Przez całe wieki, gdy wybuchały epidemie dżumy, cholery lub czarnej ospy, katolicy zachowywali się tak samo: garnęli się do kościołów, przystępowali do sakramentów, szukali ratunku w Bogu. Organizowano nabożeństwa, procesje i pielgrzymki przebłagalno-pokutne w intencji oddalenia nieszczęścia.
Teraz Kościół w obliczu koronowirusa zachowuje się inaczej. W Rzymie i w całych Włoszech – w obawie przed zarażeniem – zakazano do 3 kwietnia publicznego odprawiania Mszy i dostępu wiernym do sakramentów.
W ten sposób w świadomości ludzi utrwala się obraz kościołów jako miejsc podwyższonego ryzyka, od których lepiej trzymać się z daleka jako ognisk potencjalnej epidemii. Eucharystia przestaje być traktowana jako Chleb Życia, a zaczyna kojarzyć się jako źródło możliwego zarażenia. Tak jakby Bóg w Najświętszym Sakramencie zarażał, jakby niósł dotyk śmierci.
A jednocześnie tuż obok tych świątyń działają bez przeszkód centra handlowe, restauracje czy bary, pracują fabryki i biura – i to nawet w zamkniętych „czerwonych strefach”, takich jak Lombardia, Wenecja czy Padwa. Tak jakby te miejsca wirus omijał, a wykazywał aktywność podczas Mszy w kościele.
W 1576 roku w czasie wielkiej zarazy ówczesny arcybiskup Mediolanu św. Karol Boromeusz nie zakazywał Mszy, bo wiedział, że to najlepsza ucieczka dla grzeszników. To właśnie on, idąc boso ze sznurem pokutnika na szyi, poprowadził osobiście ulicami miasta trzy procesje przebłagalno-pokutne w intencji ustania epidemii. Dziś jego następca, arcybiskup Mario Delpini, godzi się na to, by w jego diecezji przestała być sprawowana Msza.
Decyzja Episkopatu Włoch wywołała gorącą dyskusję wśród tamtejszych katolików. Przytoczmy kilka znaczących głosów, oddających charakter panującej tam kontrowersji.
Siostra Rosalina Ravasio, zakonnica posługująca wśród ludzi uzależnionych, podzieliła się z czytelnikami swą refleksją z ostatnich dni:
„Jaka przemiana społeczna nam się przytrafiła? Jak to możliwe, że «koronawirus« stał się w ostatnich tygodniach centrum naszego życia? To niesamowite: wszyscy jesteśmy zależni, żyjemy, istniejemy w oparciu o taki lub inny rozwój tego koronawirusa! Dla «polityków« (biednych, tak bezsilnych) ten alarmizm zdrowia, zapobiegania i rozwagi w imię dobra społeczeństwa może być zrozumiały. Dobrze. Jednak dziwne jest urywanie relacji z kimś, kto jest dla nas życiem: to nie koronawirus jest centrum, to Bóg jest centrum!
(…) w tych tygodniach wydaje mi się, że jestem świadkiem – przynajmniej taką mam okropną wątpliwość – kapitulacji Wiary w obliczu niekonsekwencji „poprawności politycznej”! Dzieje się tak, ponieważ główne przesłanie, przekazane nam wraz z zamknięciem kościołów, niecelebrowanie Eucharystii z ludem, daje poczucie – żeby nie powiedzieć prawie pewność – iż wiara, Bóg nie jest już w stanie odpowiedzieć na nasze potrzeby!”
W podobnym duchu wypowiedział się włoski publicysta katolicki Riccardo Cascioli:
„W najbardziej dramatycznym momencie dla naszego ludu, kiedy wielu pada ofiarą oszołomienia i strachu, kiedy wielu zadaje sobie pytania: „jak będziemy zbawieni?” i „kto nas zbawi?”, Kościół odwraca się i rezygnuje z wyraźnego głoszenia Chrystusa jako jedynego Zbawiciela. Włochy, całe Włochy, po raz pierwszy w historii zamykają swoje kościoły na celebrację Mszy. Być może nawet na miesiąc, i to nawet w regionach, w których przypadki infekcji można policzyć na palcach jednej ręki.
