Drogi Henryku,
Swoim otwartym listem sprawiłeś mi ogromną i miła niespodziankę. To pierwszy publiczny głos jezuity odnoszący się do moich poglądów na temat katolicyzmu od czasu gdy opuściłem zakon w 2005 roku. Odnosisz się tylko do wywiadu opublikowanego na portalu onet.pl 15 marca tego roku. Jak wiesz pretekstem do tej rozmowy była opublikowana w lutym tego roku przez Wydawnictwo Agora książka Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem od Kościoła, w której Artur Nowak zadał mi sporo pytań nie tylko na temat zakonu jezuitów, Kościoła i Jana Pawła II i moich powodów odejścia. Swój list odniosłeś jednak do wypowiedzi z wywiadu jaki ze mną przeprowadził dziennikarz Onet.pl Szymon Piegza, więc odniosę się tylko do Twoich krytycznych uwag. Ten list wysyłam do portalu wPolityce.pl, bo tylko tam ukazał się Twój list, więc poprosiłem redaktora Jacka Karnowskiego o możliwość opublikowania mojej polemiki, na co on wyraził zgodę. No więc ad rem.
Zgodnie z zasadą, że milsza mi jest prawda niż przyjaciel (amicus plato sed magis amica veristas) pominę wszelkie grzeczności. Podobnie jak Ty sformułowałeś szereg pytań i krytycznych uwag, tak ja odniosę się przede wszystkim do konkretnych zarzutów. Chciałbym jednak dodać na początku dla naszych Czytelników, że znamy się, tak jak napisałeś w swoim liście, od lat i nasze drogi jezuickie wielokrotnie się skrzyżowały. Byłeś dla mnie tylko o kilka lat starszy stażem jezuickim, ale zawsze podziwiałem Twoją pobożność i żarliwe zaangażowanie nie tylko w życie zakonne ale również, znacznie bardziej radykalną drogę neokatechumenatu. Na tej drodze nie byłeś jedynym jezuitą, ale chyba najbardziej zaangażowany. I to zawsze w Tobie ceniłem, również Twoje przejęcie się treściami Nowego Testamentu, a zwłaszcza radykalnym nauczaniem Jezusa z Nazaretu. Nasz wspólny przyjaciel napisał na ten temat wiele książek i obaj jesteśmy ich pilnymi czytelnikami. Nasz kolega, podobnie jak Ty, wiele zawdzięcza drodze neokatechumenatu, którą potrafił również bardzo gruntownie teologicznie podbudować. Nie będę się na ten temat rozpisywał, chciałem jednak byś wiedział, że to jest dla mnie ważne. Z tym też wiąże się Twoje nawiązanie do niezwykle istotnej książki pastora Wojciecha Gajewskiego Ekklesia a oikos w Epoce Nowego Testamentu. Cytujesz ją jako ilustrację sukcesu chrześcijaństwa, które potrafiło przeniknąć swoim ewangelicznym przesłaniem ówczesne rodziny. Tak masz rację Gajewski pokazał, że pierwsze pokolenie chrześcijan weszło w struktury rodzin żydowskich i pogańskich, jak to się wówczas mówiło, i je przemieniło od wewnątrz. Gdybyś przeczytał wspomnianą na początku książkę Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem od Kościoła, to zrozumiałbyś, że jednym z powodów mojego odejścia (mówię o tym na końcu cytując bliski i Tobie zapewne List do Diogneta, który w prosty sposób mówi to samo, co książka Gajewskiego) jest odejście dzisiejszego katolicyzmu polskiego od tej pierwotnej prostoty. Wtedy nie było tak straszliwego zróżnicowania w Kościele jak dzisiaj, nie było klerykalizmu, a kobiety miały równie ważną, a może nawet ważniejszą rolę we wspólnotach jak mężczyźni. Wiesz to równie dobrze jak i ja. One były feministkami z natury i tak je traktował Jezus (zapewne nie przypadkowo jednej z nich opowiedział na czym polega istota jego misji, a innej jako pierwszej ukazał się po zmartwychwstaniu również jako pierwszej) jak i Paweł z Tarsu, który chętnie korzystał z ich pomocy.
