„Katolicy nad Wisłą postrzegani są raczej jako konserwatyści i rzeczywiście nimi jesteśmy – to dobrze. Ale przywiązanie do tożsamości nie oznacza pasywnego kultywowania muzealnej religijności. Trzeba zachować Prawdę i dzielić się Prawdą. Jeśli więc w Polsce katolicyzm zdoła wytrwać w wierności autentycznej Ewangelii a jednocześnie uświadomi sobie naglącą potrzebę misyjnej formacji wobec wielu, przejdziemy bezpiecznie ponad falą kryzysu i będziemy świadkami nowej wiosny chrześcijaństwa” — powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl ks. dr Jarosław Tomaszewski - kapłan z diecezji płockiej, był też duszpasterzem w Irlandii, obecnie misjonarz w Urugwaju i wychowawca kleryków w seminarium duchownym w Montevideo.
wPolityce.pl: Jest Ksiądz misjonarzem w Urugwaju.
Ks. Jarosław Tomaszewski: Tak, od siedmiu lat i zapewne nigdy nie będę Bogu dość wdzięczny za doświadczenie misyjnego życia gdzieś na końcu świata. To zmienia myślenie, modlitwę, styl wewnętrznego kontaktu z Bogiem, postrzeganie rzeczywistości, siłę nadziei, intensywność przynależności do Kościoła, wszystko. W zasadzie wypada powtórzyć to banalne stwierdzenie, że misjonarz, jeśli jest uważny, więcej otrzymuje niż daje.
W naszej rozmowie sprzed roku wspomniał Ksiądz, że Urugwaj to kraj z kulturą antychrześcijańską, rządzony przez masonów.
To prawda, dlatego tak bardzo cenię tę ewangeliczną, małą trzódkę katolików, którzy żyją w wierności Chrystusowi, mimo agresywnego laicyzmu, jaki dominuje i narasta w Urugwaju w zasadzie od początku dwudziestego wieku bez przerwy. Mam wrażenie, że w tej wspólnocie kościelnej w istocie więcej szkody niż masoni oraz komuniści Kościołowi katolickiemu wyrządziła dominująca wśród lokalnego kleru teologia wyzwolenia, dziś obecna już w rozmaitych odnogach, mutacjach i przejawach. Środowisko teologii wyzwolenia jest jednak coraz starsze wiekowo i zamknięte poza parafiami, w swoich hermetycznych, zideologizowanych i bardzo upolitycznionych grupach, nazywanych wspólnotami podstawowymi. Parafie urugwajskie zaś współcześnie to wspólnoty kilkudziesięciu osób. W większości są to ludzie z doświadczeniem głębokiego, osobistego, przeżytego w dojrzałym wieku nawrócenia. Nie ma tam zbyt wielu osób starszych, raczej rodziny i młodzież. Kardynał Daniel Sturla z Montevideo lubi powtarzać, że Kościół katolicki w Urugwaju to wspólnota biedna, pokorna ale piękna.
Tak zupełnie na marginesie, czytałem pobieżnie kilka artykułów w języku polskim, nieraz podpisanych przez tak zwanych ludzi parających się nauką lub medycyną, w których Urugwaj stawia się za przykład państwa znakomicie radzącego sobie z pandemią. Według kilku publicystów ten maleńki kraj Ameryki Łacińskiej powinien służyć za wzór dla Polski. To manipulacja światopoglądowa i przykład ideologicznego wynoszenia na szczyt idealizmu jakiejś rzeczywistości tylko dlatego, że jest ona zbudowana na antychrześcijańskim światopoglądzie, tak różnym od myślenia po polsku. Chodzi o to by powiedzieć wszystkim, że u masonów nie ma koronawirusa, a u katolików nikt sobie z nim nie poradzi. Zapraszam tych teoretyków i entuzjastów agresywnego laicyzmu do bliskiego poznania realiów. Sami Urugwajczycy narzekają na improwizację systemu medycznego, na nieroztropność mieszkańców w codziennych, bezpośrednich kontaktach, na brak dyscypliny i przestrzegania zasad. Testów robi się niewiele, przywileje mają tu nieliczni, bogaci mieszkańcy kraju. Ideologia jest więc zawsze tak bardzo niedorzeczna.
