Po ostatnich wyborach prezydenckich w Polsce komentatorzy powtarzali, że prawica (mimo zwycięstwa Andrzeja Dudy) traci młodzież i jeśli pragnie za pięć lat powtórzyć swój sukces – musi przekonać do siebie najmłodszych wyborców. Po jesiennych protestach proaborcyjnych publicyści zaczęli z kolei pisać, że Kościół w Polsce traci młodzież i musi wziąć się do poważnej pracy, jeśli chce powstrzymać sekularyzację.
Podobne uwagi dotyczą także Stanów Zjednoczonych. Po lewicowych protestach ulicznych oraz po przegranych przez republikanów wyborach do Białego Domu i do Senatu wśród przywódców wszystkich wyznań chrześcijańskich w USA pojawia się pytanie o utratę wpływu na młodzież. Zjawisko to potwierdzają wyniki badań, które zostały przeprowadzone przez renomowany ośrodek demoskopijny Pew Research Center i opublikowane dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi.
Coraz mniej chrześcijan
Z badań wynika, że w 2018 i 2019 roku jako chrześcijanie deklarowało się 65 proc. dorosłych Amerykanów. Oznacza to poważny regres, ponieważ jeszcze dziesięć lat temu było ich 77 proc. Spadek odnotowano zarówno wśród protestantów (z 51 do 43 proc.), jak i wśród katolików (z 23 do 20 proc.). W tym samym czasie odsetek osób niezwiązanych z żadnym wyznaniem i określających się jako ateiści, agnostycy lub obojętni religijnie wzrósł z 17 proc. w 2009 roku do 26 proc. dziś.
Zmniejszyło się także uczestnictwo Amerykanów w praktykach religijnych. W 2009 roku stosunek między tymi, którzy biorą udział w nabożeństwach regularnie (przynajmniej raz lub dwa razy w miesiącu), a tymi, którzy chodzą do świątyń sporadycznie lub wcale, wynosił 52 do 47 proc. Dziś jest odwrotnie: przewaga niepraktykujących nad praktykującymi wynosi 54 do 45 proc. Swej stopy w kościele nie postawiło nigdy 27 proc. dorosłych obywateli USA.
W tym samym czasie odsetek pełnoletnich Amerykanów identyfikujących się z wyznaniami niechrześcijańskimi wzrósł z 5 do 7 proc. W tej grupie znaleźli się Żydzi, muzułmanie, buddyści, hinduiści i przedstawiciele innych religii.
Coraz mniej młodzieży w kościołach
W ciągu ostatniej dekady udział chrześcijan w amerykańskiej populacji spadł we wszystkich grupach, niezależnie od wieku, płci, rasy, wykształcenia czy sympatii politycznych. Największy jest jednak wśród absolwentów uniwersytetów, mieszkańców północnego wschodu, wyborców Partii Demokratycznej, a przede wszystkim młodzieży.
Spójrzmy na statystyki w różnych grupach wiekowych. Jako wyznawcy Chrystusa deklaruje się 84 proc. przedstawicieli Silent Generation (urodzeni w latach 1928-1945), 75 proc. reprezentantów pokolenia Baby Boomers (urodzeni w latach 1946-1964), ale zaledwie 49 proc. Millenialsów (urodzeni w latach 1981-1996).
Na 10 Millenialsów czterech deklaruje się jako ateiści, agnostycy lub obojętni religijnie, jeden jako przedstawiciel religii niechrześcijańskiej, zaś pięciu jako chrześcijanie. Spośród tych ostatnich tylko jedna trzecia uczestniczy jednak w nabożeństwach przynajmniej raz lub dwa razy w miesiącu.
Wojna kulturowa trwa
Oznacza to poważny trend sekularyzacyjny, który nakłada się częściowo na podziały polityczne. W coraz większym stopniu Partia Republikańska staje się bowiem reprezentantem praktykujących chrześcijan, zaś Partia Demokratyczna – elektoratu zdystansowanego wobec religii. Potwierdzają to dane zebrane przez Pew Research Center – w ciągu ostatniej dekady odsetek chrześcijan wśród wyborców Partii Demokratycznej zmalał z 72 do 55 proc., zaś odsetek ateistów, agnostyków lub osób obojętnych religijnie wzrósł z 20 do 34 proc. Odmienne są proporcje w elektoracie Partii Republikańskiej, w którym 79 proc. stanowią chrześcijanie, a 16 proc. ludzie nieidentyfikujący się z żadną religią.
Wspomniany trend dotyczy również stopnia zaangażowania w praktyki religijne. Wśród demokratów ci, którzy nigdy lub prawie nigdy nie chodzą do kościoła, stanowią większość, bo 61 proc. Z kolei wśród republikanów na nabożeństwa uczęszcza przynajmniej raz w miesiącu 54 proc.
Zdaniem konserwatywnych publicystów postępująca sekularyzacja wynika z pewnych globalnych procesów cywilizacyjnych, które nie mają jednak charakteru nieubłaganych konieczności dziejowych, lecz podlegają modulacjom ze strony człowieka. W tym kontekście komentatorzy piszą o „wojnie kulturowej” wydanej chrześcijaństwu przez zsekularyzowane elity lewicowo-liberalne, które dążą do wyrugowania religii z przestrzeni publicznej. Jako narzędzie przemiany społecznej wybrały one kulturę, zwłaszcza w wydaniu masowym.
Wyzwanie XXI wieku
Przed chrześcijańskimi przywódcami w USA stoi więc nie lada wyzwanie. Część mediów twierdzi, że stoją oni na straconej pozycji, ponieważ proces sekularyzacji i dechrystianizacji wydaje się nieodwracalny. Historia pokazuje jednak, że nie jest to wcale przesądzone. To samo głosił na początku XX wieku niemiecki socjolog Max Weber, pisząc o „odczarowaniu świata”, a jednak jego scenariusz nie spełnił się w Ameryce. W 1930 roku w Stanach Zjednoczonych co niedzielę do kościołów uczęszczało 43 proc. obywateli USA, w 1940 – 49 proc., w 1950 – 55 proc, a w 1960 – już 69 proc. W tych sprawach możliwe są więc przypływy i odpływy.
Chrześcijańska społeczność w USA już nieraz dowiodła swojej żywotności i przemyślności. Nie poddała się laicyzacji, tak jak większość Kościołów w Europie Zachodniej. Ma świadomość toczącej się wojny kulturowej i potrafi w niej uczestniczyć. Warto więc podpatrywać, jak z obecnym wyzwaniem poradzą sobie chrześcijanie w Stanach Zjednoczonych. Będzie to miało bowiem olbrzymi wpływ na przyszłość religii nie tylko w USA, lecz również na świecie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/533900-kosciol-w-ameryce-ma-podobny-problem-jak-w-polsce