A teraz już naprawdę przechodzę do poszczególnych punktów Twego listu. Nie podoba Ci się, i uważasz wręcz za kłamliwą, moją uwagę na temat stalinowskich metod z jakimi się zetknąłem (nie dodałeś jednak, że dotyczyło to tylko jednego momentu, mianowicie uzasadnienia przyczyn odejścia z zakonu). Ty jesteś jezuitą i trwasz wiernie złożonym ślubom, chwała Ci za to. Nigdy nikogo nie namawiałem do odejścia z zakonu, a o moich prawie 30 latach spędzonych w zakonie zawsze wyrażam się z najwyższym uznaniem, co wcale nie oznacza że zamykam oczy na nadużycia. Piszesz, że „Od nikogo w Kościele, w którym jestem duchownym, nie wymaga się, by przyznał się do niepopełnionych win” sugerując Czytelnikom Twego listu, że ja rzucam oszczercze oskarżenia na zakon. Otóż mogę Ci przesłać ankietę i odpowiedz ojca socjusza, które zachowałem. Jest dokładnie tak jak powiedziałem w wywiadzie: moje szczere odpowiedzi na kilkadziesiąt pytań zostały potraktowane jako łgarstwo. Na to nie mogłem przyzwolić, a nie ma to nic wspólnego z oczekiwaniami specjalnego traktowania, po prostu nie pozwoliłem się upokorzyć i tyle. Muszę dodać, że ojciec socjusz mnie za insynuacje przeprosił. Co nie zmienia postaci rzeczy, że z zakonem nie chcę mieć już nic wspólnego, tym samym z Kościołem instytucjonalnym.
Dalej stawiasz pytanie, które stało się tytułem Twego listu: „Dlaczego patrzysz na Kościół jedynie przez pryzmat polityki?” I dodajesz jeszcze jedno, tym razem osobiste pytanie: „po odejściu z Zakonu nikt Cię nie stygmatyzuje, po co ten udręczony i agresywny styl wypowiadania się”. Czy naprawdę jestem w swoich wypowiedziach „udręczony i agresywny”. A może prawda jest taka, że Ty Heniu nie nawykłeś do krytycznego opisu rzeczywistości eklezjalnej. Nie mieści Ci się w głowie, że ktoś może patrzeć na polski katolicyzm, korzystając z wiedzy którą wspólnie na długich studiach zdobyliśmy. To dzięki temu, że studiując nie tylko dokumenty soborowe, ale i to wszystko, co się w ostatnich 50 lat w katolicyzmie światowym wydarzyło, zdobyłem narzędzia by krytycznie i ostro formułować moje diagnozy. Wiesz doskonale, że w moim krytycyzmie nie jestem odosobniony, wielu jezuitów myśli podobnie. Owszem może nie w Polsce, ale na pewno w USA, Ameryce Południowej i w Europie Zachodniej. Przepraszam, że dodam, ale czy nie dostrzegasz tego samego krytycyzmu wobec dzisiejszego katolicyzmu u papieża jezuity Franciszka? Przecież ten argentyński papież nie robi nic innego jak tylko zwalcza nagromadzone przez dziesięciolecia zaniedbania. Może trzeba mu raczej pomóc a nie bronić skazanej na obumarcie skamieliny? Sam wiesz, może lepiej ode mnie, że „jeśli ziarno nie obumrze nie przyniesie owocu”, a walka z nadużyciami nie oznacza walki z istotą chrześcijaństwa. Nie chcę się rozpisywać bo to przecież pierwszy list jaki do Ciebie piszę po latach niewidzenia się, ale krótko Ci powiem jak ja patrzę na Kościół.
