W wielu krajach na świecie wśród duchownych trwa dyskusja, jak „odmrażać kościoły” w trakcie stopniowego znoszenia powszechnej kwarantanny.
Najważniejsze pytanie, jakie nurtuje dziś licznych hierarchów Kościoła brzmi: czy w świątyniach powróci frekwencja sprzed epidemii? Ilu wiernych po wielotygodniowej przymusowej absencji znów zacznie uczestniczyć w Eucharystii?
Jest to pytanie o tyle zasadne, że przez kilka tygodni całe zastępy duchownych przekonywały katolików, iż udział w niedzielnej Mszy to w sumie nic ważnego. Powtarzali, że Bóg jest wszędzie, modlić można się w każdym miejscu i nie trzeba koniecznie chodzić do kościoła. Kardynał Matteo Zuppi z Bolonii powiedział wprost, że „nie wierzy, by Bóg zechciał wysłuchać modlitw tego, kto opuszcza dom, by pójść do kościoła”. Inny purpurat, przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch, kardynał Gualtiero Bassetti zachęcał z kolei katolików, by rezygnowali z wielkanocnej Mszy, nazywając to „czynem wielce szlachetnym”. Uzasadniał to stanowisko następująco:
Kościół włoski obrał taki kierunek, ponieważ leży nam na sercu przede wszystkim zdrowie wiernych. Dusza i tak jest nieśmiertelna, lecz zamieszkuje w kruchym ciele.
Biskup Heiner Wilmer z Hildesheim powiedział z kolei, że „niektórzy wierni stanowczo przeceniają Eucharystię”, dodając: „Nie może być tak, że jesteśmy skupieni tylko na Eucharystii!”
Wielce pouczające było obserwowanie teologów, którzy jeszcze pół roku temu domagali się wyświęcania żonatych mężczyzn na księży, ponieważ tylko w ten sposób można zapewnić dostęp do Eucharystii masom katolików w Amazonii, cierpiącym z powodu niemożności przystępowania do sakramentów. Pół roku później ci sami teologowie zachwalali dobrodziejstwa „komunii duchowej”, przekonując, że można ją przeżyć wewnętrznie głębiej niż prawdziwą Eucharystię w kościele.
Jeden z biskupów stwierdził nawet, że udział w wielkanocnej Mszy jest złamaniem piątego przykazania Dekalogu. Trudno w moralistyce o wytoczenie działa większego kalibru. To w sumie jak postawienie znaku równości między uczestnikiem Eucharystii a mordercą.
Jeśli posługujemy się taką retoryką, odwołując do najwyższych sankcji moralnych, to jak mamy teraz przekonać wiernych, by zaczęli chodzić do kościoła? Przecież sytuacja epidemiologiczna nie zmieniła się, zachorowań i zgonów jest coraz więcej, a zagrożenie dla życia i zdrowia pozostaje takie samo jak przedtem. Jeżeli raz uznaliśmy wyższość piątego przykazania („nie zabijaj”) nad trzecim („pamiętaj, byś dzień święty święcił”), to dlaczego mamy teraz odwracać tę hierarchię ważności, skoro nie ma ku temu żadnych podstaw? Przecież wirus dziś jest tak samo niebezpieczny jak miesiąc temu.
Jak wobec tego nakłonić wiernych, by wrócili do kościołów? Dlaczego miesiąc temu życie ludzkie było ważniejsze niż obowiązek niedzielnej Mszy, a teraz nagle ten obowiązek okazuje się ważniejszy od ludzkiego życia? Dlaczego dwa tygodnie temu ktoś, idąc na Mszę, łamał piąte przykazanie, a dziś robiąc to samo, nie łamie już tego przykazania? Przecież obiektywna sytuacja nie zmieniła się.
Jedyne, co się w tym czasie zmieniło, to nakazy i zakazy wydane przez władze. Okazuje się więc, że interpretacja Dekalogu warunkowana jest nie przez Kościół, lecz przez państwo. Rządy tłumaczą zaś złagodzenie zasad kwarantanny względami gospodarczymi. W ten sposób moralność staje się funkcją ekonomii, zaś wielu duchownych autoryzuje ten sposób rozumowania.
Co więcej, dziś we Włoszech niektórzy nawet wprost potrzebę „odmrażania kościołów” uzasadniają względami finansowymi. Zawieszenie kultu publicznego spowodowało bowiem radykalny spadek przychodów dla parafii i sanktuariów. Nie ma intencji mszalnych, ślubów, pogrzebów, pielgrzymek, wynajmu pomieszczeń kościelnych. Wysychają więc źródła dochodu na opłacenie podstawowych potrzeb.
Gdzieniegdzie brakuje nawet pieniędzy na utrzymanie zabytkowych budowli. W takiej sytuacji znalazła się m.in. katedra Westminster w Londynie, która w zeszłym tygodniu wystosowała dramatyczny apel do wiernych z prośbą o datki. Koszt utrzymania świątyni, wynoszący 46 tysięcy funtów tygodniowo, był do tej pory pokrywany ze sprzedaży biletów i świec. Teraz pielgrzymów zabrakło i przed kardynałem Vincentem Nicholsem stanęło widmo bankructwa świątyni metropolitalnej.
Jak rozlegające się w trakcie pandemii komunikaty duchownych mogą zostać odebrane przez zwykłych ludzi? Nie zdziwiłbym się, gdyby wielu z nich odebrało dominujące w przestrzeni medialnej stanowisko oficjalnych przedstawicieli Kościoła następująco: od spraw duchowych ważniejsze jest zdrowie, a od zdrowia ważniejsze są pieniądze.
W tej sytuacji trudno będzie o powrót do stanu sprzed epidemii, tym bardziej, że nie wiadomo, w jakich etapach przebiegać będzie „odmrażanie kościołów” i jak długo ono potrwa. Tygodniami? Miesiącami?
Inaczej wygląda sytuacja tam, gdzie biskupi i proboszczowie mówili swoim wiernym, że nieobecność na Mszy nie jest ani aktem heroicznym, ani powodem do dumy, lecz smutną koniecznością spowodowaną naszą niedoskonałością, a tej ciężkiej do zniesienia sytuacji towarzyszą ból, tęsknota i pragnienie, by znów jak najszybciej móc spotkać się z Chrystusem w Najświętszym Sakramencie. To zupełnie inne postawienie sprawy niż okazywanie zadowolenia z powodu absencji wiernych podczas Mszy. Szkoda, że takie głosy kapłanów, których nie brakowało, nie były dostatecznie nagłaśniane.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/497442-jak-bedzie-wygladalo-odmrazanie-kosciolow