Ma Ksiądz też doświadczenie pracy w Irlandii - kraju katolickim, którego społeczeństwo drastycznie się zlaicyzowało.
Ważniejsze jest chyba to, żeby nie laicyzował się Kościół od wewnątrz, bo pewne procesy społeczne są przecież nie do zatrzymania. Ale owszem, społeczeństwo irlandzkie drastycznie, masowo i błyskawicznie opuściło katolicyzm i jeśli dobrze liczę, proces smutnej, celtyckiej apostazji nie potrwał dłużej niż jedną dekadę. Był to jednak koniec lat osiemdziesiątych, a więc zupełnie inny moment europejskiej historii. Niewielu wówczas przewidywało nadejście epoki fanatycznie eksperymentalnych idei w etyce, które współcześnie doprowadziły do wszczęcia wyniszczającej wszystkich walki o cywilizację. Zmagamy się bowiem nie tyle o Boga i wiarę, która zawsze przetrwa. Chodzi dziś chyba o przyszłość człowieka. W chwilach irlandzkiego, masowego zwątpienia kontekst był jeszcze inny. Kościół katolicki w wymiarze uniwersalnym miał poczucie ewangelizującej sprawności, Jan Paweł II szedł przez świat jak fascynujący wszystkich misjonarz, a po nim Benedykt XVI czuł w sobie dość siły i autorytetu, by wysłać katolickiej wspólnocie w Irlandii bardzo korygujący, radykalnie pokutny list, otwarcie wzywający wszystkich do nawrócenia. Sam czytałem te słowa z ambony w Dublinie. To był mocny duchowo i moralnie tekst. Wątpię, czy ktoś z reprezentujących dziś w świecie katolicyzm, mógłby zdobyć się na takie działanie?
Poza tym społeczność irlandzka, podobnie jak ta z Urugwaju, to kolejno nieco ponad cztery i trzy miliony mieszkańców. Są to narody szlachetne ale zdecydowanie mniej samodzielne kulturowo niż Polacy. Irlandia z powodu historycznego kontekstu, mimo zachowania uczuciowej tożsamości w celtyckim sercu, jest bardzo zależna w swym funkcjonowaniu od Anglii. Podobnie Urugwaj, jest satelitą silnych, ościennych państw, takich jak Argentyna, Chile czy Brazylia. Zależność kulturowa i ekonomiczna sprzyja niestety szybszej i łatwiejszej utracie korzeni.
Ciekawi mnie więc, czy z tej perspektywy oraz doświadczenia, widzi Ksiądz w tym, co dzieje się wokół Kościoła, i z Kościołem w Polsce (mam na myśli ostatnie wydarzenia i zjawiska związane z protestami, atakami na świątynie, kwestią aborcji, ale też burzą wokół, najogólniej mówiąc, pedofili wśród duchownych) jakieś „czerwone lampki”, które powinny się nam zaświecić? Czy są jakieś niepokojące podobieństwa?
Pamiętam taki szczegół, kiedy po jakiejś Mszy Świętej w kościele St. Andrew’s, dziekan Dublina i serdeczny przyjaciel ksiądz Paddy Boyle, pociągnął mnie za rękaw, wyjął z kieszeni dziennik „The Irish Catholic” i pokazał mi kolumnę z artykułem oraz komentarzami dotyczącymi skandalu w związku ze słynnym ustąpieniem z warszawskiej metropolii arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Pisał o tym wówczas cały świat, ale Paddy’ego bardziej interesowała postawa polskich księży, którzy wydawali się być głęboko zabarykadowani na swoich klerykalnych pozycjach, bez dialogu i w gniewie, oburzeni na to, jak można oskarżać katolickiego biskupa? Paddy powiedział mi tylko: uważajcie, my też tak reagowaliśmy po odkryciu pierwszego z całej serii skandali z udziałem hierarchy, który poprowadził historyczną pielgrzymkę Jana Pawła II do Irlandii. Papież wyjechał i po kilku tygodniach okazało się, że towarzyszący krok za krokiem Ojcu Świętemu na Zielonej Wyspie biskup to postać wysoce niemoralna. Na początku środowiska katolickie krzyczały z oburzenia, ale szybko zabrakło argumentów, a poza tym skandal z rzecznikiem irlandzkiej pielgrzymki Jana Pawła II wywołał, trwający nawet do dziś, efekt domina i degrengolady. Padał ksiądz za księdzem. Oglądano latami publiczne procesy duchownych w telewizji. Co niepokojące, ale być może ciekawe i godne mądrych wniosków, biskupi i księża, którzy z początku krzyczeli najgłośniej w obronie klerykalnej nietykalności, przygniatani falą drastycznych faktów, najszybciej potem przechodzili do szeregu duchownych uwiedzionych modernizmem i relatywizmem. Skrajne postawy przyciągają się wzajemnie.