Otóż nie patrzę na Kościół przez pryzmat polityki, ale przez pryzmat Ewangelii i dokumentów soborowych. Dodaję do tego teologiczną i antropologiczną refleksję wielu teologów współczesnych, dla których nastał wreszcie czas twórczego dialogu ze światem tak jak tego chciał Jan XXIII. Dlaczego uważasz, że to ja jestem agresywny. Zapewne nie czytasz blogu i medialnej aktywności twojego współbrata Dariusza Kowalczyka, który wielokrotnie odnosił się do moich opinii. Nie będę wspominał wielu katolickich publicystów, którzy nie widzą dla mnie miejsca w przestrzeni publicznej i marzą bym wreszcie zamilkł i to na zawsze. Nie będę wspominał o kardynale Dziwiszu, który naciskał na prywatną uczelnię, która mnie zatrudniła po wystąpieniu z zakonu by zerwała ze mną umowę o pracę, o naciskach innych hierarchów. To jest codzienność z jaką borykają się byli księża w Polsce. Nie wspomnę o ostracyzmie najbliższych, rodzin i przyjaciół. Ja na szczęście tego nie doświadczyłem, rodzina podobnie jak zaakceptowała moje wstąpienie do jezuitów w 1976 roku nie wyrzekła się mnie gdy zakon opuściłem w 2005. Uznała, że to mój wybór i skoro uznałem, że jest najlepszy z możliwych to widocznie tak jest. Może nikt mnie nie stygmatyzuje, ale uwierz mi dla takich jak ja (a jest nas setki, a może nawet tysiące byłych księży) nie ma miejsca w katolickiej przestrzeni w Polsce. Nie nie żalę się, nie potrzebuję od nikogo łaski, ani od nikogo nie potrzebuję pozwolenia by mi pozwolił żyć i myśleć tak jak uważam za stosowne. Chcę Ci tylko uzmysłowić, że medal ma dwie strony.
Dziwi Cię moje wezwanie by nie utożsamiać Kościoła i zakonu z wiarą i Panem Bogiem. Wielu jednak w tym kraju właśnie tak robi i uważają, że wyjście z Kością jest jednoznaczne z wiecznym potępieniem. Popytaj polskich księży diecezjalnych, z którymi jako rekolekcjonista masz przecież stały kontakt, a zobaczysz, że dla nich to oczywista oczywistość i nie wyobrażają sobie by można było być zbawionym i szczęśliwym poza strukturami Kościoła, dlatego trzeba to powtarzać by uwolnić ludzi z niepotrzebnego poczucia winy gdy odchodzą od Kościoła upolitycznionego i pełnego mowy nienawiści. To nie jest cały Kościół, i Ty i ja wiemy o tym dobrze, ale są ludzie w tym Kościele, którzy tak właśnie myślą, dlatego przed nami jeszcze długa droga.
Mamy różne zdanie na temat deklaracji Dominus Iesus i teologii pluralistycznej. To mnie nie dziwi. Reprezentujesz Henryku zdanie większości, może całego katolicyzmu polskiego, ale czy to oznacza, że jest właśnie tak jak Ty myślisz, a ja pozostaję w błędzie? A może prawda jest polifoniczna i może i Ty, i ja mamy rację? Czy nie może współistnieć różne rozumienie istoty religii, Boga, a nawet katolicyzmu. Na obronę mojego stanowiska przywołuję w książce i w moich publikacjach szereg argumentów i nazwisk, o których nie miejsce i czas by się tutaj nimi zajmować. Chcę Ci tylko uświadomić, że myślących podobnie do mnie jest wielu. Owszem przede wszystkim poza Polska, ale coraz więcej ludzi również w naszym kraju myśli podobnie jak ja. Ten wywiad w Onet.pl, który tak bardzo Cię wzburzył dla wielu ludzi był ważny i napisali mi o tym, jak bardzo ważny.
Nie zwróciłeś na to uwagi, ale w pewnym momencie wspomniałem, że w tej chwili pracuję nad książka poświęconą postsekularyzmowi. Nie musi Cię to interesować, ale korzystam z okazji by Ci napisać, że jest to jeden z najżywszych nurtów we współczesnej myśli humanistycznej, która stara się wypracować pokojowy modus vivendi dla ludzi o różnych światopoglądach, w tym wierzący i niewierzący. Może korzystając z tej naszej wymiany warto się nad tym zastanowić, co nas łączy? Bo być może łączy nas znacznie więcej niż tylko różnice w pojmowaniu, jak to nazywasz, „kerygmatu kulturowego”. Czy naprawdę znasz różnice między kulturą i Ewangelią. Dla mnie ta druga też jest wyrazem kultury. Akurat Tobie bardzo bliskiej, ale pamiętaj, że dla wielu ludzi ten tekst nie kojarzy się najlepiej i patrzą nań przez pryzmat historycznych nadużyć jakich dopuszczały się różne instytucje religijne właśnie z Ewangelią na ustach, a częściej na mieczach.
