Akty apostazji, profanacje, szyderstwa, bluźnierstwa. Tak, druga połowa tego feralnego roku jest naznaczona uderzeniem w uczucia chrześcijan. Ja jednak zraniony się nie czuję. W najmniejszym stopniu. Nie dlatego, że mam na wolność słowa spojrzenie libertariańskie i uważam, że ochrona opinii (nie mylić z pomówieniem czy fałszywym świadectwem) powinna być rozciągnięta do granic możliwości. Mnie te wszystkie prowokacje nie obrażają, bo moja wiara wznosi się wysoko ponad nimi. Tak jak nie jest w stanie obrazić mnie żul, awanturujący się pod monopolowym, że szturchnąłem go łokciem w przejściu, tak nie jest w stanie obrazić moich uczuć malowanie na świętych dla mnie symbolach rewolucyjnych, sprzecznych z chrześcijaństwem symboli.
Polemika z głupstwem, nobilituje to głupstwo bez potrzeby-pisał klasyk. Trzymam się tej maksymy, nie chcąc też produkować świeckich męczenników. Widok infantylnych, prostackich i po prostu gówniarskich prowokacji zarówno realnych chrystofobów, jak i tych, którzy bezsilnie wyżywają się na chrześcijaństwie w reakcji na czyny znanych hierarchów katolickich ( ostatnie lata pokazały, że czyste, demoniczne zło przeniknęło niestety mury Watykanu), pokazuje z jakim przeciwnikiem chrześcijanie mają do czynienia.
Nie mówię o tych, którzy nie tyle nienawidzą chrześcijaństwa, ale raczej, parafrazując biskupa Fultona J. Sheena, nie mogą znieść czegoś co wydaje im się, że jest chrześcijaństwem. Mam na mysli tych, którzy naprawdę nienawidzą krzyża. Nie jest to poziom najgroźniejszych wrogów krzyża z ostatnich 2 tysięcy lat. Ba, nawet Palikot ze swoim, pożal się Boże, świńskim Satyrykonem był dla dzisiejszych jakobinów ze sprayem niedoścignionym guru. Im zostaje błyskawica przy stajence. Zajmowanie się dłużej tymi tanimi prowokacjami (a tym bardziej ich karanie) to nadawanie im znaczenia, jakiego mieć nie powinny.
Jest jednak w tym całym żenującym spektaklu pozytyw. Nawoływanie do apostazji i jej dokonywanie przez kolejne osoby mnie zupełnie nie martwi. Odejście ze wspólnoty katolickiej ludzi, którzy poza chrztem nie mają z nią nic wspólnego, może przynieść katolikom dobre owoce. Może w końcu widzimy odejście od destrukcyjnego masowego katolicyzmu, który uśpił ewangelizacyjny zapał, tych którzy stracili kontakt z pokoleniem, które szuka dziś wartości wszędzie poza katolicyzmem. Kościół powinien być mały, ale trzymający się Ewangelii. To Kościół oderwany od polityki i będący zawsze znakiem sprzeciwu wobec rządzących. Z każdego ustroju politycznego. To Kościół Chrystusa, którego Królestwo jest gdzie indziej.
Taki Kościół nigdy nie zostanie zniszczony. Choćby starali się go zniszczyć zarówno chrystofoby, jak i sami wyzawcy totemów, uważający się za katolikow oraz zdemoralizowani i skorumpowani hierarchowie. Wrogowie Kościoła zapominają, że on będzie trwał dopóki żyje jego ostatni przedstawiciel. Odrodzenie Kościoła przyjdzie znów z katakumb, co przewidywał najwybitniejszy teolog ostatniego półwiecza,czyli Joseph Ratzinger. Nie zapominajmy jednak, że obiecał nam to przecież TEN, którego narodziny pojutrze świętujemy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/532163-zupelnie-nie-martwi-mnie-nawolywanie-do-apostazji