„Najlepsze, co mogą zrobić w tej sytuacji ludzie wierzący, to wejść w to nowe, niespotykane doświadczenie z wiarą w Opatrzność i zarazem z roztropnością, i – poddając się rozporządzeniom władz, a nie poddając się panice – patrzeć, jak Bóg będzie nas prowadził i czego nowego zechce nas nauczyć”, mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl na temat Wielkiego Tygodnia ks. Józef Maciąg, rektor kościoła pw. Najświętszego Zbawiciela w Lublinie.
wPolityce.pl: Jak przeżyć ten najważniejszy czas roku liturgicznego, w którym będzie brakowało tego, co jest jego istotą?
Ks. Józef Maciąg: Przede wszystkim nie buntować się na zarządzenia władz państwowych i kościelnych, chociaż mocno ograniczają one naszą swobodę przeżywania Wielkiego Tygodnia. Więcej będzie duchowego pożytku z akceptacji rygorów tej ogólnonarodowej „kwarantanny”, niż z głośnej krytyki i kontestacji, nawet jeżeli nasze zastrzeżenia wydawać się nam mogą więcej niż uzasadnione.
Przypomnijmy sobie szemrania Izraelitów w czasie wędrówki przez pustynię, opisane w Księdze Wyjścia: nigdy nie przynosiły one nic dobrego, raczej zabijały w ludziach wiarę w to, że Bóg potrafi wyprowadzić jakieś większe dobro z trudnych doświadczeń, zasiewały nieufność do przywódców, pobudzały do społecznej niezgody i odbierały poczucie sensu wspólnej drogi.
Słusznie też przywołuje się w tych dniach doświadczenie św. siostry Faustyny, której lekarz razem ze spowiednikiem zabronili w czasie choroby chodzić na mszę świętą. Córko moja – powiedział wtedy do niej Jezus wiedz, że większą chwałę oddajesz mi przez jeden akt posłuszeństwa, niżeli przez długie modlitwy i umartwienia (Dzienniczek, 894).
Najlepsze, co mogą zrobić w tej sytuacji ludzie wierzący, to wejść w to nowe, niespotykane doświadczenie z wiarą w Opatrzność i zarazem z roztropnością, i – poddając się rozporządzeniom władz, a nie poddając się panice – patrzeć, jak Bóg będzie nas prowadził i czego nowego zechce nas nauczyć.
Co konkretne radziłby ksiądz wiernym, którzy chcą w tych okolicznościach przeżyć owocnie Wielki Tydzień?
Pytanie uczniów skierowane do Jezusa: Gdzie chcesz, żebyśmy Ci przygotowali Paschę? (Mt 26,17) nabiera w tych warunkach nowej wyrazistości. Pascha to przejście Pana przez mękę i śmierć do niezniszczalnego życia, a także nasze przejście za Nim z niewiary i niewoli starych grzechów do nowego życia w łasce, czyli w mocy i miłości Boga. Trzeba pytać Go, w jaki obszar naszego życia osobistego i rodzinnego chciałby w tym czasie wkroczyć ze swoją wyzwalającą łaską, i co my mamy zrobić, żeby Mu to „umożliwić”. Pan Jezus może to uczynić w każdych warunkach. Sługa Boży Franciszek Blachnicki, wielki apostoł młodzieży i rodzin w czasach komunizmu, założyciel Ruchu Światło-Życie, przeżył swoją osobistą paschę – nawrócenie i powołanie – w 1942 r. w celi śmierci w Katowicach, gdzie czekał cztery i pół miesiąca na gilotynę. Blask Zmartwychwstałego przedarł się przez więzienne mury i kraty, przemienił całe jego życie i uczynił je niezwykle owocnym.