Piszesz ciepło o Ignacym Loyoli jako „nasz założyciel św. Ignacy”, myślę o nim podobnie, podobnie jak o Erazmie z Rotterdamu, Marcinie Lutrze, braciach polskich, a później o mariawitach (ci jak żadne z chrześcijańskich wyznań dowartościowali miejsce kobiety nie tylko święcąc je na kapłanki, ale wybierając na biskupki) i tylu innych, którzy naprawdę brali na serio swoją religię. Dzisiaj mi tej powagi w Kościele brakuje, również wśród jezuitów. Jak wspomniałem Ty Henryku jesteś wyjątkiem! Piszesz z przekąsem o mojej tęsknocie za kolorowym katolicyzmem i za myślą wspomnianego przeze mnie prof. Błońskiego. Ten kolorowy katolicyzm uzupełniasz twoimi mistrzami prof. Marianem Maciejewskim, „który ukazał kerygmatyczny wymiar literatury”, czy prof. Wojciechem Kaczmarkiem „– chrześcijański wymiar dramatu i teatru”. Rozumiem, że nie po to by ich sobie przeciwstawiać, ale uzupełniać. Tak ja to widzę bo przecież Jan Błoński i na KUL-u bywał i tam publikował więc nie ma powodu wprowadzać tutaj jakiejś niezdrowej rywalizacji. Takich ludzi pokazujących głębię polskiej kultury i jej zakorzenienie w chrześcijaństwie jest wielu. Dla mnie jednym z najważniejszych jest profesor Stefan Swieżawski, jak wiesz nie tylko świecki obserwator na soborze watykańskim drugim (zgoda dzięki kardynałowi Wyszyńskiemu). Ale czy to wszystko ma oznaczać, że nie wolno mi krytykować dzisiejszych nadużyć i skrajnego upolitycznienia i spłaszczenia katolicyzmu jakie obserwuje przynajmniej w niektórych środowiskach?
Natomiast radykalnie się z Tobą Heniu nie zgadzam gdy piszesz, że „kolorowy katolicyzm wtedy, to nie znaczy tęczowy dzisiaj”. Wybacz, ale to muszę napisać. Zarówno wywiad jak i książka jest gorącym protestem przeciwko wprowadzaniu takich właśnie przeciwstawień. Dlaczego uważasz jak tylu innych, że kolor tęczowy jest gorszy od innych kolorów. Czy Ty kiedykolwiek miałeś kontakt z grupami LGBT czy tylko powtarzasz to, co „inni ci powiedzieli”. Mam nadzieję, że to drugie. Bo jak dobrze wiesz, Hiob zmienił zdanie na temat Boga dopiero wtedy gdy go doświadczył i zobaczył „własnymi oczyma”. Mój spór z dzisiajszym katolicyzmem polskim, a w tym wymiarze również z Tobą jest moją głęboką niezgoda na stygmatyzowanie całych grup, zwłaszcza zaś mniejszości seksualnych. Skąd wiesz, że one się Panu Bogu nie podobają? Czy znasz obszerne studium na temat jak należy czytać Biblię, które ukazało się pod koniec 2019 roku Kim jest człowiek? Droga natropologii biblijnej („Che cosa e uomo? Un itinerario di antropologia bibilica). Czytam je, to naprawdę, jak pisał sekretarz papieskiej Komisji Biblijnej Pietro Bovati, dokument rewolucyjny. Pozwala w nowy sposób spojrzeć na katolicka antropologię, wierz mi, jest w niej miejsce również na kolor tęczowy. Dowiedziałbyś się z niego m.in. tego, że grzech Sodomy i Gomory to przede wszystkim grzech niegościnności, wrogości wobec innych. Tak dzięki rzetelnej lekturze tej Księgi nad Księgami odkryjemy, że jak pisał kiedyś ks. profesor Józef Tischner, chrześcijaństwo mamy ciągle przed nami.
Na końcu piszesz dużo o Janie Pawele II i o Polsce. Tutaj też mamy odmienne zdanie, ale przecież możemy pozostać „przyjaciółmi w Panu” bez podzielania pewnych opinii.
Taką w każdym razie mam nadzieję, licząc że ten list przeczytasz i choć trochę lepiej zrozumiesz moje racje.
AMDG
Stanisław Obirek
CZYTAJ RÓWNIEŻ: O. Henryk Dziadosz SJ odpowiada prof. Stanisławowi Obirkowi: Dlaczego patrzysz na Kościół jedynie przez pryzmat polityki?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/491829-prof-stanislaw-obirek-moje-spojrzenie-na-kosciol