Pokazanie splatających się losów dwóch zupełnie różnych ludzi to jeden ze scenariuszowych chwytów, które, gdy są dobrze zrealizowane, maja potencjał na naprawdę wciągającą historię. Tak jest w przypadku „Dwóch papieży”, bardzo ciekawego filmu „inspirowanego prawdziwymi wydarzeniami”. Ano właśnie, to nie dokument, a więc twórcom wolno więcej. Fernando Meirelles skorzystał z tej furtki i sprezentował nam świetnie opakowaną, choć nie do końca uczciwą opowieść.
CZYTAJ TAKŻE RECENZJĘ ŁUKASZA ADAMSKIEGO: „Dwóch papieży”. Wielkie kreacje aktorskie w apoteozie Franciszka
Po obejrzeniu filmu, a szczególnie pierwszych kilkudziesięciu minut nie mam wątpliwości, który z bohaterów jest „fajny”, a który nie za bardzo. Mamy Franciszka, jeszcze jako kardynała Bergoglio (Jonathan Pryce), który jest luzakiem, podśpiewuje sobie „Dancing queen” Abby (przypadek?!) przy myciu rąk, pasjonuje się piłką nożną (jak to Argentyńczyk) i otoczony dzieciakami głosi Słowo Boże docierając do najbiedniejszych dzielnic Buenos Aires.
Ten „mniej fajny” to Joseph Ratzinger, Benedykt XVI, który zakulisowymi knowaniami chce objąć tron Piotrowy po odejściu Jana Pawła II. Chłodny i nieokazujący uczuć Niemiec otoczony jest kardynalskimi luksusami, złotem i watykańskim przepychem. Ważne też jak wygląda. Sympatii nie dodaje mu niewątpliwie wizerunek człowieka, którego znamy z „Milczenia owiec”. Rola Hopkinsa jest wybitna, ale niektóre miny wprost skopiowane z horroru o psychopatycznym mordercy. No i ten nieznośny konserwatyzm, dogmaty wiary i kościelne zasady, których ten niesympatyczny starzec chce się tak kurczowo trzymać. W tle, jakby tego mało, jest jeszcze wątek przekrętów finansowych i ukrywania pedofilii, które miało sięgać jeszcze poprzedniego pontyfikatu Jana Pawła II. W porównaniu z Franciszkiem, bo przecież cały film to porównanie, nokaut. Jednego chcielibyśmy mieć za kumpla, drugiego pogonilibyśmy precz.
Po obejrzeniu „Dwóch papieży” poczułem się zakłopotany płytkością tego przekazu, choć widząc inne produkcje „Netflixa” nie można być zaskoczonym, że wydają wielkie pieniądze, by sympatię widza umiejscowić bliżej otwartego Franciszka niż zamkniętego Benedykta.
Za ten film jednak dziękuję, bo nie godząc się na „mniej fajność” Benedykta sięgnąłem znów po jego teksty. I znów dotarło do mnie, jak wybitny to jest umysł. Jak przenikliwe są jego analizy współczesności, jak nowoczesny konserwatyzm prezentuje i jak skutecznie w swoich wywodach go broni.
We wstępie do polskiego wydania wykładów papieskich Benedykta XVI „Poznanie prawdy”, ks. prof. Robert J. Woźniak trafnie napisał:
Ratzinger jest myślicielem przypominającym. To właśnie owo przypominanie stanowi o wielkości jego myśli. Dzięki niemu ważne tematy chrześcijaństwa będą mogły być przeniesione w przyszłość, odgrywając ponownie kulturotwórczą role w cywilizacji Zachodu.
Nie ma to nic wspólnego z zacofaniem Josepha Ratzingera, które może przyjść do głowy po obejrzeniu filmu Mereillesa. Mam wrażenie, że samo postawienie obok siebie tak różnych bohaterów wystarczyłoby do zbudowania odpowiedniej dramaturgii. Reżyser postanowił jednak dzieło „ufajnić” i wyszło jak wyszło. Ale mimo to, film polecam. Jest po nim o czym rozmawiać, a to już spora wartość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/480059-dwoch-papiezy-jeden-fajny-a-drugi-taki-sobie