Trzeba najpierw zrobić wszystko, co możliwe, żeby móc w tych dniach doświadczyć duchowego zmartwychwstania razem z Chrystusem (por. Kol 3,1) poprzez sakramentalne rozgrzeszenie, przy zachowaniu – rzecz jasna – wymaganych środków ostrożności. Księża dyżurują w tych dniach w parafiach, żeby usłużyć spowiedzią jak największej liczbie wiernych – w wyznaczonych godzinach, albo też po indywidualnym umówieniu się ze spowiednikiem. Do tego też zachęcają nasi biskupi w wydanych rozporządzeniach. Ci, którzy z różnych przyczyn nie będą mieli takiej możliwości, mogą zwrócić się do Boga o przebaczenie grzechów w sposób pozasakramentalny, wzbudzając w sercu akt doskonałej skruchy, motywowany nie lękiem przed karą, ale miłością do Boga. Akt taki – przypomina nam Kościół – związany z postanowieniem przystąpienia do sakramentalnej spowiedzi, jak tylko będzie to możliwe, przywraca łaskę uświęcającą.
W sytuacji, gdy Triduum Sacrum będzie sprawowane w parafii praktycznie bez udziału ludu, w gronie dosłownie kilku osób, jest rzeczą istotną, byśmy o tej samej godzinie gromadzili się w domach na modlitwę, pamiętając, że liturgia celebrowana w parafii „dosięga” nas w realny sposób w naszych domach, i że dla Pana Jezusa nie jest rzeczą trudną przyjść do nas mimo drzwi zamkniętych (J 20,26), o ile tylko my sami będziemy wewnętrznie otwarci na spotkanie z Nim poprzez wiarę i pragnienie.
Dużą pomocą w godnym przeżyciu tych dni może być transmisja liturgii z kościoła parafialnego przez Internet, albo np. z bazyliki watykańskiej przez telewizję. Nie jest to jednak obowiązkowe. Ważniejsze jest jak podkreśla w swoich wskazaniach Stolica Apostolska – poświęcenie odpowiedniej ilości czasu na modlitwę z modlitewnikiem czy Pismem Świętym w ręku. Jeżeli jednak włączamy transmisję, to należy brać w niej udział „na żywo”, w czasie realnym, a nie z nagrania.
Ważne jest też, by nie oglądać jej tak, jak się ogląda reportaż lub serwis informacyjny, leżąc w fotelu czy robiąc przy tym inne rzeczy, lecz poświęcić cały czas i uwagę wyłącznie spotkaniu z Panem; by przez słuchanie, patrzenie i modlitwę łączyć się ze wspólnotą w świątyni.
Transmisja telewizyjna stwarza niejaką trudność, ponieważ realizator programu, chcąc nie chcąc, musi pokazywać liturgię trochę jak widowisko, dlatego kamera przez moment pokazuje celebransa, potem błądzi po twarzach uczestników, by po chwili zatrzymać się na architekturze lub na jakimś elemencie dekoracji. To nie pomaga w skupieniu uwagi na tym, co istotne, dlatego musimy wykazać się tu pewną wewnętrzną dyscypliną. Łatwiej w pewnym sensie jest modlić się patrząc na obraz z jednej, nieruchomej kamery w naszym kościele parafialnym, bez tego nadmiaru bodźców wzrokowych, lub też słuchając transmisji radiowej, która bardziej uruchamia wyobraźnię.
Tak czy owak trzeba pamiętać, że chociaż niemożliwe jest prawdziwe uczestniczenie we mszy świętej za pośrednictwem transmisji, ponieważ do uczestnictwa w misterium konieczna jest fizyczna obecność, to jednak mimo oddalenia możemy łączyć się ze wspólnotą liturgiczną w słuchaniu Pana i pragnieniu przyjęcia Go do serca. Może się ono zrealizować poprzez komunię duchową: nie mając możliwości przyjęcia Ciała Pańskiego, mogę – o ile jestem w stanie łaski uświęcającej zaprosić Jezusa do swojego serca przez intencję wyrażoną z wiarą i miłością, w prostej modlitwie, własnymi słowami lub formułą podaną przez Kościół. Wspomniany ks. Franciszek Blachnicki, gdy trafił w 1961 r. do tego samego katowickiego więzienia za Krucjatę Wstrzemięźliwości, napisał: Duchowa komunia święta sprawia te same skutki, co komunia sakramentalna, gdy zewnętrzne przeszkody uniemożliwiają jej przyjęcie.
A jak się zachować w czasie transmisji mszy? Czy tak, jak w kościele? Siedzieć czy klękać?
