Wielu tych, którzy w ostatnich dniach komentowali odejście ks. Michała Misiaka z Kościoła Katolickiego, pospieszyło się ze stwierdzeniem, że nie chcą „osądzać” tego kapłana i że tylko Bóg wie naprawdę co znajduje się w jego sercu.
Nie mogę się z tym nie zgodzić.
Serca tego kapłana, który przed kilkoma dniami ogłosił, że opuszcza Kościół Katolicki, ponieważ „pragnie realizować powołanie małżeńskie” oraz zaangażować się w kościele zielonoświątkowym jako pastor, nie znają do końca nawet jego najbliżsi przyjaciele. A co dopiero my, którzy znamy go jedynie ze statusów w internecie.
Fakt ten jednak nie znaczy, że my, którzy go nie znamy osobiście, nie możemy pisać lub zwyczajnie rozmyślać o powodach, dla których ks. Michał podjął tak smutną decyzję. Bo właśnie te powody, oprócz tego, że mówią dużo o nim samym, mogą równie wiele powiedzieć o stanie Kościoła Katolickiego dzisiaj oraz o problemach związanych z pełnieniem funkcji kapłana. Nie mogę napisać, że wszystkich, ale niektórych na pewno.
Pierwsze co mi wpadło do głowy, jako osobie wierzącej, kiedy czytałem wyjaśnienie byłego już księdza Misiaka to myśl o niektórych z moich przyjaciół, którzy zostawili swoje żony i dzieci, mniej więcej z tych samych powodów, dla których ks. Misiak zostawił Kościół.
Może zabrzmię dość ostro, ale takie właśnie skojarzenie przyszło mi na myśl. Od nich również słyszałem o tym, że „czują pokój w sercu” i „radość w ciele” kiedy opuszczali swoje rodziny. Oni też mówili o nowej „wolności”, którą znaleźli po latach cierpienia. O tym, że są dziś „szczęśliwymi ludźmi bez lęków i bez wrzodów na żołądku”. I to wszystko w momencie, kiedy ich żony i dzieci czuły lęk i ścisk żołądka z powodu decyzji swoich mężów i ojców.
To kult wolności, której brakuje odpowiedzialności. Podkreślanie jak się to mówi „prawa do szczęścia”, które zawsze szkodzi dobru innych. Poddawanie się własnym emocjom, jako jedynemu przewodnikowi w ważnych życiowych decyzjach.
Te wszystkie zachowania rozpoznałem w wyjaśnieniu decyzji ks. Misiaka, a które spotykałem także wśród ludzi, którzy próbowali znaleźć wytłumaczenie dla opuszczenia swojej rodziny. Zjawiska te mówią wiele o świecie, w którym żyjemy, a tym samym o Kościele, którego jesteśmy częścią, i która nie może pozostać „imuna” na ten świat. Ktoś może mi tu zarzucić, że bezpodstawnie i niesprawiedliwie porównuję sakrament kapłaństwa i sakrament małżeństwa, że być może są to dwie różne rzeczywistości, które za bardzo się różnią, aby poddawać je porównaniu. Może faktycznie różnią się między sobą, ale wydaje mi się, że w jednym podstawowym aspekcie są identyczne: w obu składamy przysięgę wierności Bogu, bliźnim i Kościołowi. W obu stajemy się za nie odpowiedzialni.
Tak jak mąż czy żona, którzy opuszczają rodzinę ranią sens tej przysięgi, tak samo robi to kapłan, który opuszcza Kościół Chrystusa.
Jak wiemy ks. Misiak dotknął i przemienił życie wielu swoich wiernych. Spełniając swoje marzenia – jak pisze w statusie na FB, robi to nadal, realizując kolejne projekty i akcje, głosi Słowo Boże wszystkim narodom (aktualnie afrykańskim, a w Kościele ewangelizuje nawet 200 osób, w tygodniu służy biednym, działa w świetlicy środowiskowej dla 70 dzieci, w przyszłym tygodniu otwiera siłownię ewangelizacyjną). Jak pisze „służy bez przerwy już od 12 lat, a w przyszłości założy rodzinę”. Chwała Panu!!! – dodaje na koniec swojego ostatniego postu.
Jak czują się jego byli wierni czytając te słowa oraz wcześniejsze wyjaśnienia, dotyczące sakramentu Eucharystii czy spowiedzi, które stały się dla niego przeszkodą w budowaniu „osobistej relacji z Bogiem”? 200 osób zyskało na jakiś zaś na pewno pełnego pasji ewangelizatora, ale co z setkami pozostawionymi w poprzednich wspólnotach parafialnych wiernymi? Czy nie mają powodu, aby czuć się opuszczonymi, a w pewnym sensie i zdradzonymi?
Jak to w ogóle możliwe, że ksiądz katolicki, który przeszedł formację kapłańską i kilka lat stażu kapłańskiego w różnych parafiach jest w stanie pisać w taki sposób o sakramentach Kościoła Katolickiego? Jak to możliwe, że przez tyle lat nie udało mu się odkryć ich fundamentalnego znaczenia i wagi dla sprawowanego przez niego kapłaństwa? Może problem w wadach formacyjnych? A może jednak w specyfice charakteru ks. Michała, dla którego jak się okazuje jego projekty ewangelizacyjne stały się ważniejsze od Kościoła, który powinien być celem ostatecznym każdej ewangelizacji (wejdź do wspólnoty, jak głosi ostatni punkt kerygmatu). W głowie rodzi wiele pytań… Jakby nie było cały ten przypadek zwraca uwagę na jeszcze coś ważnego. To fałszywy obraz Boga jako Ojca niebieskiego, którego dobroć znajduje odzwierciedlenie w tym, że zaspokaja nasze pragnienia (na przykład wolność bez odpowiedzialności), i który zakradł się w jakiś sposób także w szeregi kapłańskie w Polsce. Ten fałszywy obraz jest jedną z konsekwencji niebezpiecznego fenomenu zwanego „moralistyczno-terapeutycznym deizmem”, o którym pisało wielu amerykańskich autorów, a wśród nich także Rod Dreher. Jedną ze „złotych zasad” opisywanej przez niego religii, mającej bardzo mało wspólnego z autentycznym chrześcijaństwem jest to, że głównym wskaźnikiem sensu życia jest to, że człowiek ma czuć się „spełniony” i „dobrze sobie radzić”. Moralistyczny terapeutyczny deizm, jak twierdzi Dreher, niszczy to co najbardziej autentyczne w chrześcijaństwie i przemienia je w religijną wersję teorii self-help, która dziś, zdaniem autora stała się głównym powodem kryzysu chrześcijaństwa na Zachodzie.
Na koniec mogę tylko dodać, że za ks. Misiaka trzeba się dużo modlić. Po pierwsze o to, aby wrócił do Kościoła Katolickiego i zrozumiał odpowiedzialność powołania kapłańskiego, któremu powiedział przed laty „tak” i które powinno rezonować w wieczności. Módlmy się.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/503929-co-odejscie-ks-misiaka-z-kaplanstwa-mowi-nam-o-kosciele
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.