Ten efekt emocjonalnego wahadła wskazałbym jako coś, co może połączyć doświadczenie duchowieństwa w Irlandii, Urugwaju i w Polsce. Wahadłowo właśnie irlandzcy duchowni, których całe życie pozdrawiano na ulicach, wtłoczeni w sutanny i birety, przez wieki przyjmujący przysięgę nowego parlamentu w katedrze, zanim deputowani zajęli oficjalne stołki w Dublin Hall, w ciągu kilku lat huśtawki ze skandalami, ze wstrętem wyrzucili koloratki do kosza, w większości przeobrażając się w gorliwych wolontariuszy kościelnego modernizmu. Nieco wcześniej w Ameryce Łacińskiej, w której Kościół katolicki wiekami budował swoje struktury, wzorując się na totalnie tradycyjnym stylu hiszpańskiego i portugalskiego katolicyzmu, wraz z marksistowską rewoltą teologii wyzwolenia, od końca lat sześćdziesiątych, masowo księża zaczęli przypominać zdecydowanie bardziej Che Guevarę niż Chrystusa. Kler polski wydaje się być dzisiaj bardzo tradycyjny. Ksiądz polski, ośmielę się wyznać, to najpracowitszy duchowny świata, który dziennie wykonuje niezliczoną ilość aktów religijnych. Jest w tym jednak pewne niebezpieczeństwo. Otóż duchowny w Polsce w ogromnej mierze oddaje uczciwie swoją energię na rzecz funkcjonowania religijnej struktury, która nie zawsze wydaje duchowe owoce. Jeśli to się nie zmieni, polski ksiądz, na wzór tego z Irlandii bądź z Urugwaju, może wejść we wspomniane doświadczenie skrajnego wahadła – zapewniam, że od funkcjonalizmu do relatywizmu nie jest tak daleko.
Ogólnie jednak, po latach przemyśleń i lektur, sądzę, że przebieg kryzysu urugwajskiego, irlandzkiego i tego, co obecnie dzieje się w Polsce, to trzy odrębne światy. Katolicyzm urugwajski w zasadzie od początków swego istnienia zmagał się z przeciwnościami i był bardzo nieliczny. Odwrotnie w Irlandii. Zielona Wyspa, mimo obopólnego braku sympatii, historycznie jest jednak związana z kulturą angielską. Stawiam tezę, że wspomniana wyżej, błyskawiczna laicyzacja celtycka jest w dużej części sąsiedzką adaptacją procesu brytyjskiego zeświecczenia. Poza tym zawsze uważałem, że ogromna przepaść mentalnie oddziela katolików świeckich w Irlandii od katolików świeckich nad Wisłą. Polska ma wielu, znakomitych świeckich członków Kościoła. Od ich myślenia i udziału w życiu społecznym zależy bardzo wiele. Wydaje się, że katolicyzm irlandzki nigdy nie dopracował w sobie w dostateczny sposób charyzmatu pozycji osób świeckich we wspólnocie Kościoła.
Wreszcie szereg wydarzeń obserwowanych w Polsce ma raczej inne źródło i jest negatywnym dowodem tego, że Polska naprawdę weszła do Unii Europejskiej. Na ulicach polskich miast dzisiaj powtarza się, często w wulgarny sposób, nie idee urugwajskie ani brytyjskie. Są to pomysły inżynierów moralności z Brukseli, bądźmy szczerzy. Nie trzeba więc chyba uczyć się doświadczenia z wysp brytyjskich, ani z dalekiego świata latynoskiego, co raczej planować roztropną reakcję tu i teraz.