Nie regulują tego żadne przepisy, dlatego zaufajmy własnemu wyczuciu. Niekiedy możemy nauczyć się czegoś od najmłodszych. Sieć internetową obiegło w ostatnich dniach wzruszające zdjęcie chłopca mającego może dziesięć lat, w „galowym” stroju liturgicznym – w komży i czerwonej sutannie, stojącego przed wiszącym na ścianie monitorem, na którym widać akcję liturgiczną. Warto pomyśleć o odświętnym stroju na czas świątecznej transmisji z parafii, gdy nie możemy pójść do kościoła. Dlaczego nie?
Rano w Wielki Piątek i Wielką Sobotę transmitowana będzie również, przede wszystkim z kościołów katedralnych, liturgia godzin – poranna modlitwa Kościoła złożona z hymnów, psalmów oraz czytań zaczerpniętych z Biblii i Tradycji. Nie ma lepszego wprowadzenia w dobre przeżycie tych wyjątkowych dni. Wystarczy zatrzymać się przed Panem na te pół godziny, by z pięknych śpiewów i recytacji wydobyć słowo życia od Niego dla nas.
Warto też, a nawet trzeba pomyśleć o zaproszeniu Pana Jezusa do swojego domu poprzez pewne znaki i ryty, które uczynią spotkanie z Nim w tych warunkach jeszcze bardziej odczuwalnym i konkretnym. W Niedzielę Palmową można stanąć do modlitwy całą rodziną z palmami w rękach, a jedną taką palmę, może nawet własnoręcznie przygotowaną z udziałem dzieci, umieścić w oknie, na balkonie, albo przy drzwiach wejściowych do mieszkania jako znak, że Chrystus jest naszym Królem. A sąsiedzi być może uczynią to samo.
A co zrobić z wielkoczwartkowym umywaniem nóg, którego zresztą nie będzie w tym roku w kościołach?
Niekoniecznie trzeba klękać przed domownikami z miednicą i ręcznikiem, choć w niektórych rodzinach praktykuje się taki obrzęd, ważniejsze jest jednak odczytanie jego istotnego sensu. Pozwolić sobie umyć nogi znaczy: pokornie poprosić np. współmałżonka, żeby powiedział, co ma mi do wybaczenia, i żeby tego przebaczenia mi udzielił wraz ze świętym pocałunkiem pokoju. A potem uczynić to samo wobec niego z tą samą miłością i szacunkiem. Jak bardzo może to oczyścić domową atmosferę w tym trudnym czasie!
W Wielki Piątek warto przygotować krzyż z wizerunkiem Jezusa, choćby niewielki, i zachęcić wszystkich w domu do jego ucałowania, gdy w kościele będzie odsłonięcie i adoracja Krzyża Świętego. Poprzez ten gest będziemy mogli powiedzieć Jezusowi: przyjmuję Twoją miłość, która oddaje życie za mnie, i pragnę złączyć z Tobą mój osobisty krzyż: trud pracy i służenia innym, świadectwo wiary, zmaganie z własnymi słabościami, niezawinione cierpienie…
Łącząc się w sobotni wieczór z celebracją Wigilii Paschalnej Zmartwychwstania Pańskiego warto zapalić w odpowiednim momencie okazałą świecę, która będzie uobecniać w naszym domu światło Chrystusa, a po liturgii umieścić ją na pewien czas w oknie jako znak dla sąsiadów z tej samej ulicy, że jesteśmy gotowi dzielić się tą światłością z innymi.
W niedzielny poranek natomiast, zanim zasiądziemy do śniadania wielkanocnego, ojciec rodziny, lub ktoś inny, kto pełni rolę głowy domu, powinien zgodnie z zaleceniem naszych biskupów odmówić prostą modlitwę dziękczynienia i błogosławieństwa nie nad małym koszyczkiem, jak zazwyczaj, ale nad wszystkim, co znajduje się na stole. A Pan Jezus, zaproszony w ten sposób, z pewnością zasiądzie z nami do stołu. Stosowne „pomoce duszpasterskie” znajdziemy na czynnej już stronie internetowej swietawdomu.pl.
Wielu publicystów katolickich o tym wszystkim co się dzieję pisze jak o „rekolekcjach dla Kościoła i świata”. Czego, w księdza opinii, ten okres izolacji może nauczyć nas jako wiernych i jako ludzi?
