecna posoborowa liturgia rozkłada na przykład w pewnym sensie przewodniczenie mszy świętej na poszczególne osoby. I tak zatem lektor, który czyta Słowo Boże, w tym momencie przewodniczy liturgii, podobnie jak diakon czy lektorzy wypowiadający słowa modlitwy wiernych. Nie zmienia to faktu, że większość funkcji liturgicznych zarezerwowana jest celebransowi w osobie kapłana. Dlatego nie mogę zrozumieć na przykład stwierdzenia, że kolekta, która jak wskazuje sama nazwa, jest zebraniem modlitw wypowiadanych w głębi serc przez wiernych, zebraniem i przedstawieniem je Bogu przez celebransa, może być zastąpiona przez modlitwy wypowiadane w enigmatycznych „trójkach”.
Nie chcę jednak analizować dalszych szczegółów koncertu, który stał się … Mszą. Natomiast przyznam się, że sposób tej celebracji przypomina mi znane z opowiadań formy stosowane nie tak dawno przez prominentnych teologów wyzwolenia. Moi współbracia urodzeni w Brazylii opowiadali mi jeszcze przed laty, jak liderzy teologii wyzwolenia przybywali do brazylijskich faweli, by tam tworzyć wspólnotę z biednymi, ludźmi marginesu, wykluczonymi. Dzielili z nimi zwykłe zajęcia a w stosownym czasie gromadzili się na czytanie fragmentów Biblii, najczęściej z Księgi Wyjścia zawierającej tak istotny dla teologii tamtego kontekstu kulturowego element wyzwolenia. Omawiano wspólnie przeczytane Słowo, przekształcano refleksje na formę modlitwy zanoszonej do Boga, potem dokonywało się pieczenie placków z manioku, a następnie dzielenie tymi plackami i popijanie winem. Całość rozłożona na wiele godzin z przerwami w postaci zwykłych czynności miała stanowić liturgię Mszy świętej. Słyszałem także, że te zwyczaje brazylijscy teologowie poniekąd wynieśli z Niemiec, gdzie część z nich studiowała, a gdzie w dobie reform posoborowych dążono do przybliżenia misterium liturgicznego do społecznego rozumienia i przeżycia.
Posoborowa reforma
To właśnie ten element posoborowej reformy skłania mnie do zajęcia głosu i podjęcia tej refleksji. Nietrudno bowiem zauważyć, że liturgia sprawowana w Łodzi, przy wszystkich swoich ewangelizacyjnych założeniach, dokładnie wpisuje się w krytykę, ośmielę się powiedzieć uzasadnioną krytykę, przeciwników reform soborowych.
Istotą reformy soborowej, tak jak ją pojmuję, było włączenie wspólnoty wiernych w misterium eucharystyczne. W żadnym stopniu nie oznaczało to - wedle założeń soborowej Konstytucji o liturgii - rezygnacji z wymiaru misterium, świętości, ofiary. Msza nie przestała być ofiarą, choć dowartościowano jej wymiar uczty, obecny zresztą od samego początku, od Ostatniej Wieczerzy. To nie Sobór dokonał desakralizacji liturgii, ta desakralizacja stała się efektem działań wdrażania reformy soborowej w życie poszczególnych wspólnot katolickich. Dziś jednak trudno jest odróżnić autentycznego ducha Soboru od duchoty reform soborowych i posoborowych. I to właśnie sprawia, że wielu katolików porzuca nie tylko ową duchotę, ale ducha soborowego i przede wszystkim Ducha Świętego działającego na tym Soborze. Rozwijający się w ostatnich latach bardzo potężnie ruch powrotu do tradycjonalizmu w Kościele, fascynacja mszą przed soborową, tak zwaną „trydencką”, powinny dać bardzo wielu do myślenia.
Kiedy papież Franciszek w sposób znaczący, bardzo znaczący ograniczył sprawowanie Mszy tradycyjnej przedsoborowej, spotkało się to z bardzo wyrazistą krytyką. W wielu kręgach pojawiły się wówczas w formie internetowych komentarzy ironiczne bądź krytyczne uwagi, które między innymi przedstawiały pseudocharyzmatyczne Msze święte roztańczone, rozegzaltowane, pozbawione całkowicie wymiaru sacrum. W moim osobistym odbiorze po prostu żenujące i bałwochwalcze.
Wierność Eucharystii
Od wielu lat, w rozmowach z różnymi ludźmi przekonuję siebie i innych, że bogactwem mojego Kościoła jest jego katolickość, to znaczy powszechność, bogactwem Kościoła jest to, że w Jego wspólnocie mieszczą się zarówno tradycjonaliści jak i neokatechumenat, charyzmatycy i członkowie kółek różańcowych, tak zwani konserwatyści i tak zwani progresiści. Ale ten swoisty pluralizm musi być oparty na rdzeniu wierności Tradycji, ten pluralizm musi szanować w sposób bezwzględny sacrum, Najświętszy Sakrament, czyli Eucharystię.
Obawiam się, że czynione zapewne w dobrej wierze, z dobrą intencją działania uspołeczniające Mszę świętą, czyniące z niej wydarzenie społeczno-kulturowe, wspólnototwórcze, dynamiczne i niestandardowe są działaniami chybionymi.
Jeśli przyciągną ludzi młodych do Kościoła w takim wydaniu, to nie znaczy, że przyciągną do Jezusa eucharystycznego. Natomiast dla przeciwników reform soborowych stanowią doskonały motyw do krytyki samego Soboru i papieży soborowych i posoborowych, z których trzech zostało kanonizowanych.
Wydaje mi się od dłuższego czasu, że jednym z wielkich zadań duszpasterskich Kościoła w Polsce jest podjęcie poważnej dyskusji nad Soborem Watykańskim II i jego trwałą wartością, ale także nad reformami posoborowymi, które niejednokrotnie ranią Mistyczne Ciało Chrystusa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/566574-duch-i-duchota-koncert-ktory-stal-sie-msza