Walka z koronawirusem wciąż trwa, a razem z nią restrykcje związanie z gromadzaniem się wiernych na mszach świętych.
W Chorwacji, gdzie teraz mieszka moja rodzina, te restrykcje są nawet większe niż te w Polsce, bo tam liczba wiernych na mszach została ograniczona do 5 osób, a w Chorwacji od ponad tygodnia publiczne sprawowanie liturgii jest zakazane.
Pewien mój przyjaciel powiedział mi niedawno:
„Po wielu latach życia, nareszcie zacząłem chodzić codziennie na msze. To mi tak dużo dawało. I nagle musieli zakazać ich publicznego odprawiania”.
Mogłem się tylko z tego śmiać. To był trochę gorzki śmiech.
I ja i mój przyjaciel dobrze wiemy, że decyzja polskich, a nawet i chorwackich biskupów, jest jedyną możliwą w tym momencie. Miłość do Pana Boga i bliźniego oraz odpowiedzialność za naszych braci i siostry, nakazują nam podążać za tymi decyzjami. To oczywiste.
Jest jednak coś, co mi trochę przeszkadza, a chodzi o pewną tendencję w świecie, ale i w samym Kościele. Chodzi o próbę uciszania tych, którym brakuje dziś liturgii. Nie dziwi mnie, że zachowują się tak ci, którzy nie widzą w liturgii eucharystycznej nic więcej oprócz dodatkowego niebezpieczeństwa przed zakażeniem.
Dziwi mnie natomiast to, że takie tendencje wykazują ci, którzy powinni widzieć w eucharystii to, czym jest ona naprawdę – źródło łaski i życia dla każdego katolika. Czytam w ostatnich dniach teksty znanych polskich felietonistów i teologów o tym, że przyszedł czas „chrześcijaństwa bezliturgicznego”, na które należy się „w sercu” przygotować.
W innym tekście przeczytałem jeszcze coś innego, otóż, że wierni, którym brakuje mszy św. to faryzeusze, którzy udział w eucharystii traktują jak „złotego cielca”.
Tak, mnie bardzo brakuje mszy św.
Czy to znaczy, że jestem faryzeuszem? Czy mam na to patrzeć jako na symptom „niezdrowej religijności”? Nie wiem, możliwe.
A może zwyczajnie trudno mi żyć bez źródła Bożej łaski i nie mogę już żyć bez czasu, w którym „Bóg zawsze na nowo przychodzi w ciele do nas cielesnych” (Benedykt XVI).
Tak, naprawdę bardzo mi brakuje mszy św. I od dłuższego czasu nie idę na nią dlatego, aby poczuć się lepszym od innych. Nie, nie idę tam też dlatego, że czuję się gorszy od innych. Idę do kościoła dlatego, aby Bóg mi pomógł, bo bez Niego nie mogę nic. A najlepiej niestety wiedzą o tym moja żona i moje dzieci.
Tak, to prawda, że wszystko przez co teraz przechodzimy to „oczyszczenie”. Cały Kościół doświadcza najgłębszych i bardzo bolesnych rekolekcji. To rekolekcje, podczas których uczymy się wagi duchowej komunii świętej, o której trochę zapomnieliśmy.
Jedynym sensem tych rekolekcji jest to, że kiedy już miną staniemy się naprawdę świadomi jakie bogactwo zostawił nam Jezus Chrystus w Eucharystii.
Teraz mogę powiedzieć jedno: bardzo brakuje mi mszy św. I nie mam zamiarów nikogo za to przepraszać albo się z tego powodu tłumaczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/493831-tak-brakuje-mi-strasznie-mszy-sw-bez-niego-nie-moge-nic