Możemy z pewnością dowiedzieć się czegoś ciekawego o sobie samych: ile jest w nas żywej wiary w Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego? Ile pragnienia, by przyjąć Go do serca? Ile żywej modlitwy, a ile powierzchownej, fasadowej religijności, która gaśnie natychmiast, gdy zewnętrzne okoliczności stają się mniej sprzyjające dla jej przeżywania?
Zostaje nam odebrana przebogata i – przyznajmy bardzo piękna w polskiej tradycji kulturowa oprawa tych świąt. Będziemy pozbawieni nie tylko całego religijnego folkloru, ale też niektórych istotnych elementów liturgii Wielkiego Tygodnia i Świętego Triduum: nie będzie imponującej procesji z palmami, ani „ciemnicy” w Wielki Czwartek; nie będzie tłumnego podchodzenia do ucałowania Krzyża i wieczornej Drogi Krzyżowej na ulicach miast i wiosek; nie będzie też „święconki”, błogosławieństwa ognia w noc Paschy, ani tak uroczystej, jak zazwyczaj, „rezurekcji” o świcie; nie będzie długo oczekiwanych rodzinnych odwiedzin przy suto zastawionym stole, ani nawet „śmigusa dyngusa”. Nawet nie wiadomo, czy uda się zrobić odpowiednie zaopatrzenie, żeby świąteczny stół wyglądał, jak należy.
Pozostaniemy z tym, co istotne: z tajemnicą Boga, który przychodzi do nas w prostych, zredukowanych do minimum znakach, w dodatku przeżywanych z oddalenia. A jednak On przyjdzie, aby obdarzyć nas mocą swojego Zmartwychwstania i porwać za sobą w nowe życie w Jego obecności, w mocy Jego Ducha.
Możliwe, że będziemy przeżywali te święta zamknięci w naszych wieczernikach, w wąskim gronie domowników, albo nawet sami. Możliwe też, że będzie nam towarzyszył tak jak Apostołom lęk przed niewidzialnym zagrożeniem i poczucie niepewności. Od nas będzie zależeć, czy zechcemy się otworzyć na głos Pana, gdy zawoła nas po imieniu, jak Marię Magdalenę (J 20,16), i czy pójdziemy – tak jak ona za Jego wezwaniem. Możemy natomiast być pewni, że Pan Jezus Zmartwychwstały będzie w tym wyjątkowym czasie mówił do nas jeszcze mocniej i wyraźniej, niż dotąd.
W tych dniach byliśmy świadkami dyskusji w Kościele, która sprowadzała się do jednego pytania: czy hostia konsekrowana może zarażać? Co w tej kwestii mówi Kościół katolicki?
To nie Hostia zaraża, ale zakażony człowiek może drogą kropelkową lub przez brudne ręce przenieść wirusa na innych. Dlatego należy zachować maksymalną ostrożność również podczas przystępowania do komunii świętej. To jest obowiązek moralny wynikający z troski o bliźnich, zwłaszcza starszych i chorowitych.
Dotyczy to w pierwszym rzędzie kapłanów i innych szafarzy komunii. „Konsekrowane ręce” nie uchronią w najmniejszym stopniu przed zakażeniem siebie i innych, jeśli nie będzie przestrzegać rygorystycznie zasad higieny. Jeżeli przez naszą nieostrożność komunikant w jakiś sposób zetknie się z patogenem, to nie można sądzić, że fakt przeistoczenia chleba w Ciało Chrystusa „unieszkodliwi” śmiercionośnego wirusa. Takie myślenie byłoby pomieszaniem porządku nadprzyrodzonego z porządkiem naturalnym i świadczyłoby o tym, że nasza wiara w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii skażona jest – rzec można – mentalnością zabobonną i magiczną. Święty Tomasz z Akwinu, Doctor Eucharisticus, stwierdza, że gdyby zatrute wino znalazło się w kielichu na ołtarzu, to po przeistoczeniu, choć stałoby się ono Krwią Pańską, pozostałoby dalej trucizną i spożycie go byłoby kuszeniem Boga (Summa theol., III, q. 83, a. 6, ad. 3).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/494538-jak-przezyc-to-szczegolne-triduum-paschalne-co-robic