(…) To, że Msza jest najpotężniejszą bronią i że poprzez modlitwę i pokutę wiernych można powstrzymać epidemię, to idea, która nikomu nie przychodzi nawet do głowy. Zapominamy w ten sposób o historii Kościoła, który – zwłaszcza we Włoszech – dał nam dziesiątki świątyń wzniesionych z wdzięczności Bogu za powstrzymanie niebezpiecznych epidemii (nawiasem mówiąc, znacznie bardziej niebezpiecznych niż obecna)”.
Z nieco innego punktu widzenia wypowiedział się z kolei profesor prawa kanonicznego (pracujący także w Rocie Rzymskiej) Fabio Adernò. Przypomniał on, że Kościół ma jeden jedyny „konstytucyjny” cel, a mianowicie zbawienie dusz. Podporządkowując się władzom świeckim i zakazując wiernym udziału we Mszy, biskupi zrzekają się mandatu, nadanego im przez Chrystusa, na rzecz świeckiego państwa. Włoski kanonista napisał:
„Odmawianie sakramentalnego pocieszenia duszom potrzebującym, zarówno żywym, jak i zmarłym (sic!), jest bardzo poważnym, umyślnym pominięciem mandatu Chrystusa przez Kościół i jego duchownych, którzy są powołani do wypełnienia obowiązku dostarczania ludziom środków zbawienia we wszystkich okolicznościach, podczas pokoju i na wojnie, ryzykując życiem, jeśli jest to konieczne”.
Do podobnego wątku nawiązał znany pisarz (popularny także i w Polsce) Antonio Socci. Napisał on, że włoscy hierarchowie w praktyce zaprzeczają dziś temu, co jeszcze wczoraj sami głosili. Rozpoczynając swój pontyfikat Franciszek wzywał, by Kościół stał się „szpitalem polowym”. I nagle, gdy okazało się, że Kościół może rzeczywiście sprawdzić się jako ów szpital polowy, zamienił się on w zamkniętą twierdzę. Biskupi, którzy jeszcze wczoraj krzyczeli, że trzeba budować mosty, a nie ściany, dziś sami zamknęli się za murami. „Cóż to byłoby za świadectwo, pisze Socci, gdyby wszyscy biskupi w tych dniach znaleźli się z posługą szpitalach. Ale nie, zaszyli się w kuriach”. Dostojnicy, którzy tak gorąco oklaskiwali Franciszka, gdy mówił, że pasterz powinien pachnąć zapachem swych owiec, porzucili trzodę, uciekając od zapachu (i oddechu) owiec.
Włoski pisarz ma wrażenie, jakby to premier Giuseppe Conte, rzecznik rządu Rocco Casalino i minister zdrowia Roberto Speranza byli dziś nowymi duszpasterzami i przewodnikami duchowymi chrześcijan, podczas gdy biskupi zrzekli się swych obowiązków.
Socci przywołuje słowa św. Ojca Pio, który powiedział, że świat może obyć bez Słońca, ale nie może obyć się bez Mszy świętej:
„To paradoks, za pomocą którego święty mistyk chciał, byśmy zrozumieli nieskończoną moc wstawiennictwa i ochrony, jaką daje całej ludzkości codzienne odnawianie ofiary Chrystusa na krzyżu, ten wielki egzorcyzm, który chroni świat przed złem i samozniszczeniem”.
Antonio Socci uważa, że decyzja włoskich biskupów będzie miała dalekosiężne skutki dla wiary wielu osób.
„Przesłanie, które dotarło do ludzi – bez względu na to, czy są tego świadomi, czy nie – jest straszliwe: w nieszczęściu i cierpieniu lepiej zostawić Boga w spokoju, ponieważ jest On bezużyteczny. Bo jeśli nie potrzebujesz Go w takim momencie, to nigdy Go nie potrzebujesz”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/490426-wiara-w-czasach-koronowirusa-czyli-smiercionosne-koscioly