Wiele się mówi ostatnio o młodzieży, która wyszła na ulice, by manifestować „wolność” do aborcji. Myślę, że nie jestem jedynym, który zwrócił uwagę na to, że do tych protestów dołączyli - fizycznie bądź wirtualnie - ludzie po formacji religijnej w Oazie, grupach parafialnych, którym tak wiele mówiło się o życiu… Zapytam wprost. Coś poszło nie tak w formacji i katechezie?
Myślę, że trzeba tu jednak dokonać pewnego rozdzielenia pojęć. Uważam, że w ogromnej większości młodzież wyszła na ulice miast nie z racji światopoglądowej lecz z powodów psychologicznych. To jest zadyma, a nie ideowa dyskusja. Nie widzę w Polsce jakiejś rzeczowej refleksji nad tym, że od marca polskim nastolatkom nakazano minimum ruchu i pasywne ślęczenie przed ekranem podczas zajęć lekcyjnych. Fakt, że to jest pokolenie internetowych opinii i w ogromnej większości nastolatkowie znad Wisły nie są już chrześcijanami, nie znaczy jednak z drugiej strony, że są świadomi czy intelektualnie zdolni do jakiejś etycznej refleksji na problemem aborcji. Powtarzam, dla mnie jest to pójście na zadymę i naprawdę trzeba tę potrzebę zrozumieć. Zrobiono mało, by psychologicznie temu zapobiec.
Co innego pokolenie rodziców tych właśnie nastolatków. To już inny wymiar problemu. Myślę, że obecność pioruna na twitterach dawnych oazowiczów jest z jednej strony dowodem na to, że w Polsce również skończyła się kultura zachodnia. Przekaz chrześcijańskiej wiary i moralności zaczyna być tak samo zakłócany nad Wisłą, jak w całej Europie. Tracimy na naszych oczach przywilej katolickiej polskości. U wielu osób przyjęty powszechnie w polskich parafiach sposób formacji nie wywołał jednego, najbardziej oczekiwanego efektu. Nasi współbracia mieli lekcję religii w szkołach, podpisali dzienniczki do bierzmowania, ale nie spotkali osobiście Chrystusa, nie przeżyli nawrócenia i nie zaczęli żyć świadomie duchem ewangelii. Od dawna byłem przerażony tym, że kilka nawet bliskich mi osób ogranicza swoje potrzeby duchowe do nieustannego słuchania o poranku niezliczonych odsłon i nagrań ojca Adama Szustaka, nigdy ale to nigdy nie sięgając do osobistej, spersonalizowanej medytacji Pisma Świętego. Efekt tego widzimy właśnie teraz. Z drugiej strony to liczne włączanie się dawnych oazowiczów do pochodów wspierających aborcję, to również fatalny skutek potocznego utożsamiania katolicyzmu w Polsce z rządami Prawa i Sprawiedliwości. Nie ma co więc potępiać, załamywać rąk albo obrażać się. Trzeba zrozumieć, że polskie społeczeństwo ciągle potrzebuje gorliwej, mądrej i przemyślanej formacji.
Chciałbym w tym miejscu postawić jeszcze jedno, prowokacyjne pytanie. Ja wiem, że świętość życia jest dla nas, katolików poza obszarem dyskusji. Ale z drugiej strony pamiętam, że kilka lat temu, kiedy byłem jeszcze młodym człowiekiem, przygotowano znakomitą katechezę antyaborcyjną, która dotarła masowo do naszego społeczeństwa i dała bardzo dobry efekt. W Polsce dokonywano potem mniej aktów zabójstwa nienarodzonych. Udało się przed laty bardzo dobrze uformować sumienia. Czas jednak płynie, zmienia się historia i żyjące nią pokolenia. Nie rozumiem, dlaczego w tym roku uznano, że społeczeństwu nad Wisłą wystarczy po prostu zakomunikować zmianę ustawy dotyczącej życia? Otóż jak widać, nie wystarczy – wciąż w tym i nie tylko w tym względzie potrzeba jeszcze więcej formacji. Zmianę ustawy w tym roku powinna poprzedzić tak samo intensywna kampania etyczna, jak ta, która przyszła przed przygotowaniem tak zwanego kompromisu aborcyjnego.
