Grupa księży napisała list, w którym krytykuje to, co uważają za negatywne w Kościele w Polsce.
Chociaż określają się jako „zwykli”, tak nie jest. Konkretnie, nie chodzi o żadnych proboszczów z małych miasteczek, którzy ewangelizują wśród przeciętnych katolików. Pobieżne spojrzenie na sygnatariuszy mówi nam, że są to głównie księża zajmujący czołowe stanowiska akademickie, czyli, jak się to mówi, „elita katolicka” (piszę to w cudzysłowie, bo dla mnie prawdziwą elitą są ci proboszczowie, o których wspomniałem wcześniej).
To nie jest „zwykły” list
To nie wszystko. Część sygnatariuszy swoim działaniem, autorytetem intelektualnym albo po prostu wpływem politycznym, próbuje świadomie kierować wydarzeniami w Kościele katolickim w Polsce. Tak jak to robią z tym listem, który zatem wcale nie jest „zwykły”.
List piszą księża w czasie, gdy proaborcyjni protestujący wciąż próbują wejść do kościołów, aby je sprofanować. Skutecznie niszczą figury i ściany kościołów, i właśnie z tego powodu konieczne jest organizowanie wokół nich straży. Piszą go w czasie, kiedy biją księży za to, że są po prostu księżmi i gdy inny księża w parafiach w całej Polsce obawiają się o swoje bezpieczeństwo.
W takim momencie, w którym Kościół znalazł się na celowniku, ich bracia w kapłaństwie piszą list, w którym wyrażają poparcie dla protestujących i piszą w czym się z nimi zgadzają.
A najważniejszą rzeczą, którą dzielą z demonstrantami wydaje się być ocena, że orzeczenie polskiego Trybunału Konstytucyjnego jest „wykorzystywaniem religii do celów politycznych”.
Co znalazło się w liście?
Napiszę to ponownie.
Katolicka elita intelektualna napisała list, w którym twierdzi, oczywiście pośrednio, że ochrona życia nienarodzonych jest „manipulacją polityczną”.
Mamy tutaj do czynienia ze światem idei teologicznych, w którym profanacja sanktuariów i bicie kapłanów ma być „oczyszczeniem Kościoła”, a walka przeciwko zabijaniu nienarodzonych jest „manipulacją polityczną”.
Wielkim problemem tego listu i tej mentalności „Kościoła otwartego”, która za nim stoi jest jego zawodność. Sygnatariusze listu robią to co samy zarzucają innym – upolityczniają chrześcijaństwo (chociaż siebie przedstawiają jako czysto „ewangeliczne chrześcijaństwo“).
Bo jak inaczej rozumieć fakt, że sygnatariusze nie widzieli problemu wykorzystania napiętej sytuacji, w której Kościół potrzebuje jedności, jako okazji do promowania swojego teologicznego, ideologicznego, a nawet politycznego programu?
Jak to się dzieje, że nie są oni w stanie choć trochę zobaczyć w orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego aktu urzeczywistnienia cywilizacji życia, a jedynie dostrzegają polityczne implikacje, które złamały ich złotego cielca „kompromisu”? Ja naprawdę mam poczucie, jakby polscy księża byli niezadowoleni z faktu, że w ich państwie zakazane jest zabijanie dzieci.
Czy to możliwe, że kapłani katoliccy ze swoich pozycji akademickich nie mogą patrzeć na to wszystko, co się dzieje oczami Dobrej Nowiny, tylko piszą ideologiczne pamflety, w których wyliczają „cele Kościoła, które należy osiągnąć“? Jakby Kościół był organizacją pozarządową?
Jak uwierzyć w szczerość intencji sygnatariuszy, którzy pragną „skończyć z używaniem religii do celów politycznych”, kiedy wiemy, że są wśród nich ci, którzy w przeszłości otwarcie agitowali na rzecz konkretnych opcji politycznych?
I jeszcze coś, może coś najważniejszego.
Latami słuchaliśmy w Kościele nauk o tym, jak katolicy zaangażowani w sprawy społeczne i w politykę powinni działać w zgodzie z zasadami moralności katolickiej. Dzisiaj, kiedy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego w końcu podjęli decyzję zgodną nie tylko z katolicką, ale i uniwersalną moralnością, poprzez takie pamflety część Kościoła wbija im nóż w plecy. Zamiast poprzeć ich obywatelską i zawodową odwagę, napadają ich.
Co nam to mówi o stanie Kościoła?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/524443-ten-list-dzieli-kosciol-w-czasie-kiedy-on-jest-na-celowniku