Niepokoi mnie nabudowywanie antagonizmu. Nie znam pani Lempart ale z tego co widzę i słyszę, wydaje mi się być ona głęboko nieszczęśliwą osobą. Podobnie jak inne kobiety, którym ta Pani przewodzi. Z mojego doświadczenia duszpasterskiego i misyjnego niezbicie wynika jedno, że za zewnętrzną postawą zadeklarowanego aborcjonisty albo homoseksualisty kryje się głęboko pęknięta biografia. Nie wiem, kto zranił panią Lempart i krzyczące wraz z nią wyzwiska kobiety ale czuję, że tak właśnie się stało. A Ewangelia zobowiązuje nas, choćby w najtrudniejszym przykazaniu miłości nieprzyjaciół, osobom złamanym pomagać w wychodzeniu z nieszczęścia, a nie ciskać w ich stronę gromami. Pragnę tylko powiedzieć, że tak jak każde życie jest dla nas, katolików, święte od chwili poczęcia i będziemy pracować nad delegalizacją aborcji wszędzie i aż do końca świata, tak samo powinniśmy troszczyć się nie tyle o to, by rząd pod biurkiem załatwił nam odpowiednią ustawę, co raczej o to, by świat zrozumiał nasze argumenty. Za chwilę przyjdzie inny rząd i wykreśli wiele ustaw, choćby z niskiej, politycznej niechęci wobec poprzedników. Los nienarodzonych dzieci nie może zależeć od kaprysu władców tego świata. Uważam, że w tym roku, przed ogłoszeniem werdyktu Trybunału Konstytucyjnego, tej formacyjnej roboty dla jakiegoś powodu zabrakło. Również z tej przyczyny tyle nieświadomych osób i tak długo wykrzykuje niedorzeczności na ulicach. Do nas należy dobrą formacją, cierpliwie, bez płodzenia antagonizmów, budzić sumienia i wytrącać fałszywe argumenty z rąk pseudoeuropejskich ideologów.
Wiem, że żywo interesuje się Ksiądz duchowością. Chciałbym więc zapytać o także inny problem. Restrykcje związane z pandemią koronawirusa spowodowały, że wśród wielu z nas przeżywanie liturgii przeniosło się do Internetu, do czego już Ksiądz w pewien sposób nawiązał. Pewnie jest tak wygodniej… Czy jednoznacznie można to uznać za pułapkę dla naszej duchowości?
Odpowiem bardzo krótko – tak. Jezus pomyślał duchowość chrześcijańską jako relację z Bogiem i ludźmi. Internet nie jest zaś spotkaniem, jest komunikacją, informacją i transmisją danych. Myślę coraz częściej, że to właśnie owa społeczna wirtualizacja wszystkiego, na długo przed pandemią, doprowadziła do wychłodzenia w wielu duszach żywej relacji z Bogiem. Trzeba być świadomym faktu, że jeśli ktoś ustawia większość swojego codziennego życia w proporcji do sieci internetowej a nie do żywych ludzi, staje się szybko osobowościowym inwalidą. To samo dzieje się w kontakcie z Bogiem, który jest wieczny, wszechmocny, miłosierny, ale nade wszystką jest Osobą. Aby Go spotkać człowiek musi być głęboko relacyjny, a nie totalnie technologiczny. Uważam więc tę niezliczoną ilość transmisji religijnych za zjawisko niepokojące. Nie wspomnę już o tym, że w takiej sytuacji nie da się nijak zdyscyplinować albo choćby zabezpieczyć liturgicznej czy doktrynalnej poprawności tej katolickiej pantransmisji wszystkich obrzędów do każdego. Fakt, że niewiele dziś możemy z tym zrobić. Pozostaje znowu tylko budzenie serc i sumień. Jeśli ktoś nie jest chory, z czasem, gdy zagrożenie życia ustąpi, powinien szukać relacji, a nie informacji. Mam jednak nadzieję, że z tym nie jest tak źle. Przynajmniej większość moich przyjaciół i znajomych szuka spotkania z Bogiem i braćmi, a ci zmuszeni do oglądania celebracji przez youtube, wysyłają w świat akty strzeliste: niech skończy się wreszcie ta cała kwarantanna…tęsknota za relacją u wielu to najlepszy znak nadziei na przyszłość.
Na koniec, aby nie popadać właśnie w defetyzm, warto zapytać, czy widzi Ksiądz jakieś szans i nadzieje na przyszłość, które mimo wszystko te kryzysowe sytuacje w polskim Kościele mogą zrodzić? Jak katolicy w Urugwaju i Irlandii „radzą sobie”, a może „poradzili” z takim doświadczeniem?
To jedynie moje odczucie, ale odpowiem, że katolicy w Urugwaju radzą sobie z tym lepiej niż współbracia w Irlandii. Na Zielonej Wyspie katolicyzm jakby zastygł w marazmie. Oczywiście, jestem świadom, że w wielu pojedynczych sercach Duch Święty wzbudza pragnienie radykalnego życia w świętości. Myślę tu jednak o strukturze Kościoła – coś się zacięło. A to chyba dlatego, że w ogromnej większości duchowieństwo irlandzkie uległo w poważnym wymiarze mentalności tego świata. Katolicyzm irlandzki mało dziś przypomina antycznego ducha celtyckich mnichów, którzy przecież potrafili zewangelizować średniowieczną Europę. Gdyby dziś Kolumba zwany Gołąbkiem powstał na nogi gdzieś w Dublinie… Struktura katolicka w Irlandii współcześnie upodobniła się niestety do stylu funkcjonowania większości wspólnot podstarzałej Europy: wygoda ekonomiczna, słodki styl banalnej bliskości, unikanie wymagań i zielony ekologizm znaczą więcej od ewangelizacji. Pozostaje ufać, że to nie struktury ale gorliwe jednostki zmieniają przecież historię. A świętych Irlandii nie zabraknie.
Urugwaj budzi się zaś z oparów teologii wyzwolenia. Jest kilku nowych biskupów wyraźnie pragnących zmian. Widać to szczególnie w dążeniu do pozytywnej transformacji w wychowaniu seminarzystów oraz w powrocie do pobożności, do sakramentów, do zdrowej moralnie katechezy w życiu wielu wspólnot parafialnych. Mam wrażenie powolnego, niełatwego ale postępującego przebudzenia gorliwości w tym niewielkim kraju nad La Platą. Papież Franciszek naprawdę miał rację, gdy na początku swojego pontyfikatu wielokrotnie przypominał, że misyjność, wyjście z kręgu zaklętych autoproblemów i zainteresowanie się wzrostem ewangelii w drugim człowieku, leczy Kościół sam w sobie. Nie wiem dla jakich powodów Ojciec Święty przestał tego nauczać. Jakoś dawno już od niego tego wątku nie słyszałem, a szkoda.
I tu jest wielka szansa dla polskiego katolicyzmu. W świecie bowiem doszło do smutnego pęknięcia i podziału, który skomplikował bardzo los ewangelizacji. Tym rozłamem jest nazbyt widoczny podział, jaki dzieli Kościół powszechny na frakcje. Dziś albo ktoś uznaje się za konserwatystę w wierze albo za progresistę. Jeśli jest się zdeklarowanym konserwatystą, siedzi się na stołku w zakrystii, pilnując tak zwanej tożsamości. Jeśli jest się zaś progresistą, zamyka się tożsamość na kłódkę w zakrystii i biega się z rozwianymi włosami po ulicach. To nieporozumienie. W Polsce na szczęście ten podział nie jest jeszcze tak odczuwalny. I tu upatruję wielkiej szansy. Katolicy nad Wisłą postrzegani są raczej jako konserwatyści i rzeczywiście nimi jesteśmy – to dobrze. Ale przywiązanie do tożsamości nie oznacza pasywnego kultywowania muzealnej religijności. Trzeba zachować Prawdę i dzielić się Prawdą. Jeśli więc w Polsce katolicyzm zdoła wytrwać w wierności autentycznej Ewangelii a jednocześnie uświadomi sobie naglącą potrzebę misyjnej formacji wobec wielu, przejdziemy bezpiecznie ponad falą kryzysu i będziemy świadkami nowej wiosny chrześcijaństwa.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/532055-wywiad-jak-polski-kosciol-moze-pokonac-kryzys